Oz, jak zawsze, okazywało się ostateczną zagadką.
Zrozumiemy Oz — pomyślał — to rozpracujemy także całą układankę.
Jak w zegarku.
Cokolwiek by to było, wydarza się co osiem tysięcy lat. Czy coś podobnego miało miejsce na Beta Pac III w trzynastym tysiącleciu p.n.e.? I na Noku około ósmego tysiąclecia przed naszą erą? Tak — odpowiedział sobie w duchu, mając świadomość, że Henry’emu nie spodobałyby się takie skoki w logice. Ale wydawało mu się to ogromnie prawdopodobne.
Jakiż to mechanizm mógł wywoływać tego rodzaju efekty?
Po chwili zasnął, ale nie spał zbyt dobrze. Obudziwszy się stwierdził, że znów wróciło światło dzienne. Hutch i Janet pogrążone były w rozmowie, a ze ściszonych głosów wywnioskował, że to on stanowił jej temat.
— Jak się czujesz? — zapytała Hutch z troską w głosie.
— Całkiem nieźle.
Janet wysunęła stopę spod koca i poruszyła nią.
— Wraca mi czucie.
Carson dochodził do zdrowia, ale cieszył się, że nie musi wstawać.
— Hutch mówiła — odezwała się znów Janet — że ceremonia pogrzebowa odbędzie się dzisiaj.
Pokiwał głową, znów ogarnął go przejmujący żal. Wiedział, że Hutch wróciła na planetę, i zapytał, jak im poszło. Opisała krótko wyprawę, bardzo ogólnie. Maggie zginęła przy upadku. Dzięki Bogu, nie dorwał jej później żaden drapieżnik.
— Śmierć musiała nastąpić natychmiast — dodała. — Sill był okropnie rzeczowy. Chce, żebyśmy się wynieśli, no i wini nas za śmierć Jake’a. Nie powiedział tego, ale dało się wyczuć. — Urwała nagle i zorientował się, iż żałuje, że w ogóle poruszyła sprawę.
Zmienił temat.
— Mam tu coś, co mogłoby was zainteresować. — Pogrzebał chwilę w pościeli, odnalazł swój notatnik i podał im.
Brwi Hutch powędrowały do góry. Przytrzymała notatnik tak, by i Janet mogła widzieć.
— Znów mamy do czynienia z naszym ośmiotysiącletnim czynnikiem. Muszę przyznać, że te zbiegi okoliczności prześladują nas już dość długo.
Carson zgodził się z nią w tej kwestii.
— Nawet nie potrafię zacząć formułować jakiegokolwiek wytłumaczenia. Czy w obwodach istot inteligentnych znajduje się coś takiego, co psuje się w regularnych odstępach — co osiem tysięcy lat? Na podobieństwo pojęć Toynbee’ego o cyklach cywilizacyjnych? Czy to brzmi choć odrobinę sensownie?
— Nie wydaje mi się — odrzekła sceptycznie Janet. Hutch nadal wpatrywała się w notatnik.
— Wszystkie trzy miejsca — mówiła — mają obok te dziwne wytwory. Wytwory powiązane są ze sobą w dość oczywisty sposób i stanowią między nimi czynnik łączący. Coś musi się tu dziać. A my patrzymy na to od strony ogona.
— Ogon — powtórzyła Janet. — Mamy tu kosmicznego horgona, który pojawia się w regularnych odstępach czasu i zmiata wszystko na swojej drodze. — Siedziała wsparta na trzech poduszkach, palcami postukiwała o stojącą przy łóżku tacę do rozwożenia posiłków.
— Czy mogę cię prosić — zwróciła się do Hutch — o narysowanie diagramu?
— Jasne. — Hutch pilotem włączyła ekran ścienny. — Co nam jest potrzebne?
— Przyjrzyjmy się, w jakiej relacji stoją do siebie położenia Bety Pac, Quraquy i Noka.
Hutch wywołała potrzebne dane. Beta Pac unosiła się bezpośrednio przy samej Próżni, Quraqua trochę w głębi, o jakieś pięćdziesiąt pięć lat świetlnych w kierunku Ziemi. Nok leżał jeszcze niżej, odległy o sto piętnaście lat świetlnych.
— Dobra — oświadczyła Janet. — Zsumujmy teraz daty wszystkich załamań.
