Truscott sięgnęła daleko w głąb siebie, by odnaleźć pokłady swej dawnej arogancji, życiowego przekonania, że wszystko w końcu wyjdzie jej na dobre, jeśli zachowa spokój i niczego nie zaniedba. Miała nadzieję, że wygląda i postępuje dostatecznie arogancko. Tego właśnie było im teraz trzeba. Tego oraz boskiej interwencji.
— Plecami do miejsca zderzenia — zawołała, wskazując jednocześnie odpowiedni kierunek.
— Powinni budować to cholerstwo od razu z pasami bezpieczeństwa — rzucił Stallworth. Jego głos brzmiał zadziwiająco spokojnie.
I w tej właśnie chwili trzasnęło.
Stacja zatrzęsła się.
Ktoś krzyknął. Cisnęło ich o stertę poduszek na podłodze.
Ale wcale nie przypominało ciosu ogromnego młota. Nie rozwyły się syreny, nie oberwało stalowych podpór. Zadzwoniło kilka pojedynczych dzwonków alarmowych — drobne uszkodzenia. I to wszystko.
— Co się stało? — wykrztusiła Danielle, nadal wczepiona w fotel.
— Niech mnie diabli, jeśli wiem — odpowiedział jej Sill.
— Niech nikt nie wstaje. — Truscott nie zamierzała ryzykować. A w jej słuchawkach zadźwięczał głos z jednego ze statków:
— Gdzie się podziało to cholerstwo?!
Truscott, oszołomiona, nie mogła się też nadziwić odgłosowi, który usłyszała przy zderzeniu:
„Pam!”
Seapoint, czwartek, 20.05
— Stacja kosmiczna chyba ma jakieś kłopoty — w ten właśnie sposób Janet poinformowała ludzi na Winku i w Świątyni o zbliżaniu się torpedy. Nadawała bieżące sprawozdanie z rozwoju wypadków i relacjonowała gorączkowe, mało eleganckie wymiany zdań między stacją orbitalną, stacjami naziemnymi i ciągnikami. Henry’emu i Sandy Gonzales, którzy byli w centrum operacyjnym Seapointu, przekazywała także teleskopowy obraz obiektu, podchodzącego do stacji. Sama stacja, której dwa zewnętrzne pierścienie kręciły się jednostajnie, sprawiała teraz wrażenie kruchej i delikatnej. Była to chwila pełna napięcia. Trzeba by nader wytężonej uwagi, żeby wychwycić w głosie Janet ten subtelny cień satysfakcji.
Nikt nie pracował. Z chorobliwą fascynacją wszyscy wpatrywali się w to, co ma nastąpić.
— Nie ma danych o masie. Ale zbliża się z wielką prędkością.
— Należy się draniom — skomentował Henry.
— Niezbyt kompetentni, co? — dodał Carson. — Dostaną jedną z własnych kulek.
Sandy stała przy boku Henry’ego.
— Może w końcu otrzymamy przedłużenie terminu — rzuciła.
— Czy wszyscy się wydostali?
— Nie wiem.
— Na pewno nie. Na stacji wciąż jeszcze ktoś gada.
Pomimo swojej niechęci do terraformerów, wcale nie chcieli widzieć ich martwych.
— Czy to naprawdę w nich uderzy? — zapytał Henry.
— Tak — odpowiedziała Janet. — Bez wątpienia.
Henry’emu przyszło do głowy, że Wink powinien przecież pędzić im na pomoc.
— Gdzie jest Hutch?
— Z wami. Jest na powierzchni.
Odniósł wrażenie, które zresztą zlekceważył, że w jej reakcji było coś niewłaściwego. Nie wyczuł zadowolenia ani przestrachu, tylko przekonanie o słuszności tego, co się stało.
— No dobrze. Skontaktuj się z nimi i wyjaśnij naszą sytuację. Powiedz, że chętnie udzielimy im pomocy, jakiej tylko zdołamy. Złapię Hutch i każę jej do was wracać, jeśli to w czymś pomoże.
Janet zawahała się.
— Dobrze. Ale wątpię, czy zechcą przyjąć naszą pomoc.
— W każdym razie ją zaproponuj.
Wciągnęła głęboko powietrze.
— Zaraz się tym zajmę.
Kilka chwil później Henry nawiązał kontakt z Hutch.
— Co mam robić? — zapytała niewinnie.
— Być w pogotowiu. Może będziesz musiała lecieć z misją ratunkową — odpowiedział jej, a do kopaczy rzucił: — Zbliża się bardzo szybko. Zostały już tylko sekundy.
