Niech Hutch i reszta odejdą najdalej jak się da.
— Gdzie jest ten mur? — zapytał Carson.
Dotarli do szczytu wzniesienia. Jakieś pół kilosa.
— Jeszcze dziesięć minut — odparła Hutch i dodała, zwracając się w stronę Janet: — Jak się czujesz?
Carson i Janet kuśtykali najszybciej jak mogli, podpierani przez Hutch i Maggie.
— W porządku. Nic mi nie jest.
Hutch chętnie utrzymywałaby stałą łączność z George’em, ale zbyt była zajęta rannymi towarzyszami, a poza tym nie chciała go niepotrzebnie rozpraszać. Ale z trudnością powstrzymywała łzy.
Carson milczał. Miał chłodne czoło i dziwnie przejrzyste oczy. Kiedy próbowała z nim rozmawiać, tylko ją ponaglał.
— Potrafię dotrzymać ci kroku — zapewniał.
Szli swoim własnym śladem wyciętym wśród gąszczu, wypatrując po lewej stronie luki wśród liści, przez którą dojrzą mur. Przecież muszą już być całkiem blisko.
Nagle Janet zachwiała się i byłaby runęła na ziemię. Hutch ledwie zdążyła ją złapać, potem ułożyła delikatnie na trawie.
— Przerwa — rzuciła. — Minutka przerwy.
Carson nie usiadł. Dokuśtykał do drzewa i oparł się o pień.
Janet była blada i rozpalona gorączką. Mokra od potu. Hutch włączyła kanał łączności.
— George?
— Jestem, Hutch.
— Proszę, chodź tu. Potrzebujemy cię.
George rozłączył się i popełnił pomyłkę w ocenie sytuacji, która w następstwie kosztowała go życie. Udało mu się uzyskać odpowiednią zwłokę i mógł teraz porzucić posterunek, by w ciągu kilku minut połączyć się z przyjaciółmi. Ale armia skorupiaków zgrupowana za nim w szereg stanowiła zbyt kuszący cel. Powrócił więc do taktyki, która przedtem okazała się tak skuteczna. Chcąc zadać przeciwnikowi zabójczy cios, odwrócił się i przejechał promieniem pulsera po szeregach skorupiaków. Lampka w pulserze przechodziła już w czerwień, promień stawał się coraz słabszy. Ale to wystarczyło.
Rozproszyły się, nie mając zamiaru go gonić. Uciekając, zapalały się i ginęły. Prześladował je z metodyczną złośliwością, zabijając wszystko co się rusza. Buchał ogień, zmierzch wypełniły piski stworów.
Ale kiedy się odwrócił, ziemia za nim się ruszała. Przesunął promieniem po nowych celach. Nie powstrzymał ich, musiał koncentrować promień na pojedynczych zwierzętach, żeby móc je zabić.
Zbliżały się z determinacją tymi swoimi bocznymi kroczkami, skalpele sterczały do góry. Za jego plecami rozgorzały płomienie — nie było ucieczki.
Na szczycie wzgórza wypatrzył światło latarki swych towarzyszy.
Wydawało się bardzo daleko.
Skoczył w przejście między krzakami. A one już tam na niego czekały.
Beta Pacifica III, wtorek, 12 kwietnia, w godzinę po zachodzie słońca
Poniżej, w ciemności zobaczyli płomienie ognia.
— Nic mu się nie stanie — mówił Carson.
Hutch zawahała się, spojrzała za siebie. Cały świat skurczył się do rozmiarów migoczącego światełka. Miała ochotę odezwać się do niego, upewnić się, że wszystko w porządku. Ale dobrze pamiętała złość Henry’ego: „A gdzie byłaś wtedy, kiedy próbowaliśmy uzyskać tych parę odpowiedzi? Umiałaś tylko wisieć przy tym cholernym mikrofonie i siać wokoło panikę”.
Z ciężkim sercem ruszyła dalej, podpierając ramieniem Janet. Jakże inaczej wyglądało teraz to wszystko. Promień jej latarki padł na rozłupany błyskawicą pień drzewa.
— Poznaję to drzewo — odezwała się Maggie. — Jesteśmy blisko…
Kilka chwil później nocne powietrze rozdarł krzyk. Rozdźwięczał się pośród drzew, rozedrgał nieruchome powietrze, aż wybuchł w końcu serią krótkich okrzyków. Hutch zawołała George’a i odwróciła się.
Ale Janet przewidziała ten ruch.
