Zabawnie było obserwować, jak Eddie przekazuje ładunek Artowi. Żaden z nich nie zaliczał się do specjalnie silnych ani zręcznych, było więc między nimi sporo pokrzykiwania, pokazywania palcem i doradzania, w jaki sposób ten drugi mógłby pracować lepiej. Żeby ułatwić im działanie, Hutch zamocowała przy Alfie teflonową platformę załadowczą z Winka. Wystarczyło wrzucić kontener przez klapę, a on ześlizgiwał się tam gdzie trzeba. Zadziałało świetnie, więc Hutch była zachwycona.
Skończyli robotę i byli już w drodze powrotnej do Seapointu, kiedy znów włączył się Henry.
— Jak świetnie zdajecie sobie sprawę — zaczął — przeciągnęliśmy już ewakuację ponad wyznaczony termin. Zdrowy rozsądek nakazuje, żebyśmy zmyli się stąd jak najprędzej. Ale jak większości z was wiadomo, w Dolnej Świątyni odnaleźliśmy obiekt, który zdaje się być walcową maszyną drukarską. Ma ruchome metalowe czcionki, cały komplet jest na miejscu. Zanim uderzyła fala, Maggie udało się wypatrzyć kilka liter kasumelskiego C. Niestety, maszyna nadal znajduje się w Dolnej Świątyni. Nie będzie łatwo do niej dotrzeć w tak krótkim czasie, jaki nam pozostał. Ale jeśli zdołamy ją odzyskać, możemy mieć nawet całą stronę kasumelskiego C. Nie muszę wam mówić, co to dla nas znaczy. Obecnie robimy wszystko co w naszej mocy, żeby dostać się do eksponatu. Chciałbym, żeby w tym samym czasie zaczęto przerzucać ludzi na statek.
— Chwileczkę, Henry — przerwała mu jakaś kobieta łamiącym się głosem. Hutch spojrzała pytająco na Arta.
— Sandy Gonzales — wyjaśnił. — Wykonała dla nas większość roboty w Oz.
— O co chodzi, Sandy? — zapytał Henry.
— Prowadzenie prac ziemnych w tych warunkach jest zbyt niebezpieczne. Dajmy spokój i wynośmy się stąd.
— Ciebie to nie będzie dotyczyło, Sandy.
Źle — pomyślała Hutch. A podobno Henry jest taki inteligentny. Może po prostu był niewyspany.
— Nie próbuję chronić własnej skóry, Henry — warknęła Sandy. — Mówię tylko, że dość znaczy dość. Odwołaj to, zanim ktoś zginie.
— W porządku. — Henry zachował zimną krew. — Ktoś jeszcze chce coś powiedzieć?
Odezwał się kolejny kobiecy głos. Znajomy, ale Hutch nie potrafiła go przyporządkować.
— Nie chciałabym przez resztę życia zastanawiać się, o co chodzi z tym przeklętym miastem na księżycu, wiedząc, że mogłam być blisko odpowiedzi, a nie spróbowałam.
— To Linda Thomas — wyjaśnił Art. — Jest świetna. I bardzo młoda. Sam chciałbym mieć przed sobą jej przyszłość.
Jeden po drugim odzywali się wszyscy. Nawet Frank Carson z wahadłowca. Ku zdumieniu Hutch, głosował za ograniczeniem dalszych strat i wycofaniem się. Ale cała ekipa była w tej kwestii beznadziejnie podzielona, przy czym niektórzy głosowali przeciwko obu wariantom. Karl Pickens chciał zostać, bo nie życzył sobie, żeby go stąd usuwano siłą, ale uważał, że podstawa Świątyni została zbyt poważnie naruszona, żeby ryzykować wejście do środka.
— Ja osobiście nie chciałbym tam wchodzić. I nie sądzę, żebyśmy mogli komukolwiek na to pozwolić, nawet gdyby jakiś szaleniec zgłosił się na ochotnika.
