— Po powrocie do domu czekają pana zabiegi rehabilitacyjne. A do tego czasu niech pan nóg nie nadweręża.
Pokładowa lekarka — typ dobrej babci, która traktuje swoich pacjentów z wielkoduszną cierpliwością — niepomiernie Carsona irytowała. Nigdy nie przepadał za jowialnymi ludźmi.
— Żadne z was nie będzie mogło chodzić przez pierwsze dwanaście godzin — oświadczyła jemu i Janet. — Potem chcę, żebyście kilka dni poleżeli. Powiem wam, do kiedy.
Janet siedziała na łóżku, przyglądając się swej znieczulonej nodze.
— Kiedy stąd wyjdziemy? — zapytała.
— Nie ma śladów infekcji ani żadnych komplikacji, ale brak nam doświadczenia w takich sprawach. Te skorupiaki wstrzyknęły wam jakąś substancję białkową.
— Trucizna? — zainteresował się Carson.
— Prawdopodobnie. Ale nie jesteście tutejszą formą życia, więc mieliście szczęście. W każdym razie, chciałabym mieć was na oku przynajmniej do jutra rana. Jeśli do tego czasu nic się z tego nie wywiąże, będziecie mogli wrócić do własnych kabin. — Sprawdziła coś w notesie. — Ma pan gościa. Można go wpuścić?
— A kto to jest? — spytał Carson.
— Ja. — W drzwiach ukazał się Harvey Sill. — Mam dla ciebie kilka informacji.
Pani doktor przeprosiła ich i wyszła, gdy Sill dopytywał się o ich samopoczucie.
— Nie najgorsze — odpowiedział Carson. Prawda zaś przedstawiała się tak, że nie zmrużył oka, odkąd wnieśli go na pokład. — Co tam masz?
— Odczyt na temat tej syzygii.
— Czego?
— Tego ustawienia księżyców. Pamiętasz? Chciałeś się dowiedzieć, ile czasu upłynęło, odkąd cztery księżyce stały rzędem koło siebie.
Tyle zdarzyło się później, że Carsonowi rzeczywiście ta sprawa całkiem wyleciała z głowy.
— Ach, to — powiedział z westchnieniem. Teraz ów problem wydał mu się naprawdę błahy.
— Trochę minęło. Według naszych obliczeń to było w roku 4743 p.n.e. czasu ziemskiego.
Carson spróbował dopasować do siebie wszystkie daty, ale nie miał szczęścia.
— To nie może być ta, której szukamy.
— Dlaczego nie?
— Za blisko. Wiemy, że znali podróże międzygwiezdne już w dwudziestym pierwszym tysiącleciu przed naszą erą. A ta stacja kosmiczna musi być jeszcze wcześniejsza. Czy mamy podobne wydarzenie, które działoby się wcześniej niż dwadzieścia trzy tysiące lat temu?
Sill sprawdził w notesie.
— Orbita jednego z tych księżyców biegnie pod kątem prostym do pozostałych. A to oznacza, że stają rzędem niezmiernie rzadko. Przed 4743 rokiem mogło się tak zdarzyć ponad sto tysięcy lat temu.
— To nie może być prawda.
Sill wzruszył ramionami.
— Daj mi znać, jeśli będę mógł coś jeszcze dla ciebie zrobić. — Uśmiechnął się do Janet i wyszedł.
— W każdym razie warto było spróbować — powiedział Carson. — Stacja orbitalna może tu tkwić od bardzo dawna, ale przecież nie od stu tysięcy lat.
— Może fotki są symulowane.
— Może. — Przymknął powieki. Pokój zaczynał się wypełniać słonecznym światłem. Robiło się ciepło i sennie. Coś przedtem zaniepokoiło go z związku ze stacją, akurat wtedy, kiedy zaatakowały ich kraby. Musiał pomyśleć, spróbować odgrzebać to w pamięci.
— Janet — odezwał się — przypomnij sobie te ruiny.
— Dobra.
— Właściwie nie widzieliśmy wiele z tego portowego miasta. Ale czy ono wyglądało na takie, które mogli zbudować sobie międzygwiezdni podróżnicy?
— Chodzi ci o tę stal i beton?
— Tak. No i to, że według wszelkich śladów przeważał u nich transport wodny. Przyszło mi do głowy, iż taki most, jak ten zawalony, sami potrafilibyśmy zbudować.
