Pozostawiwszy rzekę w tyle, przelatywali teraz nad niewielką pustynią, mijając tu i ówdzie mury wież przypominających silosy, do połowy zagrzebane w piasku jak osiadłe na mieliźnie okręty.
I znów pojawił się step, ląd podniósł się i zwęził, po obu stronach widzieli teraz brzegi oceanu. Tutaj resztki murów były wszędzie, przypominały fragmenty ogromnej układanki.
Wybrali sobie inną rzekę, by polecieć wzdłuż jej biegu na południe, w głąb lasu. Ląd tutaj okalały pasma gór, a rzeka od czasu do czasu nikła pod ziemią, by wypłynąć po chwili w jakiejś malowniczej dolince.
Carson studiował mapę na swym monitorze.
— Wygląda mi na to — rzekł — że miasta założono tu w zupełnie nieodpowiednich miejscach.
— Co masz na myśli? — zdziwiła się Hutch.
— Spójrz tylko — odpowiedział Carson. — Postukał palcem w ekran. Fragmenty ruin znajdowały się daleko od równiny, kilka kilometrów od oceanu i około piętnastu od zlewiska rzek. — Miasto powinno leżeć tutaj, przy ujściu.
— I pewnie kiedyś leżało — wtrąciła Maggie. — Ale rzeki lubią sobie zmienić koryto. Jeśli rzeczywiście miasto leżało kiedyś u ujścia, będziemy mogli uzyskać z tego jakąś datę.
— Dzielili z ludźmi upodobanie do zamieszkiwania nad wodą — zauważyła Hutch.
Carson pokiwał głową.
— Albo byli mocno zależni od wodnych środków transportu. — Teraz z kolei potrząsnął głową z niedowierzaniem. — Niezbyt to logiczne, jak na cywilizację, która tysiące lat temu posiadła antygrawitację. Co im się stało? Mieli ją, a później utracili?
— A może poszlibyśmy popatrzeć? — zaproponowała Janet.
Przed nimi rzeka wlewała swoje wody do oceanu.
— Tam — zakomenderował Carson. — To mi wygląda na miasto. I to nad zatoką. Tam wylądujemy.
Las był tutaj zmierzwiony i splątany. Przez listowie przezierały szczyty kopców, wież oraz murów. Przy odrobinie wyobraźni można było odtworzyć w myślach bieg ulic i przecznic.
Czy tak wyglądał cały ten kontynent? Jak jeden wielki wrak?
Jake dotknął słuchawek na uszach.
— Kontrola mówi, że przyleciał Ashley Tee. Mamy randkę za około czterdzieści godzin.
— Cudownie! — ucieszyła się Maggie. Może teraz wolno będzie im zostać i do woli badać sobie ten świat Twórców Monumentów.
Jake pogratulował im, ale Hutch widziała wyraźnie, że nie jest zachwycony. Kiedy go o to zapytała, odparł, że nie chciałby jeszcze być stąd odwołany.
Las docierał aż do samych wód rozległej, skąpanej w słońcu zatoki. Przy brzegach tłoczyły się wielkie, szerokolistne drzewa. Wahadłowiec przeleciał łukiem nad otwartym morzem, a potem zawrócił. Wąska, porośnięta trawą wysepka dzieliła wody zatoki na dwa bliźniacze przesmyki. Oba tarasował na wpół zawalony most.
Hutch dojrzała w wodzie ścięte od góry kwadraty, masywne fundamenty — jak jej się zdawało — i zwały gruzu.
— Tam w dole były kiedyś potężne budynki — powiedziała Janet. — Może coś na kształt naszych drapaczy chmur.
— W lesie jest ich więcej — zauważył George.
— Czy ktoś ma jakieś sugestie — zapytał Carson — co do tego, gdzie powinniśmy wylądować?
— Nie za blisko wody — poradziła Hutch. — Jeśli tu są jakieś drapieżniki, to najprawdopodobniej tam właśnie najłatwiej je spotkać.
Wybrali w końcu polankę oddaloną o pół kilometra od zatoki. Jake skierował pojazd na dół i wkrótce wylądowali pośród wilgotnych liści i gęstego, soczyście zielonego poszycia.
Hutch usłyszała trzask otwieranego luku.
— Zaczekajcie — rzucił szybko Carson. — Musimy chwilę porozmawiać, zanim wyjdziemy na zewnątrz.
