Carson w kilku słowach przedstawił jej sytuację.
— Nie ma wyjścia? — spytała.
— Nie.
— Gdzie Maggie?
Tego nie da się powiedzieć delikatnie.
— Nie żyje — odparł. Opisał jej, co się zdarzyło.
Wsłuchał się na chwilę w jej oddech.
— Małe dranie — odezwała się w końcu. — Czy mamy jeszcze jakiś pulser?
— Nie.
Z wysiłkiem dźwignęła się na nogi. Opatrunek na stopie zalała świeża krew. Przez chwilę grzebała wśród połamanych gałęzi, aż znalazła odpowiednią.
Carson znów zaczął wykrzykiwać do wahadłowca.
— Naprawdę przydałaby się nam pomoc, Hutch!!
Janet usadowiła się tuż pod dziurą w drzewnym baldachimie.
— Jeśli dotrą tu przed nią — oświadczyła — idę za przykładem Maggie.
Hutch brnęła właśnie przez strumień, kiedy w końcu usłyszała. Daleki szept, niesiony tu tchnieniem wiatru. Brzmiał jak: „…mać”.
Zerwała się do biegu.
Carson był w stanie pojąć prostą zajadłość zwierza na tropie obiadu. Ale tutaj miał do czynienia z czymś więcej. Za wiele wkładały wysiłku w to, żeby go dorwać. Zastanawiał go ich niezwykły upór. Zachowywały się tak, jakby rozumiały, że istoty ludzkie mogą stanowić dla nich zagrożenie. Czy jest możliwe, aby przechowywały w pamięci mgliste wspomnienie o dawnych mieszkańcach tego miejsca i jakoś to sobie skojarzyły?
Bez względu na wszystko odczuł zadowolenie, kiedy zobaczył, że zawahały się na jego widok. No i jeszcze jeden łut szczęścia — na tej zniszczonej powierzchni nie poruszały się szybciej niż on. Patrzył, jak się zbliżają, wspinając na połamane betonowe fragmenty, ześlizgując się bezradnie w pęknięcia i szczeliny. Jeden spadł z muru.
Carson stał tuż obok schodów. Zachowała się część balustrady. Usłyszał trzepot skrzydeł i zobaczył, jak na poręczy przysiada wielki ciemnozielony ptak. Barierka zadrżała. Ptak z wyraźnym zainteresowaniem przyglądał się stworom. Głowa podrygiwała mu tak samo jak ziemskim skrzydlatym. Rozpiętością skrzydeł przypominał orła. Ptak pochylił się do przodu, wstrząsnął się groźnie, a potem nagle zapikował pomiędzy kraby i porwał jednego w szpony, trzymając go pod takim kątem, żeby unieszkodliwić groźny skalpel. Skorupiak skrzeknął, ptak zagdakał i zniknął w mroku nocy.
— Nie masz jakichś krewnych? — rzuciła za nim Janet.
Kilka chwil później dobiegł ich z dołu mięsisty trzask.
Ostatnia nadzieja na ucieczkę w dół po schodach za chwilę mogła się rozwiać jak dym. Janet nie spuszczała wzroku z Carsona.
— Jesteś pewien, że chcemy dać im się odciąć?
Nie odpowiedział.
— Moglibyśmy na nich siedzieć. Wspiąć się na wyższy poziom. Nie będą mogły tam wejść za nami.
— To cholerstwo się pod nami zawali. Dajmy Hutch jeszcze trochę czasu.
Tak więc czekali. Aż w końcu nadeszły kraby.
Carson stał na szeroko rozstawionych nogach, przejmujący go ból zepchnął w najdalszy kąt świadomości. Stwory przed nim pokrywały całą powierzchnię muru — ciemna horda, której nie miał nadziei powstrzymać. Niemniej zwolniły, jakby wiedząc, co się święci. Kiedy pierwsza linia zbliżyła się na odległość metra, wycelował w nie pulser. Zatrzymały się.
Carson patrzył.
Chwila ciągnęła się w nieskończoność. Aż w końcu — jakby na dany sygnał — skalpele poszły w górę i stwory ruszyły szarżą.
Lampka ostrzegawcza na pulserze mrugała czerwono. Pociągnął za spust i powiódł promieniem po ich szeregach, wiedząc, że nie ma czasu, by zabijać pojedyncze sztuki. Zranić jak największą liczbę — myślał, łudząc się nadzieją, że to wystarczy, by się cofnęły. Zapiszczały, poczerniały i zbiły się w bezładną kupę, jak samochodowy karambol.
Cofnęły się szybko, a broń Carsona wysiadła.
