Szlag by to trafił.
Truscott wyszła, a oni dalej siedzieli bez ruchu w sali obserwacyjnej, współczując sobie nawzajem, zupełnie już pozbawieni euforycznej radości, jaka towarzyszyła im przed zaledwie półgodziną. Hutch wytrzymała swoje piętnaście minut i już podnosiła się, żeby wyjść, kiedy zadźwięczał dzwonek, a na monitorze łączności pojawił się obraz Silla.
— Doktorze Carson — powiedział — czy zechce pan przyjść tu na mostek? I proszę przyprowadzić swoich współpracowników.
— Mamy jakiś obiekt na orbicie.
Melanie Truscott, wlokąc za sobą kapitana, poprowadziła piątkę swych pasażerów do głównego ekranu nawigacyjnego. Prawie cały zajmowała gwiezdna mapa nieba, tylko na dole widniała zamazana krawędź planety. Jedna z gwiazd świeciła niezwykle jasno.
— To właśnie to — wyjaśniła Truscott.
Hutch poczuła, jak znów ogarnia ją fala radosnego uniesienia.
— Co to za obiekt?
— Jeszcze nie wiemy — odpowiedział jej kapitan. — Widzimy go teraz w pięciokrotnym powiększeniu. Ale to nie jest naturalnym satelitą. Jego WOS jest o wiele za duży jak na tę odległość.
— WOS, czyli współczynnik odbijalności światła — wyjaśniła Truscott. — I jest rzeczywiście duży. Większy niż współczynnik naszej stacji na Quraquie.
Hutch i Carson bez słowa uścisnęli sobie dłonie.
— John — Truscott zwracała się teraz do kapitana — czy jesteśmy gotowi, żeby wycofać się szybko, jeśli zajdzie potrzeba?
— Tak, pani dyrektor. — Wykonał szybki gest w stronę członka swojej załogi — dźgnął palcem wskazującym powietrze — a tamten powiedział coś do mikrofonu. Hutch podejrzewała, że nakazali właśnie pasażerom zapięcie pasów.
— Czy są jakieś odczyty energii na pokładzie? — zapytała.
— Nie. — Morris pochylił się nad jedną z konsolet. — Nic. — Spojrzał z powagą na Truscott. — Melanie, na pokładzie mamy mnóstwo ludzi. Myślę, że powinniśmy opuścić ten rejon.
W mniemaniu Hutch ich mostek był ogromny. Poza kapitanem znajdowało się tu jeszcze czterech oficerów dyżurnych. Jeden z nich, młoda kobieta siedząca przy konsolecie nawigacyjnej, dotknęła ramienia kapitana, kierując jego uwagę na ekran.
— Na powierzchni na dole wykryliśmy światła — powiedziała. — Bardzo nieduże natężenie. Najpewniej nie są elektryczne.
— Odbite? — zapytała Truscott.
— To możliwe — odparła.
Truscott odwróciła się teraz do Carsona.
— Ktoś wyraźnie cię poparł, Frank. Na co chcesz popatrzeć najpierw?
Kiedy Hutch widziała Franka tak zadowolonego?
— To coś na orbicie — odrzekł.
— Doskonale. — Złożyła ręce na piersiach. — Mniemam, że zaraz dokonamy tu czegoś o naprawdę historycznym wymiarze.
Ruszyli w pościg za białą gwiazdą po krzywej tego świata.
Przez teleskop nabrała teraz upiornie znajomych kształtów — rotacyjny okrąg o podwójnym pierścieniu, przypominający ziemskie stacje, a nawet stację Kosmika na Quraquie. Tylko styl architektoniczny nie był tak utylitarny. Ta stacja prezentowała elegancję i nawet pewien styl w swych miękkich liniach i eklektycznych krzywych. Sądząc z wyglądu, można było podejrzewać, że kryje w sobie kręcone schody i sekretne pokoje. Może taką zaprojektowałby Poe.
Wszędzie było pełno okien. Ale w żadnym nie paliło się światło.
Ta stacja bardzo się spodobała Hutch. Patrzyła, jak się zbliża na ekranie, i czuła w sobie chłodny dreszcz, który był zarazem przyjemny i niepokojący.
— Negatywny odczyt PEM — poinformował jeden z oficerów. — Jest bezwładna. — A po kilku chwilach dodał: — Pierścienie się nie obracają.
„Szkoda” — przemknęło przez głowę Hutch. Znów się spóźnili.
