— Tylko z początku.
Piłka szybko zatraciła swój okrągły kształt, stając się nierówną, syczącą bryłą białej piany.
Obiekt rozrastał się nieustannie — normalny efekt mieszania składnika polimerowego z jednej beczki z katalizowanym wodą izocyjanianem z drugiej. Masę zaprojektowano tak, by kiedy już zakrzepnie, wytrzymywała krańcowe skoki temperatury.
Lały na przemian, odstępując od czasu do czasu, by dać masie przeschnąć.
Rosło i rosło. Rosło nawet, kiedy nie spryskiwały go świeżym prysznicem piany. Urosło do rozmiarów małego samochodu. Potem — garażu. A one wciąż lały następne warstwy.
W końcu urosło tak bardzo, że już nie sięgały czubka i musiały sobie przysunąć kontener, na którym stanęły. Kula trochę się spłaszczyła, była znacznie szersza niż wyższa. Z jednego końca rozdęta.
— To wygląda jak zdechły wieloryb.
Hutch strzeliła jeszcze raz.
— Zrodzony z pistoletu — rzuciła ze śmiechem.
— Co za potwór!
Kiedy strumień z pistoletu zwiotczał w końcu i ustał, twarze obu kobiet promieniały dumą.
— Jest wspaniały — oznajmiła Janet, odrzucając na bok pistolet.
— Nie chciałabym mieć z nim do czynienia.
— Dokładnie to samo sobie pomyślałam.
Hutch mruknęła pod nosem:
— „Nie igra się z Kurzyśladem”. — Uścisnęły sobie ręce. — Dobra. Faza druga. Ty zostajesz tutaj. Ja idę na mostek.
Quraqua unosiła się nad ich głowami, zamazana w słonecznym blasku. Księżyca nie było widać.
Melanie Truscott i jej stacja kosmiczna znajdowała się po drugiej stronie orbity. Hutch poszukała dwóch ciągników Kosmika. Znalazła jeden. Drugi był pewnie gdzieś pomiędzy śnieżkami. To nieważne — nawet gdyby znajdował się w pobliżu stacji, sprawy będą biegły zbyt szybko.
Truscott nie miała samodzielnego napędu na swojej stacji. A w pobliżu nie było żadnego statku kosmicznego.
Hutch wprowadziła dane stacji orbitalnej do konsolety nawigacyjnej, zeskanowała „Torpedę” — bo taką nazwę w końcu otrzymała bryła piany — obliczyła jej masę i zażądała podania iloczynu wektorowego. Pojawiły się wyliczenia. Przy niewielkiej korekcie torpedę da się wycelować tak, żeby zatoczyła siedem pełnych orbit i przy ósmej uderzyła w stację.
Odsunęła się od konsolety, by jeszcze raz przemyśleć ewentualne konsekwencje. Ostatnia szansa, żeby wszystko odwołać. Kiedy już się to coś wystrzeli, nie będzie mogła się rozmyślić, bo wszystko wyjdzie na jaw. Co może pójść nie tak? Podadzą ją do sądu? Komuś wysiądzie serce?
Znów stanęła jej przed oczyma tamta fala, spiętrzona, czarna i zimna. I ostatnia Wieża. Potem Karl i Janet, wlokący za sobą toboły jak uciekinierzy.
Włączyła głośniki na statku.
— Panie i panowie, za trzy minuty będziemy dokonywać niewielkiej korekty kursu. Trzeba będzie się przypiąć. Proszę o potwierdzenie.
— Tu Karl. W porządku.
Podała nowy kurs.
— Potrzeba mi trochę czasu. — To Marcotti.
— Phil, zaczynamy za trzy minuty, czy będziesz gotowy, czy nie.
— Tu Maggie. Będę gotowa razem z tobą.
Połączyła się na prywatnym kanale z Janet.
— Gotowe?
— Tak. — Słowo doszło do niej z leciutkim pogłosem, znak, że Janet włączyła już swoje pole Flickingera. — Z jaką prędkością będzie lecieć, kiedy w nich uderzy?
— W stosunku do stacji jakieś siedem tysięcy na godzinę. Zderzenie nastąpi o ósmej siedemnaście, czasu Świątyni, czyli jutro wieczorem.
— Siedem tysięcy na godzinę to dużo. Przy tej szybkości nawet bryła pianki może spowodować poważne uszkodzenia.
— Zegnie najwyżej to czy owo — odparła Hutch. — I wybije kilka nitów. Ale i tak będą widzieć, jak się zbliża, więc albo opuszczą stację, albo się zabezpieczą. Nic strasznego im nie grozi.