— Ale przecież my też podróżujemy między gwiazdami.
— Dopiero zaczynamy. A ci tutaj zajmowali się tym od tysięcy lat. Czy byłby jakiś sens w tym, żeby nadal stawiali mury z cegieł?!
— Może — odrzekła. — Do czego właściwie zmierzasz?
— Sam nie wiem. — Powietrze stało się ciężkie. Trudno było zebrać myśli. — Czy to możliwe, żeby najpierw powstała ta cywilizacja międzygwiezdna? A dopiero potem miasta i stacja?
Janet skinęła głową.
— Wszelkie dowody wskazują właśnie na to. Mamy tendencję, by zakładać zawsze niczym nie zakłócony postęp. Ale może obsunęli się w jakieś czasy ciemnoty. Albo po prostu zjechali w dół. — Zdzieliła pięścią poduszkę i dodała w nagłym przypływie emocji: — O to właśnie chodzi, Frank. Wyniki wykopalisk mogą się okazać bardzo interesujące.
— Tak — odparł Carson, a w duchu dodał: „Ale zajmie się tym ktoś inny, bo ja z całą pewnością już się tam drugi raz nie wybiorę”.
Miał znieczulone obie nogi, więc czuł w nich tylko przyjemne ciepło.
Kiedy Janet spała, Carson wycofał się w najdalsze rejony swego umysłu. Ogólne zadowolenie, które pojawiało się zwykle po zażyciu środków uspokajających, tym razem go nie ogarnęło. Natomiast skutecznie zostały stłumione reakcje emocjonalne, co sprawiało, że do wszystkiego odnosił się z dystansem, bez zaangażowania.
Wciąż od nowa rozpatrywał po kolei własne decyzje. Nie brał poważnie możliwości, że zostaną zaatakowani. Nie wziął pod uwagę innej możliwości, jak tylko tę, że będzie to pojedynczy drapieżnik dużych rozmiarów. Nie zadbał o odpowiednie środki ostrożności.
W pokoju pociemniało. Patrzył, jak za oknem pojawiają się jeden po drugim tutejsze księżyce. Były zimne, białe i takie jakieś żywe. Może w tym układzie słonecznym wszystko jest żywe — słońce, światy, a nawet orbitujące wokół nich przedmioty. Nawet kontynenty. Księżyce stanęły w rządku, uformowały jednostkę bojową, jak tamte skorupiaki.
Syzygia.
Obudził się zlany potem. Obok spała spokojnie Janet.
Syzygia.
Ostatnio miało to miejsce w 4743 p.n.e. A era Monumentów skończyła się, o ile im wiadomo, około 21 tysiąclecia p.n.e.
Wziął do ręki notes i zaczął wszystko zapisywać. Załóżmy, że tę stację wysłali na orbitę ci sami, którzy zbudowali nasze portowe miasto. Załóżmy też, że stacja zakończyła swój pożyteczny żywot w niedługi czas potem, ponieważ była prymitywna i szybko stała się przestarzała. Ale nie było tu innych stacji, tych lepiej rozwiniętych, tak więc portowe miasto i cała planeta zaprzestały dalszej działalności. Może sami nie przetrwali dłużej niż ich orbital?
Czas, jaki dzieli od siebie ostatnią syzygię i przypuszczalny koniec ery Monumentów to około szesnastu tysięcy lat.
Za każdym razem przybywało osiem tysięcy lat.
Długo wpatrywał się w te cyfry.
Znów zaczął rozmyślać o stacji kosmicznej. Dlaczego jej mieszkańcy przypięli się do foteli i pootwierali luki?
Carson przypomniał sobie starą opowieść o kosmonaucie, którego porzucono w kosmosie, kiedy rozpadł się Związek Radziecki. Krążył sobie dookoła Ziemi, a pewnego dnia państwo, które go tam posłało, po prostu przestało istnieć. Może ich także porzucono. Coś wydarzyło się na powierzchni planety. Coś takiego, co zniweczyło wszelkie nadzieje na powrót. A oni z żalu, z rozpaczy wpuścili do środka wieczną noc.
Może te załamania wcale nie następowały stopniowo? Może to były nagłe, wydarzające się z dnia na dzień katastrofy? Rzeczywiście brzmi nieco śmiesznie. Jakie jeszcze miał tutaj dowody? I w jaki sposób łączy się to z Oz?
Читать дальше