Carson wiedział, czego szuka Janet — związku między datami a odległościami. Ale on sam niczego nie dostrzegał. Jeśli ich założenia były prawdziwe, to najstarszy znany przypadek miał miejsce na Beta Pac około dwudziestego pierwszego tysiąclecia p.n.e. Ale w tym, co działo się potem, nie dało się zauważyć żadnego szczególnego porządku. Drugie zdarzenie miało miejsce na Noku pięć tysięcy lat później. A trzecie na Quraquie, siedem tysięcy lat po drugim. Po prostu chaos.
Wiedziona impulsem Hutch umieściła na diagramie pozycję Ziemi. Była tak bardzo odległa od reszty. Wszyscy przyglądali jej się przez chwilę, a Carsonowi przyszło nagle do głowy, że czegoś im w tym wszystkim brakuje.
Janet już dawno wypisali do domu, kiedy Carson przy pomocy pielęgniarek ubrał się z zamiarem powrotu do swojej kabiny. Przydzielono mu zmotoryzowany wózek inwalidzki, który właśnie wypróbowywał zrzędząc, kiedy otrzymał informację, że chce się z nim widzieć kapitan.
Pielęgniarz zawiózł Carsona do niewielkiego pokoju przyjęć. Na całe jego wyposażenie składały się: dwa krzesła, kozetka, umywalka i szafka z lekami.
— Pan kapitan zaraz do pana przyjdzie — oznajmił wychodząc.
Carsonowi niewiele było trzeba, by wydobyć na powierzchnię całą jego niechęć do Morrisa. To, że kazał mu czekać — oznaczało, że jego czas cenniejszy jest od czasu Carsona — ogromnie go poirytowało. Zastanawiał się, czy istnieje jakiś powód, dla którego powinien to znosić, i już zdecydował się wyjść, kiedy wkroczył kapitan, rzucił mu namaszczone „Niech się pan rozluźni”, cisnął czapkę na kozetkę i przysunął sobie krzesło z miną kogoś, na kogo czekają ważne sprawy zupełnie gdzie indziej.
— No cóż, Carson — zaczął — tym razem chyba rzeczywiście wdepnęliśmy w gówno.
— Chyba rzeczywiście, panie kapitanie. — Carsonowi wyraźnie podskoczyło ciśnienie.
Spojrzenie Morrisa miało właściwości wosku. Spłynęło teraz po ramieniu Carsona.
— Chciałem powiedzieć, że przykro mi z powodu pańskich kolegów.
— Dziękuję panu, doceniam pański gest. Mnie samemu jest przykro z powodu Jake’a.
Kapitan pokiwał głową.
— Będzie nam go bardzo brakowało. — Wpatrywał się teraz gdzieś prosto przed siebie, lecz w żaden bliżej określony punkt. Carson odniósł wrażenie, że ten człowiek usiłuje przybrać wygląd kogoś pogrążonego w smutnej zadumie. — Wie pan, że od początku byłem temu przeciwny. Gdybym mógł postawić na swoim, nic podobnego by się nie wydarzyło.
„Szkoda, że nie wykazałeś więcej siły perswazji” — pomyślał Carson.
— Proszę mi powiedzieć — dowiedzieliście się czegoś istotnego na tej planecie?
Pytanie to bardzo zdumiało Carsona.
— Tak — odparł. — Wydaje mi się, że tak.
— Bogu niech będą dzięki, doktorze. Przy trojgu zabitych można być wdzięcznym za fakt, że ta misja miała jakiś sens. — Tytuł Carsona rzucił odrobinę lekceważącym tonem, jakby służył mu tylko jako przejście do następnego zdania.
— Misja i tak miała sens. — Carson poczuł się nagle bardzo stary. — Co nie jest równoznaczne, że była warta tej ceny.
— Rozumiem. — Morris miał lekką zadyszkę. — Chcę, żeby pan wiedział, że utrata członka załogi i dwojga pasażerów to nie jest taka błaha sprawa. Trzeba przedstawić sprawozdania, złożyć wyjaśnienia. I pomimo że dowództwo statku w żadnym razie nie ponosi winy za to, co się zdarzyło, fakt ten i tak odbije się ujemnie na całej mojej karierze. Z pewnością daliście nam odczuć swoją tutaj obecność.
— Żałuję, że stworzyliśmy panu tyle problemów.
— Nie wątpię w to. Niestety, przezorność niekiedy przychodzi poniewczasie. No cóż, teraz to już nie ma znaczenia. Dziś wieczorem, o dziewiętnastej, odbędzie się uroczystość żałobna na pokładzie wahadłowca.
Carson pokiwał głową.
— Oczywiście. — Przemieścił się w fotelu, czuł się źle na myśl, że jest wobec tego faceta bezsilny. — Czy coś jeszcze?
Читать дальше