— Nie! Już nie możesz mu pomóc, Hutch…
Janet była znacznie od niej silniejsza, ale nie zdołałaby jej zatrzymać dłużej niż na kilka sekund, gdyby Carson nie przyszedł jej natychmiast z pomocą.
— Nic już nie możesz zrobić.
Wrzasnęła.
— Przez ciebie to wszystko pójdzie na marne. — To Maggie patrzyła na nią z góry.
— Łatwo ci mówić — rzuciła Hutch pełna nienawiści do niej. — Kiedy inni umierają, ty zawsze trzymasz się w bezpiecznej odległości!
Łzy popłynęły strumieniami.
Mur w świetle lampy wyglądał jasno i bezpiecznie. „Wejdźcie na wyższy poziom”. Hutch zatraciła ostrość widzenia, była na skraju histerii.
— Trzymaj się — powiedziała Janet. — Jesteś nam potrzebna.
Niższa partia muru, ta która przedtem przypominała im drogę, wyrastała ze zbocza po prawej stronie. W połowie polany ściana podnosiła się nagle na jakieś dwa metry. W normalnych okolicznościach to nie stanowiłoby problemu, ale nie teraz.
Ciężko było się wspinać mając do dyspozycji tylko jedną stopę. Carson, podpierany przez Maggie od dołu i ciągnięty przez Hutch od góry, a także zdopingowany przez szelest poruszającej się trawy, zdołał w końcu jakoś tego dokonać, choć stracił wiele krwi. Kiedy on był już na górze, wciągnięcie Janet nie sprawiło kłopotu.
Hutch szybko zlustrowała wierzchołek muru, żeby sprawdzić, czy nie czyhają tam na nich jakieś niespodzianki. Usatysfakcjonowana, usiadła i sięgnęła po apteczkę.
— Sprawdźmy jeszcze raz, co tam u was — rzuciła bezbarwnym głosem.
Wyglądało na to, że Janet wchodzi we wstrząs anafilaktyczny. Hutch podciągnęła jej nogi, opierając je stopami o kupkę ziemi, zdjęła swoją kurtkę i okryła ją. Carson wyglądał nieco lepiej. Kiedy zrobiła już co mogła dla tych dwojga, zajęła się okaleczoną ręką Maggie.
— Jak twoja ręka?
— Przeżyję.
— Przepraszam — powiedziała Hutch. — Wcale tak nie myślałam.
— Wiem.
Zmieniała jej opatrunek. Ale łzy spływały po policzkach nieprzerwanym strumieniem i ciągle wszystko moczyła. Maggie sama musiała dokończyć opatrunku. Carson przykuśtykał i usiadł obok niej.
Hutch wpatrywała się w ciemność. Ognie już wygasły, noc stawała się coraz chłodniejsza. Nad drzewami unosił się rożek księżyca.
— Nie ma go — powiedziała w końcu.
Carson otoczył ją ramieniem, ale nie odezwał się.
— Nie chcę… — Urwała, odsunęła się do tyłu i poczekała, aż odzyska panowanie nad głosem. — Nie chcę go tam zostawiać.
— Wrócimy po niego.
Janet nie wyglądała dobrze. „Musimy zadbać, żeby było jej ciepło”. Maggie oddała własną kurtkę. Hutch zebrała kilka gałęzi i rozpaliła ognisko. Zerwał się wiatr, a temperatura dość znacznie opadła. Carson wyraźnie pobladł, więc Hutch obawiała się, że u niego też może nastąpić wstrząs.
— Zrobi się zimno — stwierdziła. — Nie możemy zostać tu przez całą noc.
Carson wpatrywał się znużonym wzrokiem w płomienie.
— Nie wiem, co nam pozostało innego.
— Możemy przedostać się do wahadłowca.
— Jak mamy to zrobić?! Przecież ja tam nie dojdę, na litość boską. A tym bardziej Janet.
— Nie mam na myśli nas wszystkich. Mam na myśli siebie.
— I co masz zamiar zrobić, kiedy się tam dostaniesz?
— Sprowadzę go tutaj.
Splątane wierzchołki drzew całkowicie zasłaniały niebo.
— I co potem? Przecież przez to się nie przedostaniesz.
— Jasne, że się przedostanę, jeśli usuniemy jedno albo dwa drzewa.
Carson poszukał wzrokiem jej oczu.
— Poczekaj, aż będzie jasno.
— Wtedy może już być za późno. Janet jest w kiepskim stanie. Carson zerknął na Maggie.
Читать дальше