„Co one myślą — zdziwił się w duchu Carson — że ile nas tu jest do podziału?”
W tej przerażającej chwili wydało mu się absurdalne, żeby aż tyle krabów uganiało się za dwójką ludzi. Wybuchnął śmiechem.
— Na ziemię — rozkazała Hutch. — I uważajcie na wsporniki.
Rzucili się posłusznie na ziemię, a jeden z skorupiaków wbił się w prawe udo Carsona. Janet zdzieliła go swoim kijem. Carson oślepł na chwilę z porażającego bólu.
Wsporniki zbliżały się tuż nad jego głowę.
Hutch pchnęła drążek do przodu. Szczyt muru wydał jej się teraz wąski jak wstążka. Cały się ruszał od krabów. Już nie widziała toczącej się pod spodem bitwy. Wahadłowiec miał oczywiście kamery w podwoziu, ale nie chciała ich włączać — nie chciała się rozpraszać. Zamiast tego skupiła się na wymiarach swego lądowiska. Trzymaj się równo. I przy środku.
Licz na Janet i Franka, że potrafią usunąć się z drogi.
— Nie podnoście się — powiedziała. Zwolniła zamek pokrywy i uniosła ją w górę.
Już prawie jest.
Carson krzyknął. Rozłączyła się. Nie wolno się rozpraszać. Nie teraz.
Obejrzała się na mur za sobą. Trzymać się środka.
— Już jestem, Janet — szepnęła.
Uderzyła raz, podskoczyła w powietrze. Przy odrobinie szczęścia kraby będą wiały gdzie pieprz rośnie. Zrób to jak należy. Drugiej okazji nie będzie.
Wsporniki osiadły na murze.
Siedzą.
Przyhamowała silniki, tablice rozbłysły na zielono, a ona chwyciła pulser i wyskoczyła na skrzydło.
— Idziemy!
Janet już złapała za drabinkę. Usmarowana pyłem i krwią, z dzikim spojrzeniem. Hutch nie siliła się na delikatność — złapała ją za ramię, szarpnęła w górę i wepchnęła do kabiny pilota. Potem ruszyła po Carsona. Nie widać go. A na dole jednak były kraby — przewalały się ciasno, jeden przy drugim. Wtedy usłyszała go i zobaczyła rękę, usiłującą sięgnąć bocznego skrzydła po drugiej stronie wahadłowca.
— Idę! — rzuciła krótko.
Wybrała najkrótszą trasę — zamiast zawrócić do kabiny, przepełzła po osłonie silnika. Kiedy dotarła na miejsce, ręki już nie było. Carson leżał na ziemi, tuż przy krawędzi muru i opędzał się kijem od szczękającej, kłującej hordy.
Wołał ją po imieniu.
Skrzydło wyciągało się nad przepaść.
— Skacz, Frank — rzuciła. Rozciągnęła się na brzuchu i przytrzymała stopą właz, żeby uzyskać jakiś punkt zaczepienia. — Zrób to…
Rzucił jej rozpaczliwe spojrzenie. Jeden ze stworów wbił się w jego udo. Carson skoczył, wyrzucając oba ramiona w kierunku skrzydła. Próbowała złapać go za spodnie, żeby wywindować go w górę, ale musiała uważać na rąbek koszuli, na żebra, i nie mogła dobrze uchwycić.
Uczepił się desperacko gładkiego metalu. Hutch traciła siły, czuła że spada, już do połowy wychylona za skrzydło.
„Janet…”
A Janet była na miejscu. Wyższa od Hutch — dłuższa — łatwiej dobrnęła do krawędzi, wychyliła się i w ostatniej chwili wciągnęła go z powrotem. Wciągnęła ich oboje.
Przez całe następne lata nie byłem w stanie mówić ani pisać o tamtej straszliwej nocy. A miał to być przecież nasz dzień chwały — szczytowy moment w całej karierze. Bóg mi świadkiem, że czułem się zupełnie bezpieczny, kiedy tam wyruszaliśmy. Byliśmy dobrze uzbrojeni. I znaleźliśmy się w świecie, który całkiem niedawno należał do wielkiej cywilizacji. Nie wierzyłem, żeby mogły tam przetrwać jakieś szczególnie groźne drapieżniki.
Niemniej jednak nie przedsięwziąłem należytych środków ostrożności. Kosztowało to nas życie dwojga najlepszych ludzi, jakich kiedykolwiek znałem.