— Dobra. Co dalej?
— Zmiana kursu. — Przełączyła kanały. — Jak tam, Phil?
— Prawie gotowy.
— To dobrze. Proszę, przypnij się pasem. Chwilę później odezwał się znowu.
— W porządku. Jestem gotowy. Znów włączyła głośniki.
— Ruszamy za minutę. — Przycisnęła „Wykonać” i obserwowała, jak wolno przeciekają sekundy.
— Dokąd lecimy? — spytała Maggie.
— Nie lecimy — odparła zmieszana Hutch. — To tylko rutynowy manewr. — Nie umiała kłamać.
Włączyły się dopalacze. Winckelmann wszedł na wyższą orbitę i obrócił się o kilka stopni. Kiedy osiągnął właściwą pozycję, Hutch kazała mu się zatrzymać. Potem przełączyła się na kanał Janet.
— Wszystko w porządku?
— Jak dotąd — tak. Trochę się przetoczyła, ale nadal jest naprzeciw drzwi.
— Na twoim deku będzie zaraz zerowa grawitacja.
— Dobra. Zaczęłam już dekompresję.
Pierścień B zwolnił, aż w końcu się zatrzymał.
Hutch obserwowała w monitorze, jak torpeda się podnosi.
— Niezły widok — rzuciła. Już teraz wiedziała, że nie dotrzyma wspólnej obietnicy milczenia. Powie Richardowi. Dowcip był tak przedni, że nie mogła zatrzymać go tylko dla siebie. Będzie zły, ale w końcu stanie się to swoistym żartem między nimi dwojga. A po latach będzie stanowić jedyny jaśniejszy moment w tym paśmie ogólnej rozpaczy. Jeżeli Akademię stąd wyrzucają, to odejdzie z podniesionym sztandarem.
— Jest wciąż naprzeciwko drzwi. Teraz będę otwierać.
— Proszę bardzo.
— Drzwi się otwierają.
— Hutch? — włączył się inny głos. To Karl. — Czy mogę się podłączyć pod dwunastkę?
Monitor na całą ścianę.
— Tak, w trzy A. — To był mostek pomocniczy. — Ale wstrzymaj się jeszcze na kilka minut, dobrze? Wykonujemy właśnie parę rutynowych prac.
— Drzwi są otwarte — oznajmiła Janet.
— Dobra — zgodził się Karl.
— Powiem ci, kiedy. — Hutch przełączyła się na kanał Janet. — Jak tam wygląda?
— Nieźle.
— Dobra. Zaczynamy.
Ponieważ ruch obrotowy pierścieni wytwarzał sztuczną grawitację, deki ustawione były pod kątem prostym do osi statku i dlatego też drzwi załadowcze otwierały się w zewnętrznych burtach statku. Torpeda miała wyjść na sterburcie. Kiedy znajdowała się wewnątrz głównej ładowni, miała już właściwy kurs. Wystarczyło tylko odsunąć do tyłu statek.
Hutch ustawiła dopalacze tak, żeby Wink się cofnął, i wystrzeliła z nich leciutko. Potem jeszcze raz.
— Manewr zakończony — poinformowała Janet.
— Idzie świetnie. Torpeda zaczęła schodzić. — Z jej punktu widzenia kula odrywała się od deku.
— Nadal ma dość miejsca?
— Wystarczająco. Za jakieś trzydzieści sekund znajdzie się na zewnątrz.
— Pilnuj, żeby nie wzięła cię ze sobą.
— Hutch — rzuciła Janet — coś mi się wydaje, że urodziłyśmy dzidziusia.
Priscilla Hutchins, Dziennik
Dziś wieczorem po raz pierwszy w życiu pominęłam coś istotnego w dzienniku pokładowym. Jest to przewina, która — jeśli zostanie wykryta — kosztować mnie może utratę licencji.
Cała ta sprawa przypomina stąpanie po kruchym lodzie. Ale nie mogłam się oprzeć, żeby nie wyciąć im czegoś w odwecie. Jeśli na koniec okryję się niesławą i zostanę wypędzona, to przynajmniej będę wiedziała za co.
Środa, 9 czerwca, 2202
Czwartek, 8.54
Zejście do Dolnej Świątyni pełne było mułu i odłamków skał. George Hackett, którego specjalnością były podmorskie wykopy, zbadał dokładnie pomiary tej okolicy i sprzeciwił się propozycji wykopania równoległego szybu.
— Tak byłoby bezpieczniej — przyznał. — Ale to zbyt czasochłonne.
Читать дальше