— Słucham.
— Teleskopowa obserwacja anomalii na Trzy-B rzeczywiście ujawniła ślady spalenia. Na jakichś trzydziestu procentach konstrukcji.
Carson obserwował, jak jego drużyna melduje się w sali przed wejściem do komory wahadłowca. George był szczęśliwy i niecierpliwy, Maggie zelektryzowana i napięta. Bardzo zbliżył się do Maggie podczas tej ich wspólnej misji, odkrył, że jest o wiele bardziej ludzka, niż był w stanie przypuścić. I o wiele mniej obojętna niż chciałaby się wydawać. Dziś, stając przed możliwością historycznego odkrycia, przewidziała, że będą sobie robili zdjęcia. I odpowiednio się ubrała.
Janet jak zwykle odgrywała osobę na luzie, nieporuszoną, rozmawiała cicho z Hutch. Ale trzymała się nieco bardziej prosto niż zazwyczaj, oczy jej błyszczały i wyczuwał w niej zapał, żeby wreszcie zająć się tym, co mają w planie na dziś.
No i wreszcie sama Hutch. Nauczył się już rozpoznawać jej nastroje. Dziś była nieobecna duchem, zamyślona, czymś zaabsorbowana. Rozumiał, że przyjmowała to wszystko bardziej osobiście niż oni, zawodowcy. Archeolodzy dawno już odkryli swojego Graala, a może i znacznie więcej. Ale Priscilla Hutchins nie nauczyła się jeszcze, że można sobie odpuścić — teraz zabierała ze sobą na stację mnóstwo bagażu.
— Kiedy się tam dostaniemy, najważniejsze jest bezpieczeństwo — oświadczył. — Pilnujcie się i niczego nie połamcie. — Na miejscu mieli się rozdzielić na trzy grupy: on z Janet, George z Maggie, a Hutch z Truscott i Sillem. — Wolałbym, żebyśmy nie musieli brać z sobą doktor Truscott i jej ulubionego buldoga, ale skoro to ich wahadłowiec, to nic nie da się zrobić. Hutch, miej ich na oku — pilnuj, żeby nic im się nie stało i żeby nie zabłądzili. Będziemy stale w kontakcie, łączmy się ze sobą co dziesięć minut. Próbujcie nie zaplątać się w szczegóły tego, co zobaczycie. Na razie potrzebny nam plan stacji i ogólne sprawozdanie. Kiedy już będziemy to mieli, ustalimy plan działań i spróbujemy zająć się tym wszystkim bardziej systematycznie.
— Ile czasu tam będziemy? — zapytała Maggie.
— Cztery godziny. To nam pozostawi solidny margines bezpieczeństwa. Zabierzemy dodatkowe pasy Flickingera i kilka butli z powietrzem. Tak na wszelki wypadek. Słucham, Hutch?
— Czy ktoś pozostanie w wahadłowcu podczas całej operacji?
— Jake, nasz pilot. Będzie stał w pogotowiu. Wchodzimy przez jeden z otwartych luków. Wygląda na to, że kiedy gospodarze opuścili to miejsce, nie chciało im się pozamykać drzwi.
Wszedł Sill.
— Za kilka minut będziemy gotowi — poinformował.
George sprawdzał coś w swoim elektronicznym notesie.
— Ta stacja ma co najmniej sześć komór powietrznych. Albo otworów, które wyglądają jak komory powietrzne. W trzech z nich zewnętrzne luki są otwarte. — Popatrzył na nich, jakby oczekiwał jakiegoś wyjaśnienia.
— Opuścili stację w pośpiechu — podsunęła Janet.
— Pojęcia nie mam — orzekł Sill.
— Ja myślę — wtrąciła Maggie — że odkryjemy zabytek już ogołocony ze wszystkiego, co miało jakąś wartość. Ostatnimi gośćmi byli tu rabusie. To by wyjaśniało, dlaczego nie chciało im się pozamykać drzwi. — Dotknęła palcem warg. — Zastanawiam się, dlaczego nie ma innych stacji? Późniejszych? Powinny tu być jakieś bardziej zaawansowane stacje orbitalne.
— A kto to może wiedzieć? — sprzeciwił się Carson. — Może wszyscy zeszli na dół, na powierzchnię. — Przebiegł spojrzeniem po ich twarzach. — No dobrze, co jeszcze? Co nam jeszcze umknęło?
Hutch podniosła wzrok.
— Pulsery?
— Będzie po jednym na każdą grupę.
— A po co nam one? — zapytała Maggie.