„To dobrze” — pomyślała. Pomimo całego swego doświadczenia nabytego podczas misji na Quraquie, nie byli to ludzie, którzy pojmowali wszystkie potencjalne zagrożenia wynikające z pobytu w zupełnie nieznanym świecie. Obawy zarażenia się pozaziemską chorobą dawno już zostały rozwiane — mikroorganizmy z zasady nie wykazują ochoty, by atakować organizmy, które wyewoluowały w obcym biosystemie. Ale nie oznacza to, że nie mogą przyciągnąć uwagi tutejszych drapieżników. Hutch sama przeszła poglądową lekcję z tego tematu.
Carson mówił najbardziej zdecydowanym ze swoich wojskowych tonów.
— Tak naprawdę nic nam nie wiadomo o tym miejscu, więc będziemy trzymać się razem. Niech każdy zabierze pulser. Ale jeśli zajdzie potrzeba jego użycia, proszę się upewnić, czy nikt nie stoi w waszym polu rażenia.
Tutaj niepotrzebne im będą pola siłowe, ale włożą grube odzienie i ciężkie buty, żeby zapewnić sobie jakąś ochronę przed ewentualnymi kolcami, trującymi roślinami, kąśliwymi owadami i rozmaitymi innymi niespodziankami, jakie ten las może mieć dla nich w zanadrzu.
— W którą stronę pójdziemy? — zapytała Maggie, zaciągając zamek kurtki.
Carson rozejrzał się dookoła.
— Na północy jest gęste skupisko ruin. Spróbujmy najpierw tam. — Odwrócił się do Jake’a. — Wrócimy przed zachodem słońca.
— Dobrze — zgodził się pilot.
— Nie wychodź na zewnątrz. Zachowajmy wszelkie środki ostrożności.
— Jasne — odparł. — Nie mam najmniejszej ochoty nigdzie ganiać.
Powietrze było chłodne, rześkie i pachniało miętą. Z milczącym podziwem rozglądali się dookoła. Krzewy chwiały się poruszane lekką bryzą od morza, brzęczały owady, a nad głowami przelatywały z furkotem skrzydeł ptaki. Dla Hutch wszystko to miało posmak dawno utraconej Pensylwanii, takiej, o której czytuje się w starych książkach.
Trawa rosła wysoko, prawie do kolan. Rozstąpili się, sprawdzili broń i wybrali przejście między drzewami. Carson wysunął się na czoło, a George odpłynął do tyłu. Przeszli przez polankę i zanurzyli się pomiędzy drzewa.
Prawie natychmiast natknęli się na zbocze wzgórza. Porastała je niezwykle gęsta roślinność. Kluczyli między drzewami i kolczastymi zaroślami, od czasu do czasu torując sobie przejście pulserami.
Doszli do długiego szczytu i zatrzymali się. Wysokie krzewy zasłaniały im widok. Janet usiłowała spojrzeć za siebie, w kierunku, z którego tu przyszli.
— Myślę, że to hałda — powiedziała. — Coś tu jest zagrzebane. — Próbowała skorzystać ze skanera, ale była zbyt blisko — dosłownie na samym wierzchu — żeby mogło się udać. — Coś tu jest — powtórzyła. — Część jakiejś konstrukcji. I schodzi bardzo głęboko w dół.
George wyciągnął elektroniczny notatnik i zaczął szkicować mapę.
Zaczęli schodzić po drugiej stronie wzgórza, wzdłuż murów. Były różnej wysokości, niektóre wznosiły się aż do wierzchołków drzew, inne były częściowo lub całkowicie zburzone.
— To nie jest zaawansowana technika — oznajmił George. — Używali plastików i jeszcze jakiegoś materiału, którego na razie nie udało mi się rozpoznać, ale na ogół to stal i beton… Pasuje do stacji kosmicznej, ale nie do teleskopu.
— To w ogóle do niczego nie pasuje — wtrąciła Janet. — Wytwory nowoczesnej techniki powinny znajdować się na wierzchu. A starsze miasta być zagrzebane w ziemi.
Jakieś zwierzęta przemykały wśród liści. Brzęczały owady, a przez zielony baldachim nad ich głowami przesączało się pozieleniałe słoneczne światło. Tutejsze drzewa były w większości powykręcane i twarde, gałęzie tworzyły korony u szczytu pnia. Niżej pnie pozostawały gołe. Wierzchołki niektórych drzew sięgały ziemskiego piątego piętra. Wszystko to razem tworzyło olbrzymią leśną katedrę.
Przebyli w bród niewielki strumień i przeszli wzdłuż wybrzuszającego się ze starości muru, potem zaczęli wspinaczkę na kolejne wzniesienie, gęsto porośnięte kwitnącymi krzewami.
Читать дальше