— Frank Carson Cytat z „Noc na Krakatoa”, Jane Hildebrand, [w:] „The Atlantic”, 11 października 2219
Z wypowiedzi Carsona wynika, iż zapomniał on, że w czasie tej podróży stracił także pilota wahadłowca. Dla odnotowania podam tu jego nazwisko: Jake Dickenson.
— Harvey Sill Fragment listu opublikowanego w „The Atlantic” 25 października 2219
Na pokładzie Catherine Perth, środa, 13 kwietnia, 18.00 czasu Greenwich
Ciało Maggie odzyskali koło południa miejscowego czasu. Znaleźli także części garderoby i sprzętu Jake’a. Po George’u nie zostało ani śladu, z wyjątkiem kilku wypalonych placków w trawie. Skorupiaki, nawet jeśli nadal przebywały w tej okolicy, trzymały się z dala od ciężko uzbrojonej ekipy.
Prowadził ją Harvey Sill. Hutch leciała z nimi jako przewodnik, ale potrzebowała sporej dawki leków, żeby jako tako się trzymać.
Kiedy znaleźli się z powrotem na Perth, ciało Maggie złożono w chłodni, ustalono szczegóły uroczystości żałobnej i przesłano oficjalne zawiadomienia do Kosmika i Akademii. O ile wiadomo było Carsonowi, po raz pierwszy w historii zdarzyło się, żeby ktokolwiek z pracowników terenowych został zabity przez miejscową formę życia.
Kapitan kierował przygotowaniami do uroczystości, a rozpierała go wściekłość, przemieszana z satysfakcją, że choć nie udało mu się postawić na swoim w starciu ze zwierzchnikiem, to jednak w końcu wyszło na jego. Mógł jednakże się spodziewać, że korporacja obarczy go odpowiedzialnością za to, co zaszło. Nigdy przedtem nie zdarzyło mu się stracić żadnego członka załogi ani tym bardziej pasażera, a tu nagle odpowiadał za śmierć aż trzech osób. Co gorsza, wyprawa nie była autoryzowana.
— Mam nadzieję, że zdaje sobie pani sprawę — powiedział do Truscott — w co nas pani wpakowała.
Zdawała sobie, a jakże. Założyła, że jako zawodowcy wiedzą co robią i zaufała im. Ten błąd zdarzał się jej i wcześniej, ale nie znała innego sposobu na to, by sprawy szły do przodu. Trzeba mieć zaufanie do ludzi na pierwszej linii. A jeśli czasem coś pójdzie nie tak, trzeba ponosić konsekwencje.
— Przykro mi, że stworzyłam ci taki problem, John — rzuciła.
Delikatna nutka ironii całkowicie mu umknęła.
— Trochę na to za późno. Pozostaje kwestia, co mamy teraz robić.
Znajdowali się w sali konferencyjnej kapitana. Truscott nadzorowała poczynania wysłanej na planetę misji przez kanał dowodzenia, potem przyglądała się, jak wnoszą ciało, więc niewiele pozostało jej cierpliwości dla kapitana, zamkniętego w swej skorupie.
„Jak to się dzieje, że takim jak ty powierza się odpowiedzialne stanowiska?”
— Powiedziałam ci, że jeśli wyniknie jakiś problem, osobiście dopilnuję, żeby nie obarczano cię żadną odpowiedzialnością. I tak właśnie zrobię.
— Wiem, że przynajmniej pani spróbuje. — Głos Morrisa drżał. To do niego niepodobne, stawiać się komuś, kto w każdej chwili mógł go zniszczyć. — Ale tak czy inaczej — dodał w pełnym poczuciu własnej słuszności — troje ludzi nie żyje.
— Doskonale to rozumiem.
— To ja dowodzę tym statkiem. Spodziewam się, że do końca mojej kariery zawodowej będę kojarzony z tym nieszczęściem. Przed tym nie ma ucieczki.
Było żenujące widzieć, jak ten dorosły przecież mężczyzna użala się nad sobą.
— Ja sądziłabym raczej — odrzekła — że nieoficjalnie cała wina spadnie na doktora Carsona.
Słowa Truscott niewątpliwie sprawiły Morrisowi przyjemność, jednak był zbyt sprytny, żeby uzewnętrzniać swoje odczucia. Siedział więc przez kilka chwil wpatrzony ze smutkiem w kąt, jakby roztrząsał w myślach wszystkie okropieństwa, jakie spaść mogą na głowę nawet najzdolniejszym wśród ludzi.
Melanie podejrzewała, że kiedy ona wyjdzie, kapitan zamówi sobie kawę i bułeczkę z cynamonem. Wiedziała, że podobne starcia zawsze budzą w nim apetyt.
Читать дальше