Henry przyglądał się, kiedy mijała pędem ostatnie kilka kilometrów jak lśniący, biały pocisk. Gruchnęła w stację kosmiczną i obie zniknęły w gejzerze białych odłamków.
— Zderzenie.
Sandy wypuściła wstrzymywany oddech.
Obraz powoli przejaśniał się, a w słuchawkach podniecone głosy wypytywały o szczegóły. To niewiarygodne — stacja pozostała nietknięta. Wciąż jeszcze się chwiała, ale też nadal obracała się dookoła własnej osi w tym samym niespiesznym tempie.
Dziesięć minut później zameldowała się Janet.
— Podziękowali i powiedzieli, że sami świetnie sobie radzą.
Pod morskim dnem Carson i George wycinali strumieniami cząsteczkowymi swój tunel. Znajdowali się teraz za zewnętrznym murem kaplicy, usiłując ustalić najlepszą trasę, która pozwoli im się dobrać do maszyny drukarskiej. George był ogromnie zasadniczy, i choćby nie wiem jak naciskany przez Henry’ego i pozostałych, nie godził się na żadne niepotrzebne ryzyko. W związku z tym zakładali wszystkie klamry jak należy i posuwali się naprzód z zachowaniem daleko posuniętej ostrożności.
— Za wszelką cenę chcę się tam dostać, podobnie jak wy wszyscy — oświadczył Henry’emu. — Niemniej jednak najważniejszy jest zdrowy rozsądek.
George wiedział, gdzie prawdopodobnie znajduje się maszyna. Operował strumieniem cząsteczkowym z coraz większą niecierpliwością i był bardzo zmęczony. Wkrótce będą wracać — George, żeby trochę odpocząć, a Carson, żeby zluzować Henry’ego przy monitorze. Sandy i Richard zajmą się kopaniem, a Henry będzie obsługiwał pompy. Właściwie, to już nawet widać ich światła w tunelu.
I coś jeszcze: zobaczył, jak błysnęło odbitym światłem w mule. Carson podniósł to coś. Kawałek gładkiego kamienia, jakaś tabliczka, płaska, szeroka na około osiem centymetrów.
— Ma napisy — powiedział. Otarł ją, obejrzał w świetle lampy. — Z tyłu widać jakiś obrazek. Może włócznia.
Wyciągnął tabliczkę w stronę kamery, która transmitowała obrazy na Seapoint.
— Cholera jasna — podekscytował się Henry. — Popatrzcie tylko. Przecież to linearne C.
— Strzał w dziesiątkę — rzucił uradowany George. Trafiony-zatopiony. — Obrócił tabliczkę i przyjrzał się jej z ukosa. — A to co?
Na odwrocie widniał obrazek czegoś, co wyglądało jak długi, zwężający się ku końcowi pręt — z jednej strony miał kształt szpadla, z drugiej był gruby i szeroki.
— To organ płciowy — objaśniła Sandy z tłumionym śmieszkiem. — W całej okazałości.
— Naprawdę zabawne, jak uniwersalny zasięg mają niektóre sprawy — dobiegł ich głos Maggie ze statku.
— Piękne ozdoby, w sam raz do świątyni, niech mnie diabli — rzucił Carson. — Może mieli w pobliżu jakiś burdel. Czy Quraquatczycy mieli burdele?
— Tak — odpowiedziała Sandy. — Nokowie zresztą też. Zdaje się że to instytucja nieodzowna dla każdego rozwiniętego samca, bez względu na rasę.
Jednak najważniejsze w tym wszystkim było to, że mieli kolejną próbkę linearnego C. A mogło ich tu być znacznie więcej. Carson i George zaczęli przetrząsać najbliższą okolicę, podczas gdy Richard i Sandy przejęli pracę przy tunelu. George’owi niewiele zostało entuzjazmu dla tych poszukiwań, ale Carson był niezmordowany. Po godzinie udało im się znaleźć nieduże korytko pełne tabliczek i innych, w większości nierozpoznawalnych przedmiotów.
Pięć tabliczek, razem z tą pierwszą, miało treści wyraźnie erotyczne. Inne zawierały symbole drzewne lub morskie, a na jednym widać było coś w rodzaju żaglowca. Na każdej wyryto po kilka linijek tekstu. Były zbyt zatarte, żeby dało się coś odczytać, ale może nadadzą się do odzysku. Kolejno, jedna po drugiej, George prezentował je do kamery.
Читать дальше