— Meteor — oświadczył George.
Z brzękiem stąpali niezgrabnie w swych magnetycznych butach, trzymali się blisko siebie, niewiele mówili, sunęli naprzód jak grupka dzieci po niebezpiecznym terenie. Hutch zauważyła, że jedna ze ścian dziwnie wibruje.
— Coś się dzieje — powiedziała.
Przypominało to rytmem zwolniony puls.
— Energia? — zapytała Truscott.
George potrząsnął przecząco głową.
— Nie przypuszczam.
Posuwali się teraz jeszcze ostrożniej. Słońce przesuwało się wzdłuż kolejnych okien, aż w końcu zniknęło im z oczu. Korytarz pociemniał.
Sill wyciągnął lampę i włączył ją.
Nadal słyszeli to niby bicie serca. Brzmiało coraz głośniej.
Za oknami wzeszła teraz planeta i zalała korytarz odbitym światłem. Pod szeroką warstwą chmur widać było jasne, chłodne oceany.
Przed nimi, za zakrętem, coś się poruszyło.
Uniosło się, opadło.
To drzwi. Skręcone na dolnym zawiasie, ale nadal przytwierdzone do framugi. Kiedy patrzyli, drzwi uderzyły o ścianę w rytmie zgodnym z odczuwaną przez nich wibracją, opadły wolno, aż w końcu odbiły się od podłogi.
Zajrzeli do środka, do innego, mniejszego pomieszczenia. Poprzeczka umieszczona na wysokości ich oczu okazała się prostokątnym stołem, otoczonym ośmioma krzesłami o gargantuicznych wymiarach. Krzesła były wyściełane (to znaczy — niegdyś były miękkie, bo teraz wszystko nabrało twardości skały). Hutch wkroczyła do środka, czując się jak zadziwiony czterolatek. Stanęła na palcach i skierowała światło latarki na blat stołu. Był pusty.
George patrzył pod lepszym kątem.
— Tam są wbudowane jakieś schowki — powiedział. Próbował otworzyć jeden z nich, ale nie dało się. — Bo ja wiem — rzucił zrezygnowany.
Meble były poprzytwierdzane na miejscu.
— To jakby jakaś sala konferencyjna — snuła przypuszczenia Janet.
Wzdłuż ścian stały rzędy szafek, z których żadna nie dawała się otworzyć. Ale było znacznie ważniejsze, że na każdej widniały jakieś napisy. Maggie rzuciła się ku nim jak ćma do płomienia.
— Jeśli to są Twórcy Monumentów — oznajmiła po kilku chwilach — znaki nie przypominają niczego, co do tej pory widywałam. — Maggie miała przytwierdzoną na czole małą kamerę, którą przekazywała obraz na wahadłowiec.
— Boże, jak ja to uwielbiam — dodała.
Po drugiej stronie sali były następne drzwi, a za nimi jeszcze jedno, identyczne pomieszczenie.
Hutch wyłączyła wspólny kanał łączności, żeby móc w spokoju pogrążyć się we własnych myślach. Przyglądała się chwiejnym cieniom rzucanym przez lampy i przypominała sobie samotną grań na Iapetusie i tamten samotny ślad. Kim oni byli? O czym rozmawiali, kiedy zbierali się w tym pokoju? Co się dla nich liczyło?
Później znaleźli więcej takich otwartych drzwi. Zajrzeli do laboratorium i do sekcji, która zapewniała ogólne utrzymanie stacji. Znajdowała się tam kuchnia. I pomieszczenie, w którym znaleźli pełno umywalek, a także długie koryto, pełniące być może funkcję toalety. Koryto było niemal tak wysokie jak widziany poprzednio stół. Zobaczyli także coś, co mogło uchodzić za pozostałość prysznica.
Znów zajaśniało światło dzienne. Słońce wróciło dokładnie w czterdzieści minut po tym, jak zniknęło za ostatnim z okien. Mniej więcej w tym samym czasie dotarli do pochylni, która przecinała korytarz przed nimi.
— No dobra — odezwał się Carson. — Wygląda na to, że czas się rozdzielić. Niech każdy zachowa ostrożność. — Spojrzał w kierunku Maggie. — Gdzie wolisz iść?
— Zostaję na dole — oświadczyła.
Carson zaczął więc iść do góry.