Znała Carsona na tyle dobrze, że potrafiła wyczuć jego zniechęcenie. Znaki mówiły same za siebie: Miski popsute, żadnych świateł na powierzchni, zawalony most i martwa stacja orbitalna. Twórców Monumentów już nie było.
— Będziemy chcieli tam wylądować — oznajmiła Truscott.
Carson pospiesznie przytaknął jej skinieniem głowy, jakby spodziewał się większego starcia.
Twarz kapitana stężała z gniewu.
— Pani dyrektor, nie radzę tego robić.
„Coś w tym wszystkim jest nie tak jak trzeba. Nie chodzi o dziwny, obcy wygląd, bo to coś miało być im obce z natury, dziwaczność była mu przypisana z góry, a ciemność w oknach tylko ją podkreśla. Coś innego jest nie tak”.
— Rozumiem, John. Ale naprawdę nie możemy tak po prostu stąd odlecieć i to pozostawić. — Twarz Truscott płonęła z podekscytowania. — A ja sama nie chciałabym tego stracić za nic w świecie. — Przeniosła wzrok na Carsona. — Zakładam, że chcesz tam polecieć?
Hutch dostrzegła, że po twarzy Carsona przemknął cień niezadowolenia. Mając na względzie długą historię zniszczeń dokonanych na miejscu odkrycia przez niewykwalifikowany personel, wolałby ograniczyć wyprawę do samych tylko archeologów. Ale był na tyle przezorny, że trzymał język za zębami.
— Oczywiście — rzeki.
— A inni z twojej drużyny?
— Spodziewam się, że wszyscy.
— Znakomicie. To się da załatwić. — Odwróciła się w stronę Silla. — A ty, Harvey?
— Jeśli ty polecisz.
Odwróciła się z powrotem w stronę Morrisa.
— Wahadłowiec na siedem osób, panie kapitanie.
Hutch poszła do swojej kwatery, żeby się przebrać. Nadal odczuwała jakiś niepokój. Było tam coś, czego nie powinno być. Albo może czegoś brakowało. Odpowiedź kryła się gdzieś na krawędzi wzroku, w tych zakamarkach pamięci, których nie sposób w pełni ogarnąć.
Włączyła monitor w swojej kabinie. Stacja wchodziła właśnie w strefę światła słonecznego. Jej bliźniacze koła wirowały kiedyś w dwóch przeciwnych kierunkach. Teraz cała po prostu przetaczała się z wolna przed jej oczyma.
Co jej wygląd mógłby powiedzieć nam o tych, którzy ją zbudowali? Takie właśnie pytanie mógłby zadać Richard. O czym mówi nam ich poczucie estetyki? Na kadłubie widniały jakieś litery — czarne, ukośne pałeczki i spiczaste pętelki.
„Dwie grupki symboli” — pomyślała. Dwa słowa. Jakie słowa?
Zaczęły pojawiać się bliższe szczegóły: pęcherze, anteny, spirale łączące, luki i platformy obsługi (przynajmniej tak właśnie sądziła — że wybrzuszenia w kształcie kropel, jakie rozmieszczone były w regularnych odstępach nad i pod krawędzią koła musiały być platformami obsługi), komory załadunkowe, a także inny sprzęt, o którego przeznaczeniu dowiedzą się dopiero przy dokładniejszej inspekcji.
Z tyłu wlókł się długi ogon kabla.
I wszystkie luki otwarte były na oścież.
Oplotła ramionami kolana i wytężała wzrok wpatrzona w obiekt, próbując sobie wyobrazić, jak mogło tam wszystko wyglądać, kiedy był jeszcze sprawny, a wokół niego krążyły egzotyczne statki, zaś anteny odbierały sygnał z Wielkiego Zestawu.
Jak dawno temu?
Grawitację wytwarzano na statkach zawsze tak samo: przez ruch obrotowy wszystkich zamieszkanych przestrzeni, bez względu na to, czy mieściły się wewnątrz jednolitego kadłuba, jak w przypadku Perth, czy też w pierścieniowatych modułach, tak jak to miało miejsce na Winckelmannie. W wyniku tego strumień wody spod prysznica zbaczał lekko w kierunku przeciwnym do kierunku obrotu. Nie na tyle, żeby dało się zauważyć, ale teraz ta sama przeciwstawna siła ściągała wodę burzącą się u jej stóp do odpływu usytuowanego w kącie kabiny. Hutch uwielbiała owo odczucie, był to jeden z efektów przesuwających się ciążeń, do których miała wyraźne upodobanie, które dodawały jej skrzydeł i gwarantowały poczucie wyzwolenia się z ziemskich pęt.
Читать дальше