— Żeby przedostać się przez drzwi, które nie będą się chciały otworzyć.
Ale Maggie była wyraźnie niezadowolona.
— O co chodzi? — zapytała Janet. — Przecież to sensowne.
— Bo ja wiem — odparła Maggie. — Tam może być trochę strasznie. Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł, żebyśmy włóczyli się z bronią. Ktoś przecież może zrobić się nerwowy.
— Jeżeli nawet nie będą nam później potrzebne — odpowiedział Carson — to na pewno przydadzą się do przecięcia wewnętrznych luków komory powietrznej.
Nadeszli Truscott i Sill.
— Przepraszam za spóźnienie — rzuciła. — Nasi ludzie robili analizę strukturalną statku.
— I do jakich doszli wniosków? — zainteresował się Carson.
Truscott ustąpiła miejsca Sillowi.
— Prymitywna konstrukcja — odrzekł. — Nie ma porównania z naszą techniką. A przy okazji, mamy też odpowiedź na pytanie Hutchins o orbitę. Na ile potrafimy ustalić, jest stabilna. To coś musi tu krążyć już od bardzo dawna. Może nawet od tysięcy lat.
— No i jeszcze jedno — dodała Truscott. — Znaleźliśmy kolejne ruiny. A właściwie całe mnóstwo ruin.
Melanie Truscott, Dzienniki
Dni człowieka są jak trawa;
kwitnie jak kwiat na polu:
ledwie muśnie go wiatr, a już go nie ma,
i miejsce, gdzie był, już go nie poznaje.
Psalm 103:15-16
11 kwietnia, 2203
W drodze na stację kosmiczną przy Beta Pac III, poniedziałek, 11 kwietnia, 21.40
Zaglądali przez wielkie owalne okna, podziwiając długie korytarze i wielkie zalane słońcem pomieszczenia, pełne trochę za dużych krzeseł, rzeźbionych stołów i rozścielonych dywanów.
— Ci to wiedzieli, jak żyć — rzuciła Hutch do Truscott. Te dwie kobiety przez cały lot gadały ze sobą bez ustanku jak przyjaciółki ze szkolnej ławy. Wszyscy przez cały czas mówili o błahostkach, może z wyjątkiem Silla, który po prostu wpatrywał się czujnie w okno.
Pilot, Jake Dickenson, czuł się bardzo niespokojny i bezustannie udzielał im dobrych rad.
— Tylko nie zakładajcie, że tam nie ma żadnej energii — ostrzegał ich. — Uważajcie, czego dotykacie. — A po chwili: — Pamiętajcie, zawsze istnieje możliwość, że natkniecie się na jakieś pułapki. Nie wiemy, w jakich okolicznościach tamci opuszczali swój statek.
Zebrali się przy oknie; atmosfera się zagęszczała. Stacja była ceglastoczerwona. Wyglądała jak opuszczona fabryka, pełna podpórek, belek, zastrzałów i wieżyczek. Wyraźnie nie zależało im na gładkiej zewnętrznej powierzchni — korpus stacji dźwigał szeroki zestaw anten, drążków i uchwytów. Dostrzegli też parapety, mansardki, półki i klamry, których jedyną racją bytu mogło być służenie ku ozdobie. Okolone rzędami okien wieżyczki przypuszczalnie mieściły kwatery mieszkalne.
— Wlot do komory wahadłowca — zauważył Jake. Przez podwójne okno widać było dwie platformy. Na jednej z nich spoczywał mały pojazd o szerokich, krótkich skrzydłach.
Przelecieli nad strefą anten. Sill stuknął palcem wskazującym w szybę.
— Oto, co rozumiem przez prymitywną technikę. Spójrzcie — to anteny stożkowe. Oni są o lata świetlne w tyle za tym biosystemowym aparatem, który wyhodowali na Misce. Ta stacja prawdopodobnie nie ma nic poza radiem. A nawet i w tym nie są szczególnie zaawansowani. Popatrzcie na wysięgnik tej anteny.
— Co w nim dziwnego? — zapytał Carson.
— Jest niewiarygodnie długi. Już w dwudziestym wieku robiliśmy lepsze. I mieli zbyt duże panele słoneczne. Są mało wydajne. Tego wszystkiego nie zbudowali ci sami, którzy zaprojektowali teleskop.
Tutaj Hutch przedstawiła swój własny wniosek, że kształt tej stacji sugeruje technikę o wiele bardziej prymitywną niż ta, którą wiąże się zwykle z gośćmi na Iapetusie.
Читать дальше