Janet przysunęła się bliżej krawędzi muru.
— No dobra — powiedziała.
W tej chwili usłyszeli głos Hutch.
— Hej.
— Słuchamy.
— Potrzebuję więcej hałasu. Słyszę cię. Wahadłowiec musi być gdzieś bardzo blisko.
Carson stęknął.
— Trochę za późno, Hutch.
— Mów do mnie — wściekła się. — No dalej, Carson!
Wyryczał w gwiazdy jej imię.
— Za późno! — krzyczał. — Cholera, już za późno!
— Teraz dobrze — oznajmiła Hutch. — Tak trzymaj.
Carson pozostał na swoim miejscu w nadziei, że jego widok trochę onieśmieli stwory. Za przykładem Janet znalazł sobie gałąź. Odarł ją z licznych odrostów i zważył w dłoniach. Uzyskawszy zadowalający wynik, dołączył do Janet. Stanęli jedno przy drugim.
Carson lubił uważać się za człowieka bywałego w świecie. Nie stronił od seksu i znajdował przyjemność w oddawaniu się swoim pasjom. W stosunku do kobiet zawsze pozostawał uczciwy. Nie był szczególnie sentymentalny, niemniej niektóre z nich zapadły mu w serce na długo. Z dwoma czy trzema mógłby się nawet ożenić, gdyby nie okoliczności. Ale nigdy w swoim życiu nie doświadczył tak silnego przypływu uczuć — miłości do innej istoty ludzkiej — jak w ciągu tych kilku rozpaczliwych chwil u boku Janet Allegri, na szczycie muru w ruinach portowego miasta.
Lampa Hutch wyrwała z mroku zarys wahadłowca, wysrebrzyła go tak, że mógłby go dojrzeć cały świat. Połyskujący metalicznym chłodem kadłub krył — pomyślała teraz o tym z rozpaczliwym drgnieniem radości — moc, której przedtem nie doceniała. Pokrywa kabiny pilota uniesiona była w górę, a ze środka chaotycznymi seriami buchały przekleństwa Carsona.
— Dobra, Frank — rzuciła do mikrofonu. — Mam go.
— To dobrze. Teraz rusz tyłek.
Przemknęło jej przez głowę, że jeśli Jake’a dopadło coś w środku wahadłowca, to wciąż jeszcze może tam być. Ale nie miała czasu na rozmyślanie. Pomknęła sprintem przez polanę, wskoczyła na drabinkę i z ulgą przekonała się, że przynajmniej kabina jest pusta.
— Już lecę — rzuciła do mikrofonu. — Nie przerywajcie sygnału, zapalcie lampy i nie zapomnijcie, gdzie mieliście stać.
Zapaliła silniki, zaciągnęła pokrywę i zatrzasnęła drzwi do ładowni. Lista kontrolna. Mój Boże, jak ciężko odrzucić stare przyzwyczajenia. Ale nie miała czasu na żadne kontrole.
— Nic z tego — zameldował Carson. — Wygląda na to, że nie mamy szans. Kraby spychają nas do końca muru. Jak daleko jesteś?
Uniosła się w powietrze.
— Będę nad wami za dwie minuty.
Ustawiła odbiór na sygnał Carsona, zawróciła i wrzuciła dopalacze. Zamigotała lampka przy mechanizmach lądowania — nie schowała wsporników. Niech tak zostaną. Wahadłowiec mknął nad morzem osrebrzonego listowia. „Szukaj dziury”.
„Dziury Maggie”.
Sięgnęła ręką za siebie i wyciągnęła ze schowka nowy pulser. Położyła go na siedzeniu obok.
Carson i Janet bronili się teraz kijami. Carson tłukł w nie i walił, aż drewno na końcu potrzaskało w kawałki. Janet zamaszystymi ruchami zmiatała wielkie ich ilości za krawędź muru. Ale sytuacja wyglądała beznadziejnie i zdążyli już wymienić ostatnie pytające spojrzenia nad krawędzią muru, kiedy nad głowami rozbłysły światła.
— Widzę was — mówiła Hutch. — Możecie się wyrwać? Jedno ze stworzeń dziabnęło Carsona w zdrową kostkę, ale zobaczył je w porę, cofnął nogę i skalpel nie zdążył się zagłębić.
— Niemożliwe — odpowiedziała Janet.
Dokładnie nad nimi schodził w dół czarny kadłub, otoczony pierścieniem połyskujących świateł.
— Głowy do góry — rzuciła Hutch.
Szczyt muru pokrywało ruszające się mrowie.
Читать дальше