— Nie. — Morris poszukał wzrokiem oczu Carsona. Tym razem spojrzenie miał pełne niezachwianej pewności. — Żal mi pana, doktorze.
Nie mogło być żadnych wątpliwości co do tego, że załoga Perth rzeczywiście lubiła Jake’a Dickensona.
Na ścianach wisiały powiększone fotografie Jake’a, George’a i Maggie. Jake siedział w kabinie swego wahadłowca, George’a uchwycono na tle skalistego wybrzeża, zamyślonego, z gołą głową, zaś fotografia Maggie ukazywała tylko jej twarz, bystre oczy i czarne włosy opadające na jedno ramię.
Na uroczystość przybyło około dziewięćdziesięciu osób. Załoga statku nosiła czarne opaski na mundurach, pasażerowie zrezygnowali z najmodniejszych obecnie różnokolorowych strojów.
Ceremonia była miłosiernie krótka. Przyjaciele i współtowarzysze Jake’a przypomnieli ten wspaniały czas, kiedy byli razem z nim, jego dobroć oraz, nigdy przedtem nie ujawniane, liczne zasługi i przysługi. Niektórzy napomknęli też krótko o nielicznych chwilach spędzonych z Maggie i George’em.
Carson cieszył się, że najwyraźniej nikt go nie obarczał winą. „Wszyscy jednakowo w tym tkwimy” — mówili ludzie, choć każdy innymi słowami.
Spotkanie prowadził kapitan, odziany w ciemnoniebieski mundur galowy. Zaznaczył, że po raz pierwszy Catherine Perth utraciła kogoś ze swej załogi. Będzie mu brakowało Jake’a, a chociaż nie miał okazji poznać bliżej świętej pamięci członków ekipy Akademii, pewien jest, że byli to wspaniali ludzie, i boleje nad ich stratą. Tu przerwał i potoczył spojrzeniem po ścianach, zatrzymując wzrok na każdym po kolei zdjęciu, aż w końcu wpatrzył się w ostro zakończony dziób wahadłowca.
— Pocieszyć nas może świadomość — oznajmił ponuro — że umarli w służbie nauki, poszerzając granice ludzkiej wiedzy. — Powieki miał na wpół przymknięte. — Rozumieli, jakie podejmują ryzyko, lecz nie wahali się ani chwili. — Dla Carsona brzmiało to jak próba generalna do występu przed komisją, która niewątpliwie będzie chciała zbadać sprawę tego wypadku. — Nie możemy udzielić wyższej pochwały Jake’owi, George’owi i Maggie. — Zerknął na Carsona, potem poprosił Wszechmogącego, by spojrzał na nich łaskawym okiem. Carson pomyślał, że jego przyjaciele zasłużyli sobie na lepsze pożegnanie niż to pełne czczej gadaniny. Ale Morris kontynuował.
Kiedy wreszcie skończył, Carson wytoczył się naprzód swoim wózkiem.
Wziął do ręki notatki, które sobie przygotował, i szybko przejrzał. Raptem zdały mu się suche i nadęte — takie same jak banały kapitana. Melanie Truscott, która przyglądała się w milczeniu z ubocza, teraz przesłała mu pełen zachęty uśmiech.
Wsunął zwitek z powrotem do kieszeni.
— Nie znałem Jake’a ani tak długo, ani tak dobrze jak wy. Ale zginął on razem z moimi ludźmi, próbując nam pomóc. — Rzucił okiem na Hutch. — Kiedy kogoś tracimy, nigdy nie ma na to dostatecznego wytłumaczenia. Ale oni wiedzieli — a ważne jest, żebyście i wy wiedzieli — że nie zginęli w czasie jakiejś mało ważnej, wynikającej z kaprysu wycieczki krajoznawczej. To, co leży pod nami, ma naprawdę wielkie znaczenie. A teraz Jake, George i Maggie stanowią tego część. Tak jak my wszyscy. — Przerwał i potoczył spojrzeniem po zebranych. — Żałuję, że musieliśmy zapłacić za to własną krwią. Nie chciałem tego.
Tłum nie rozchodził się. Złączeni wspólną stratą, przesunęli się z wolna do ogólnej sali, gdzie światła jaśniały trochę bardziej niż zazwyczaj i gdzie płonęły teraz trzy białe świece. Ludzie łączyli się w niewielkie grupki.
