A dziś, kiedy przymknęła oczy i pozwoliła, by chłodny deszczyk spłynął jej po całym ciele, pomyślała, że tamtą stację też zaprojektowano do ruchu obrotowego. Żeby wywołać ten sam efekt.
I to właśnie jej nie pasowało.
Szybko dokończyła kąpieli, wytarła się i wsunęła w mundur roboczy z Winka, a potem popędziła do sali obserwacyjnej. Wciąż jeszcze byli tam Carson i Maggie. Inni gdzieś zniknęli, pewnie poszli przygotować się do lądowania.
— Wszystko w porządku? — spytał Carson, kiedy wpadła jak burza do pomieszczenia.
— Dlaczego zbudowali ją do ruchu wirowego? — wyrzuciła z siebie.
— Co zbudowali do ruchu wirowego?!
— Tę stację, do cholery!
Maggie gapiła się na nią wyraźnie zdumiona tym pytaniem.
— Dlaczego ona tak bardzo przypomina nasze stacje, Frank? Przecież Twórcy Monumentów chyba już mieli antygrawitację. I dlatego zawsze przypuszczaliśmy, że mają także sztuczną grawitację. No to po co budowali kręcące się koła?
— Może się myliliśmy — odrzekła Maggie. — Albo wciąż jeszcze nie natrafiliśmy na Twórców Monumentów, albo…
— …albo to zostało zbudowane, zanim Twórcy wylądowali na Iapetusie — dokończył za nią Frank.
— Czyli oznaczałoby — ciągnęła Maggie — że to coś lata tutaj już ponad dwadzieścia tysięcy lat. Nieprawdopodobne.
Carson wyraźnie nie miał ochoty mnożyć komplikacji.
— Może to jakiś Monument z czasów wcześniejszych. I dlatego zatrzymali go w jednym miejscu. — Próbował zbagatelizować sprawę.
— Kolejny Monument? — Hutch nie wierzyła w to ani przez chwilę. Połączyła się z mostkiem. Kapitana nie było, ale odezwał się oficer dowodzący.
— Zastanawiam się, czy zechce pani wyświadczyć mi przysługę?
— A czego pani potrzeba? — Oficerem dowodzącym była rozsądna kobieta w średnim wieku, z włosami przyprószonymi pierwszą siwizną.
— Chodzi o tę stację — wyjaśniła Hutch. — Jak stabilna jest orbita, po której krąży? Od jak dawna według pani tu się znajduje? Oficer dowodząca była wyraźnie zakłopotana.
— Pani Hutchins, jesteśmy tylko nawigatorami, a do tego potrzeba by fizyka. Chętnie bym pani pomogła, ale brakuje nam ekspertyzy.
— Proszę zrobić, co w waszej mocy — poprosiła Hutch tonem, który podkreślał jej wielkie zaufanie.
Pani oficer pozwoliła sobie na pełen zadowolenia uśmiech.
— Spróbujemy.
John F. Morris był człowiekiem o wąskich ramionach, zawężonych gustach i nie rysowała się przed nim żadna szczególnie obiecująca perspektywa. Osiągnął już najwyższe stanowisko, do jakiego mógł aspirować, a dokonał tego przez absolutną lojalność wobec firmy, najwyższe staranie, by nie urazić niewłaściwych osób, oraz pielęgnowanie starej, dobrej zasady — upierdliwej dbałości o szczegóły. Był człowiekiem, do którego nie przemawiały teatralne gesty innych, ale który dobrze potrafił wyczuć, skąd może się spodziewać zagrożenia dla swojej kariery. Jego wielką siłą, a zarazem wielką słabością był niczym nie zmącony widok z dołu. Wiedział, że Melanie Truscott znalazła się w trudnej sytuacji i że pozwala sobie na zbyt wiele, wedle własnego uznania komenderując jego statkiem. Fakt, że miała do tego pełne prawo (w obrębie pewnych, szczegółowo określonych, parametrów), że miała dość władzy, by kierować jego krokami, mógł nie okazać się wcale pomocny, gdyby komuś nie spodobało się takie nadużywanie własności kompanii. Albo gdyby zaszło coś poważnego. Z tych właśnie powodów kapitan przez cały czas zbliżania się do Beta Pac III trzymał się na uboczu i nie dał się ponieść powszechnemu entuzjazmowi. Nie był przygotowany na to, by otwarcie stawić czoło Melanie Truscott, bo świetnie wiedział o tym, że ścieżką kariery nie kroczy się obrażając tych u władzy, nawet kiedy ci znaleźli się chwilowo w niełasce. Ludzie na jej poziomie zawsze znaleźli jakiś sposób na to, żeby zmartwychwstać. Ale Morris nie miał na tyle zdolności aktorskich, by udało mu się ukryć własne niezadowolenie.