— Spotkamy się tu za godzinę. Albo prędzej, jeśli ktoś trafi na coś interesującego. — Truscott i Sill ruszyli w jego ślady, tak więc upadł misterny plan, że będą pod nadzorem Hutch. Carson uśmiechnął się i dał Hutch znak, żeby się nie przejmowała. Hutch, zachwycona, że udało jej się pozbyć tego, co zapowiadało się na uciążliwy obowiązek, dołączyła do George’a i Maggie.
Szli dalej na niższym poziomie i niemal natychmiast natrafili na pokój pełen monitorów i konsolet, schowanych za luksusowymi fotelami o bardzo wysokich oparciach.
— Komputery — wyszeptała Maggie.
Na ścianach wisiały jakieś fotografie. Wyblakłe, ale może da się coś na nich wypatrzyć.
Maggie chciała zobaczyć klawiaturę, ale konsoleta była dla niej za wysoka. Mimo to Maggie promieniała szczęściem.
— Chyba nie będą działały, jak myślicie? — zastanawiała się.
— Nie, przecież minęły już tysiące lat — odrzekła Hutch. — Jeżeli to rzeczywiście jest tutaj od tak dawna.
— No cóż, nawet jeśli nie działają, i tak dzięki klawiaturze zdobędziemy litery i cyfry, a już samo to jest prawdziwym skarbem.
Teraz z kolei George popadł w ekscytację, bo znalazł zdjęcie pojazdu, który widzieli w komorze wahadłowca. Pojazd uchwycono w locie, ze stacją kosmiczną w tle.
— Dni chwały — skomentował.
Druga fotografia przedstawiała Betę Pac III — błękitno-białą i tak bardzo ziemską.
Owładnięta przemożną chęcią obejrzenia konsolety, Maggie przeszła przed fotele i zdjęła jeden z magnetycznych butów, żeby podfrunąć w stronę sprzętu. Wtem dotarło do niej, że coś jest w fotelu. Zrobiła ćwierćobrót i wrzasnęła z przestrachu. Gdyby udało jej się zdjąć oba buty, pewnie już by odleciała. A tak jedna stopa pozostała przytwierdzona do podłoża, a ciało przechyliło się pod dziwacznym kątem. Straciła równowagę i zwaliła się na podłogę.
Fotel był zajęty.
Ze słuchawek buchnął głos Carsona.
— Co się tam dzieje?! Hutch…?!
Maggie, przeraźliwie blada, wpatrywała się w fotel.
— Mamy trupa — obwieściła Hutch na wspólnym kanale.
— Już do was lecimy — rzucił pospiesznie Carson.
Fotel zajmowało spoglądające na nich groźnie zmumifikowane coś.
— Tam też — rzucił George, starając się panować nad głosem i wskazując ręką sąsiedni fotel.
Aż dwa.
Maggie, zmieszana, gapiła się na ciało. Hutch podeszła do niej i stanęła obok.
— Nic ci nie jest?
— Nie — odrzekła. — Po prostu się przestraszyłam. Nie spodziewałam się czegoś takiego.
Miało zamknięte oczy. Skóra wyschła na szorstki pergamin. Czaszka była burobrązowa, wąska, wysmukła i z podłużnym grzbietem na czubku. Długie ramiona kończyły się wielkimi dłońmi, które zachowały podobieństwo do szponów. Szaro-czarne pozostałości ubrania zwieszały się na tułowiu, przylgnęły do nóg.
— Przez jakiś czas musiało tu być powietrze — stwierdził George. — Inaczej ciała by się nie rozłożyły.
— Nie sądzę — sprzeciwiła się Maggie. — W organizmach jest pełno najrozmaitszych substancji chemicznych, które powodują ogólny rozkład. Nie ma znaczenia, czy ciało znajduje się w próżni, czy nie. Co najwyżej trwa to trochę dłużej.
Ciało było przypięte pasami.
Musiało być przypięte, kiedy otwierano komory powietrzne.
Na twarzy nadal odciskał się wyraz agonii.
Co tu się zdarzyło?!
Maggie w podnieceniu dotknęła kolana mumii.
Hutch stała obok, wiedząc, kogo ma przed sobą. Rozpoznała bez trudu.
Do pokoju wpadli Carson i reszta. W ciszy rozproszyli się po całym pokoju.
— Czy to oni? — zapytała Truscott. — Te stworzenia z Iapetusa?
— Tak — odparł Carson. Rozejrzał się dookoła. — Ktoś ma odmienne zdanie?
Nikt nie miał.
— To smutne — odezwała się Maggie. — Nie tak miało wyglądać nasze spotkanie.
Читать дальше