Hutch po raz pierwszy przeżywała śmierć na statku międzygwiezdnym. Zawsze zdawała sobie sprawę, że statki, wioząc swe kruche ładunki powietrza i ludzi, wytwarzały między nimi bardzo ścisłe, choć krótkotrwałe więzi. Ludzie czuli się zjednoczeni, mając naprzeciw cały wrogi wszechświat. Antagonizmy, które na szerokiej scenie planety mogły doprowadzić do nieszczęśliwego końca, tutaj rozmywały się jakoś w salach obserwatorium lub na pokładach wahadłowców. W następstwie tego, jak zauważyła, każde nieszczęście uderzało ze zdwojoną mocą. Między gwiazdami nie można było stać z boku.
Zajęta była większość stolików. Hutch krążyła między nimi, wymieniając się opowieściami, a czasem tylko słuchając. Tego wieczoru bardzo cierpiała. Co raz wstawała od stolika w samym środku rozmowy i odchodziła na bok, gdzie mogła pobyć przez chwilę sama. Nikt się o to nie obrażał.
Pojawiła się Truscott i napełniła sobie kieliszek.
— Ashley Tee już dotarł — powiedziała do Carsona. — Gotowi są was zabrać, kiedy tylko zechcecie. Ale jesteście mile widziani i u nas. Możecie zostać. Na waszym statku badawczym nie będziecie mieć zbyt dobrej opieki medycznej, gdybyście jej potrzebowali.
— Dzięki — odpowiedział Carson. — I przepraszam za wszystkie kłopoty.
— Jakoś to przetrwam. — Udało jej się nawet uśmiechnąć. — Frank, czy rozmawiał z tobą John?
— Nie na poważnie. Wiem, że jest niezbyt szczęśliwy.
— Nie jest zły, tylko bardzo sfrustrowany. Stracił ludzi na statku i boi się o swoją reputację. Przechodzi kiepski okres.
— Wiem. Ale biorąc pod uwagę, co utracili inni, trudno mi się zmusić do szczególnego współczucia. „Na ten przykład Truscott znajdzie się w o wiele większym kłopocie”. — A ty co teraz zrobisz? — zapytał.
— Bo ja wiem? Może napiszę książkę. Słyszałam, że powstaje komisja, która ma rozpatrzyć, czy techniki terraformacyjne nie dadzą się zastosować do poprawy warunków na Ziemi. Interesowałoby mnie wzięcie w tym udziału.
Carson skrzywił się.
— Dacie radę coś zrobić bez wywoływania fal tsunami i trzęsień ziemi?
Miało się wrażenie, że jej uśmiech opromienił cały ten stolik.
— Owszem, potrafimy. Tak naprawdę potrafimy zrobić bardzo wiele. Cały problem w tym, że często ci ludzie, którzy są w stanie czegoś dokonać, nie chcą żadnych zmian. Władza nie tyle korumpuje, co wyzwala konserwatyzm. Za wszelką cenę utrzymać status quo. — Wzruszyła ramionami. — Caseway sobie myśli, że jedynym rozwiązaniem będzie wysłanie w miejsce takie jak Quraqua małej, doskonale wykształconej i świetnie przygotowanej grupy, żeby zacząć wszystko od nowa. Sama raczej zgadzam się z nim w kwestii, że nasz ojczysty świat to przegrana sprawa. Ale nie sądzę, żeby dało się odmienić naturę ludzką tylko dlatego, że wyślemy gdzieś dyplomowany kontyngent.
Carson pochylił się ku niej.
— Sądzisz, że jesteśmy aż tak źli?
— Homo świrus — odparła. — Poczytaj sobie trochę historii. — Rzuciła okiem na zegarek. — Słuchaj, muszę już iść. A przy okazji, mam dla ciebie kilka wiadomości. — Wyciągnęła z kieszeni trzy koperty, które zaraz mu wręczyła. Potem odwróciła się i poszła w kierunku wyjścia.
Koperty były typowymi opakowaniami, w których rozsyłano informacje z centrum łączności na Perth. Dwie kryły wiadomość od Eda Homera. Pierwsza z nich brzmiała następująco:
PRZYKRO NAM Z POWODU WASZEJ KOLIZJI. MAMY NADZIEJĘ, ŻE WSZYSTKO W PORZĄDKU. NAJWAŻNIEJSZE BEZPIECZEŃSTWO ZAŁOGI. RÓB WSZYSTKO, ŻEBY CHRONIĆ LUDZI.
Druga nosiła datę o dwa dni późniejszą. Upoważniała Carsona do korzystania z Ashley Tee tak, jak uzna za stosowne. „W granicach rozsądku”.
Za jego plecami pojawiła się Hutch. Pokazał jej przesyłki.
— Co sądzisz? — zapytał.
— O tym, co teraz mamy robić?
— Tak.
— Ograniczyć się do obserwacji z powietrza. A potem lecieć do domu.
Carson zgodził się z nią. Stracił serce do świata Twórców Monumentów.
Читать дальше