Gliniara pstryka palcami, potem sięga do kieszeni i wyciąga kartę identyfikacyjną, którą wskazuje zamaszystym gestem.
— Dokumenty — powtarza. — Albo.
— Nie wiem, o czym pani mówi! — lamentuje Amber.
Policjantka patrzy na nią dziwnie.
— Czekaj. — Wstaje, wychodzi, a minutę później wraca z facetem o pociągłej twarzy, w ciemnym garniturze i delikatnie świecących okularach w drucianych oprawkach.
— Co to za sceny?! — pyta chamskim i obcesowym tonem. — Jak się nazywasz? Odpowiadaj, albo będziesz tu nocować.
Amber wybucha płaczem.
— Ukradli mi kota — łka.
Detektyw i gliniara ewidentnie nie wiedzą, jak sobie z tym poradzić; przeraża ich klimat emocjonalnego chaosu z podtekstem kłopotliwego dyplomatycznego incydentu.
— Czekaj tutaj — mówią i wychodzą z celi, zostawiając ją z plastikowym animatronicznym koalą oraz tandetnym libańskim automatem z kawą.
Dopiero teraz docierają do niej konsekwencje tej straty — porwania Aineko — i Amber płacze głośno i beznadziejnie. W każdym wieku trudno poradzić sobie z utratą kogoś bliskiego, kot był jej złośliwie dowcipnym towarzyszem przez rok, opoką pewności dającą jej siłę do uwolnienia się ze szponów matki. To straszne, tak go stracić na rzecz jakiejś chińskiej dziupli, gdzie pewnie pokroją go na części albo przerobią na zupę. Amber, zrozpaczona, udręczona, wyje do ścian pokoju przesłuchań, podczas gdy uwięzione na zewnątrz wątki jej świadomości szukają kopii zapasowych, z którymi mogłyby się zsynchronizować.
Jednak po godzinie, gdy się uspokaja, opadając w studnię czystej rozpaczy, rozlega się pukanie — pukanie! — do drzwi. Ktoś wścibski wsuwa głowę.
— Proszę przyjść z nami. — To policjantka z kiepskim softem tłumaczącym. Widzi, że Amber płacze i zaczyna coś mamrotać pod nosem, ale gdy wstaje i człapie ku niej, kobieta się zamyka.
Prowadzi dziewczynę do sali z biurowymi boksami, pełnej policyjnych biurokratów w różnych stadiach teleobecności. Przy jednym z pierwszych biurek czeka detektyw z owiniętym sznurkiem wilgotnym kartonowym pudełkiem.
— Proszę zidentyfikować — prosi, przecinając sznurek.
Amber kręci głową, oszołomiona napływem synchronizujących wspomnienia wątków.
— Czy to…?
Mokry papier pokrywki rozchyla się. Z pudełka wyskakuje trójkątna główka i węszy. Puszcza bąbelki z porośniętych brązowym futerkiem nozdrzy.
— Co tak długo? — pyta kot, gdy Amber sięga do pudełka i wyciąga go. Futro ma mokre i zmatowiałe od słonej wody.
* * *
— Jeśli mam wam załatwić tego obcego, na początek proszę mi dać uprawnienia do modyfikacji rzeczywistości — mówi Amber. — Potem znajdź najnowsze instancje wszystkich ludzi, którzy przybyli tu ze mną, zbierz ich wszystkich razem i im też daj uprawnienia roota. A potem potrzebny nam będzie dostęp do innych osadzonych w DMZ-cie światów. I jeszcze broń. Dużo broni.
— To może być trudne — odpowiada duch. — Wielu z tych pozostałych ludzi już osiągnęło stan zatrzymania. Co najmniej jeden jeszcze żyje, ale nie jest dostępny, dopóki trwa pewien eschatologiczny eksperyment. Nie wszyscy zostali zarejestrowani z funkcją wersjonowania; inni zostali-zostają zagubieni w DMZ-cie. My-teraźniejsi możemy dać ci ekstremalny dostęp do strefy zdemilitaryzowanej, ale zapytujemy o potrzebę broni opartej na energii kinetycznej.
Amber wzdycha.
— Wy naprawdę jesteście medialnymi analfabetami, co? — Wstaje i przeciąga się, czując, jak z jej mięśni wysącza się symulowane senne odrętwienie. — I chcę z powrotem moją… — Ma to na końcu języka. Czegoś brakuje. — Czekajcie. O czymś zapomniałam. — O czymś ważnym, myśli zdziwiona. Czymś, co przez cały czas ze mną było i mi… podpowiadało…? mrrrr… pomagało? — Dobra, nieważne. — Usta same wymawiają słowa. — Naprawdę potrzebny mi ten drugi człowiek. To nie podlega dyskusji. Dobrze?
