Janet Allegri cieszyła się, że Henry nie zaprzestał kopania tunelu do Dolnej Świątyni, ale denerwowało ją, że będzie pierwsza do ewakuacji.
Niemniej, nie miała prawa się skarżyć. Wróciła do swej kwatery, żeby się spakować. Trzy lata temu przywiozła tu ze sobą tylko kilka osobistych drobiazgów, ale teraz przybyły jej jeszcze eksponaty. Oczywiście, to było niezgodne z prawem. Wszystko należało przekazać Akademii. Ale Akademia miała już wypełnione po brzegi magazyny, a w dodatku wszyscy inni — bo taka była tradycja — brali sobie coś na pamiątkę.
Jedną z nich, jej ulubioną, był słoneczny medalion, nazwany tak dlatego, że z jednej strony miał tarczę wschodzącego słońca i napis: „Życie za światło”. Lubiła ten napis, bo brzmiał tak bardzo po ludzku. Miała także urnę z późnego okresu mezjatyckiego, pełną napisów, których nikomu nie udało się odcyfrować, oraz monetę z postacią Quraquatczyka na awersie i krzewem Colina na rewersie. Za wiele, wiele lat te właśnie pamiątki staną się dla niej najcenniejsze ze wszystkiego, co posiada. Będą jej przypominały dwa utracone światy: Quraquatczyków i własną młodość.
Zawinęła je starannie w ubrania, wyjęła z szafy trzy torby podróżne i powkładała swoje skarby do środka.
Pościel zostaje. Ręczniki też.
Pozdejmowała ze ścian oprawione w ramki fotografie: jej brata Joela z rodziną przy świątecznym drzewku, sześciu członków ekipy ze Świątyni idących po plaży oraz Fragmentu Zeta (który Janet sama znalazła i który dostarczył Maggie pierwszych danych na temat języków Kasumelu). To tutaj przeżyła znaczną część swego dorosłego życia. Zdobyła pozycję zawodową. Przeżyła kilka romansów. Bolesna była świadomość, że wszystkie te miejsca wkrótce wypełni muł i woda.
Powlokła swoje torby w kierunku korytarza, gdzie wpadła wprost na Richarda.
Zaskoczony, obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem, z czego wywnioskowała, że myślami błądził gdzieś daleko.
— Może pomóc? — zapytał po chwili.
Od czasu jego przyjazdu niewiele miała okazji, żeby zamienić z nim choć kilka słów. Fama niosła, że w prywatnych kontaktach bywa dość nieprzyjemny, więc czuła się onieśmielona.
— Tak, bardzo proszę.
Przez krótką chwilę przypatrywał się jej w zamyśleniu.
— Wszystko w porządku?
— Tak. Dlaczego pan pyta?
— Blado pani wygląda. — Rzucił okiem na jej torby. — Będzie dobrze. Są jeszcze inne miejsca.
Ponieśli bagaż przez świetlicę, na dół, do komory łodzi. Potem Janet przypomni sobie, że wówczas o czymś rozmawiali, ale nie będzie pamiętała o czym. Drobiazgi, bez wątpienia, rzucane od niechcenia uwagi, banalna wymiana zdań, na jaką zwykle skazani są ludzie, którzy dopiero co się poznali. Ale nigdy nie zapomni, że wtedy wydał się jej bardzo miły.
Maggie Tufu to była gwiazda wśród egzofilologów Akademii. Miała o sobie dość wysokie mniemanie, ale rzeczywiście miała do tego prawo. Zawodową reputację wyrobiła sobie na Noku, gdzie udało jej się odszyfrować i starożytne, i współczesne języki. W przeciwieństwie do większości wybitnych badaczy terenowych, Maggie była także utalentowanym wykładowcą. Na Uniwersytecie w Pensylwanii krążyły o niej legendy.
W życiu udało jej się wszystko, co najważniejsze — z wyjątkiem dwóch spraw: małżeństwa i odcyfrowania tych niewielu napisów, jakie zachowały się na Pinnacle.
A teraz stała w obliczu potencjalnej trzeciej klęski. Nikt w ekipie Jacobiego nie połapał się szybciej niż ona, jak ważne jest rozszyfrowanie linearnego C. Podobnie jak Richard, wierzyła, że może się to przyczynić do odkrycia tajemnicy Oz, a w konsekwencji samych Twórców Monumentów. Maggie, jako jedna z nielicznych, wierzyła w istnienie takiej tajemnicy. Jej koledzy w większości podzielali zdanie Franka Carsona, że obiekt jest po prostu obcy, a kiedy raz się coś takiego stwierdzi, to resztę można już sobie odpuścić.
Tak więc kiedy nadeszły straszne wieści, że Akademia porzuca Quraquę, że jej archeologiczne skarby będą poświęcone w imię stworzenia tu zamieszkanego świata, odrzuciła na bok wszystkie inne zajęcia i poświęciła się wyłącznie pracy nad linearnym C.