Czuł, że idzie na kompromis, i miał to wszystkim za złe. Odnosiło się to w nie mniejszym stopniu do rozbitków z Akademii, wyciągniętych przez niego z tego ich wraka. A już szczególnie do Carsona, który stale udawał wszechwiedzącego.
Przekonawszy się, że wahadłowiec będzie gotów na czas do swojej randki z obcą stacją kosmiczną, kapitan udał się na poszukiwanie Truscott. Znalazł ją w sali konferencyjnej, pogrążoną w rozmowie z Sillem. Kiedy wszedł, podniosła głowę, zauważyła jego poważną minę i uśmiechnęła się doń swoim najbardziej kojącym i rozbrajającym z uśmiechów.
— Niepokoi mnie, że będziemy kontynuować tę sprawę — zaczął.
— Tak? — Spojrzenie Truscott nabrało teraz ostrości. — A cóż pana tak niepokoi?
— Kilka spraw. — Głos mu zadrżał. Nie lubił przeciwstawiać się przełożonemu, nawet wtedy, kiedy oznaczało to spełnienie swego obowiązku i udzielenie dobrej rady. Ale teraz, kiedy już zaczął w ten sposób, wypada mu tylko trzymać ten sam kurs. — Po pierwsze, przewożenie członków personelu do pozostałości nieznanego obiektu oznacza pogwałcenie obowiązującego nas regulaminu. Bez względu na to, jak próbuje się go obejść. A jeśli zaistnieje jakieś zagrożenie, nie jesteśmy odpowiednio wyposażeni, żeby stawić mu czoło. Nasz dział medyczny działa w bardzo ograniczonym zakresie. Mamy tylko jeden wahadłowiec. Jeżeli wpadniecie tam w jakieś kłopoty, nie będziemy w stanie przyjść wam z pomocą. Przynajmniej nie od razu. I nie tak łatwo. Co więcej, wziąłem wprawdzie udział w tworzeniu tej fikcji na temat przymusowego postoju w celu dokonania drobnych napraw, ale to nas przed niczym nie uchroni, jeżeli trzeba będzie odpowiedzieć na kilka pytań. Jeżeli wynikną jakieś problemy, jeżeli stracimy coś z droższego sprzętu, uszkodzimy statek, albo nie daj Boże, stracimy kogoś z załogi, sądzę, że korporacja rozprawi się z nami krótko i dokładnie. — Przerwał na chwilę, aby te słowa lepiej zapadły im w pamięć. — Istnieją również inne potencjalne problemy. Na przykład taki: ten obiekt jako żaby tek jest prawdopodobnie bezcenny. Jeżeli coś uszkodzimy, czy nie pociągną nas do odpowiedzialności?
Truscott pokiwała głową w ten straszliwie irytujący sposób, który ma pokazać, że sama już to wszystko dawno rozważyła.
— Zatem, co pan sugeruje, John?
— To proste. Ruszać do domu. Zgłosić znalezisko i pozwolić zająć się nim ludziom, którzy są odpowiednio przeszkoleni i wyposażeni. — Wyprostował ramiona.
— Prawdopodobnie ma pan rację — powiedziała. — Ale ja nie mogę teraz zawrócić tak samo, jak pan nie byłby w stanie wyjść przez komorę luku powietrznego. John, czy pan nie bywa niczego ciekaw? Nie chce pan wiedzieć, co tam jest? Albo co tam jest na dole, na powierzchni planety?
— Nie, jeżeli to koliduje z moimi obowiązkami.
— Rozumiem. Zatem w tej kwestii nasze zdania pozostaną odmienne. Proszę kontynuować przygotowania.
Skłonił się.
— Jak pani sobie życzy. Wahadłowiec jest gotów.
— Dziękuję. I jeszcze jedno…
Odwrócił się w drzwiach.
— Proszę odnotować swoje zastrzeżenia w książce pokładowej.
— Dziękuję, pani dyrektor.
Szedł z powrotem na mostek cichymi korytarzami Catherine Perth i wiedział już, że jeśli coś pójdzie nie tak, ta kobieta zrobi dla niego, co tylko będzie mogła. Ale to niewiele pomoże — pójdą na dno razem.
Z Carsonem połączył się dyżurny oficer łączności.
— Przyszła odpowiedź na pańskie pytanie. Carson szedł właśnie w towarzystwie Maggie do komory wahadłowca.
Читать дальше