— Może być z tym kłopot — powtarza duch. — Ta istota jest zapętlona w rekurencyjnie zamkniętym świecie.
— Co? — Amber mruga. — Możesz to sformułować inaczej? Albo wyjaśnić na przykładzie?
— Przykład. — Duch zagina powietrze w pokoju w rozżarzoną kulę plazmy w kształcie butelki Kleina. Amber, patrząc na nią, dostaje zeza. — Najbliższym odniesieniem w ludzkiej bazie historycznej jest demon Kartezjusza. Ta istota ukryła się w zamkniętej przestrzeni, ale teraz już nie wie, czy jest ona obiektywnie prawdziwa, czy nie. A w każdym razie odmawia interakcji.
— A możecie mnie tam przenieść? — pyta Amber. Umie sobie radzić z kieszonkowymi światami, robi to całe życie. — Dajcie mi tylko jakąś przewagę…
— Z takim postępowaniem może się wiązać ryzyko — ostrzega duch.
— Nie obchodzi mnie to — rzuca gniewnie. — Przenieście mnie tam i tyle. Znam tego kogoś, prawda? Wyślijcie mnie w jej sny, a ja ją obudzę, okej?
— Rozumiem — mówi duch. — Przygotuj się.
Bez słowa ostrzeżenia Amber pojawia się gdzie indziej. Rozgląda się, widzi misterną mozaikową podłogę, bielone ściany z pustymi otworami okiennymi, za którymi na nocnym niebie delikatnie mrugają gwiazdy. Jej ubranie jakimś sposobem zostało zastąpione przez seksowną bieliznę pod prawie przezroczystą suknią, a włosy urosły o prawie pół metra. Bardzo to dezorientujące. Mury są z kamienia. Stoi w drzwiach do pokoju, gdzie nie ma niczego poza łóżkiem. A na nim…
— Cholera! — wykrzykuje. — Coś ty za jedna?
Młoda i niewiarygodnie, klasycznie piękna kobieta na łóżku patrzy na nią pustym wzrokiem, potem przewraca się na bok. Jest naga, bezwłosa od uszu w dół, leży w leniwej, zachęcającej pozycji.
— Tak? — pyta Amber. — O co chodzi?
Kobieta na łóżku przyzywa ją powolnym gestem. Amber kręci głową.
— Niestety, to nie moja scena. — Wycofuje się na korytarz, potyka, nieprzyzwyczajona do tak wysokich szpilek. — To jakaś samcza fantazja, prawda? I to jakiegoś głupawego nastolatka.
Jeszcze raz się rozgląda. W jedną stronę korytarz prowadzi do szeregu kolejnych drzwi, z drugiej kończy się spiralnymi schodami. Amber skupia się, próbując przekonać świat, żeby zaprowadził ją do logicznego celu, ale uzyskuje zero reakcji.
— No nic, będę musiała sama odwalić robotę. Szkoda, że…
Marszczy brwi. Już prawie chciała, żeby był z nią ktoś jeszcze, ale nie pamięta kto. Bierze więc głęboki wdech i rusza ku schodom.
— W górę, w dół? — zapytuje sama siebie.
W górę — skoro już masz wieżę, to chyba logiczne, że chcesz spać na samym szczycie. Pnie się więc po stopniach, przytrzymując spiralnej poręczy. Ciekawe, kto to wszystko wymyślił i w jaką rolę wpasuję się w jego scenariuszu? Po namyśle, to drugie pytanie wydaje się głupie i retoryczne. Już ja mu powiem parę słów…
Na górze schodów natrafia na proste, drewniane drzwi z niezamkniętą zasuwą. Przystaje na kilka sekund, szykując się do konfrontacji z marzycielem tak pogrążonym w solipsyzmie, że zbudował wokół siebie ten zamek erotycznych marzeń. Mam nadzieję, że to nie Pierre, myśli ponuro, popychając drzwi.
Pokój jest pusty, podłogę ma drewnianą. Żadnych mebli, tylko jedno puste okno wysoko na ścianie. Pośrodku siedzi po turecku mężczyzna w długiej szacie, odwrócony do niej plecami. Mruczy coś cicho i delikatnie się kiwa. Amber aż traci dech, uświadamiając sobie, kto to taki.
Ja pierdolę!
Wytrzeszcza oczy.
To on przez cały czas miał w głowie coś takiego?
— Nie wzywałem cię — mówi spokojnie Sadeq, nie odwracając się, żeby na nią spojrzeć. — Idź precz, kusicielko. Nie jesteś prawdziwa.
Читать дальше