Udało im się uzyskać około pięciuset próbek tego języka, głównie z dwunastu najważniejszych stanowisk. W większości składały się tylko z kilku zbitek symboli. Za cały kontekst musiała starczyć świadomość (lub tylko założenie), że dany fragment pochodzi z budynków rządu, biblioteki albo z posągu zwierzęcia.
W Dolnej Świątyni tkwił ogromny potencjał. Maggie posiadła już kilka tabliczek, w różnym stopniu kompletnych, przypisanych do tej czy innej kasumelskiej rodziny. Były to prawdopodobnie budujące opowieści, ponieważ towarzyszyły im piktogramy, które dało się przełożyć jako sztormy, morze, dzielność i księżyc. Tak więc mogła coś niecoś odgadnąć. Zrekonstruowała już podstawowy alfabet, a także kilka jego alternatyw, i zaczęła pracę nad słownictwem. Ale rozpaczliwie potrzebowała większej ilości próbek.
Maszyna drukarska stanowiła idealne rozwiązanie dla jej problemu. Powinna dać jej ze dwa lub trzy tysiące liter tekstu. Niesłychane znalezisko. Gdyby tylko mogła je dostać w swoje ręce.
Tego ranka ślęczała nad tabliczką, którą wydobyto prawie dwa lata temu z wykopalisk prowadzonych kilkaset kilometrów w głębi lądu. Maggie zeskanowała ją i wpisała do indeksu, ale nie wysłała razem z coroczną przesyłką dla Akademii.
Tabliczka była prostokątna, szeroka na dłoń, a długa na jakieś dwadzieścia centymetrów. Przedstawiała quraquackiego bohatera Malinara w wieku dziecięcym, który trzymając w dłoni miskę karmi dzikie niedźwiedziopodobne zwierzę z parą kłów i olbrzymich oczu, czemu przygląda się jeszcze inne dziecko. Znała ten mit — zwierzę to horgon, demon w zwierzęcej postaci, który widział wszystko. Horgon to jeden z klasycznych potworów w tutejszej mitologii, stwór, który przywodził na myśl upadłe bóstwo, trochę przypominający szatana. Nikt nie mógł się przed nim ukryć. Nikt nie mógł go pokonać. Ale, jak głosi legenda, potwór oszczędzał dzieci, ponieważ to jedno dziecko odważnie podeszło do niego z miską jedzenia, żeby odwrócić uwagę od swej siostry. Horgon nagrodził dzielność Malinara i już nigdy potem nie atakował dzieci. Ideogram „Dzielność”, który składał się z trzech strzałek w okręgu, widoczny był tuż nad rysunkiem. Potem następowało sześć linijek tekstu. Maggie wierzyła, że udało jej się zidentyfikować niektóre słowa: czasowniki „widzieć” i „podać” oraz rzeczowniki „Malinar” i „horgon”.
Co więcej, tekst potwierdzał niektóre z jej założeń syntaktycznych.
A nie wysłała tej tabliczki do Waszyngtonu dlatego, że rozpoznała grupkę symboli oznaczających horgona skądinąd: stanowiła część napisu w Oz.
Andi wyłączała właśnie cały niepotrzebny już sprzęt elektroniczny, kiedy w drzwiach sali koordynacyjnej pojawił się Karl ze swoim bagażem. Widział, jak piętro niżej Art Gibbs i Sandy Gonzalez zabezpieczają koparkę. Całą resztę sprzętu — pompy, generatory, ślizgacze wniesiono do środka i poskładano w magazynie. Wszyscy zachowywali się tak, jakby Seapoint należało pieczołowicie zabezpieczyć i obłożyć kulkami naftaliny — jakby ktoś miał tu wrócić i podjąć pracę na nowo tam, gdzie ją przerwano.
Normalnie Akademia zabrałaby również cały sprzęt, łącznie z koparkami, łodzią podwodną i samym Seapointem. Ale decyzję o ewakuacji podjęto nagle, nie pytając o zdanie Henry’ego. W konsekwencji ekipa (i jej szefowie z Drugiego Piętra w Waszyngtonie) musiała wybierać między ratowaniem kosztownego wyposażenia a wywiezieniem eksponatów o nie oszacowanej jeszcze wartości. Rzecz jasna, pierwszeństwo miały eksponaty. Karl pełnił akurat dyżur, kiedy Drugie Piętro nakazało Henry’emu pozostawienie osobistego bagażu członków ekipy w Seapoint, żeby zaoszczędzić miejsca na wahadłowcach. Henry miał zbyt wiele życiowego doświadczenia, by się sprzeciwiać, ale zapomniał tego ogłosić.
Читать дальше