Słowa te wywołały ogólne wzburzenie.
Janet, która już głosowała za pozostaniem, odpowiedziała mu:
— Mam nadzieję, że naszym naczelnym hasłem nie jest „Bądź bezpieczny”.
— A ty, Richardzie? — zapytał Henry. — Co ty o tym sądzisz? Hutch zastanawiała się, czy ci dwaj widzą się teraz nawzajem.
— Ja tu nie mam nic do sądzenia — oznajmił Richard swoim najbardziej obiektywnym z tonów. — Cokolwiek postanowisz ty i twoi ludzie, ja się dostosuję.
„Nie, cholera, nie! Każ im się zmywać. Działanie do ostatniej chwili nie zostawia nam miejsca na błąd”.
Jej nie zapytali.
— Dobrze — podsumował Henry — na razie będziemy grali ze słuchu. George, nie ryzykuj. — Hutch to się nie spodobało. — A tymczasem zaczniemy wywozić stąd resztę ludzi. Jeśli nie będzie żadnych znaczących postępów w pracach przy Świątyni, odwołamy je z dużym zapasem czasu. — Oddychał ciężko. — Eddie, jak przedstawia się sprawa przewozu eksponatów?
— Większość z nich stracimy — odparł Eddie lodowato. — Może powinniśmy raczej skoncentrować się na tym, co już mamy, zamiast uganiać się…
Ponieważ to, co mogli w tej chwili zrobić, zależało wyłącznie od liczby lotów, jakie mogą wykonać dwa wahadłowce, które już i tak pracowały na pełnych obrotach, Hutch nie bardzo wiedziała, na czym miałaby polegać owa „koncentracja”. Jeżeli nawet Henry to pojął, nie skomentował ani jednym słowem.
— Ocalimy tyle, ile zdołamy — wtrącił gładko. — Hutch, będziemy teraz zabierać także ludzi. Ilu poza sobą możesz wziąć?
— W Alfie czworo. A wasz wahadłowiec może pomieścić jeszcze troje.
Z Richardem i Hutch było ich razem szesnaścioro.
— Kiedy macie następny lot?
— Za około dwie godziny. Jak tylko się załadujemy.
— Dobra. Weźcie ze sobą Maggie. I Phila. — To była dwójka filologów. Mogli pracować równie dobrze na Winckelmannie, jak i w kopule. — A także Karla i Janet. Zaraz pomyślę nad resztą…
— Nie zgadzam się — wtrącił Pickens. — Nie powiedziałem, że nie chcę pomóc. Powiedziałem tylko, że to szaleństwo. To nie znaczy, że się uchylam.
Janet także wysunęła swoje obiekcje, po czym „zebranie” zakończyło się ogólnym zamieszaniem.
Kiedy wrócili do komory łodzi, Richard już na nią czekał. Był wyraźnie zmartwiony; odciągnął Hutch na ubocze.
— Możemy mieć kłopoty.
— Powiedz mi raczej coś, czego jeszcze nie wiem. Ci ludzie się pozabijają. A ja myślałam, że to ty jesteś fanatykiem.
— Hutch, to coś więcej niż tylko pogoń za ostatnim eksponatem. Henry i jego ludzie zbudowali na tym miejscu całe swoje zawodowe kariery. A teraz, kiedy są bliscy zapłaty za całe lata trudu, ktoś chce im to wyrwać z rąk. Chcesz znać prawdę?
— Oczywiście.
— Henry ma rację. Powinni zostać i próbować wydostać maszynę. Wszystko inne to byłaby zdrada.
Milczała.
Uśmiechnął się łagodnie.
— Chciałbym, żebyś coś dla mnie zrobiła. Znasz Davida Emory?
Słyszała o nim. Raz nawet spotkała go na czyimś weselu. Dość pedantyczny Afrykanin z oksfordzkim akcentem. Jego specjalnością były pozaziemskie religie.
— Tak — odparła. — Znam go.
— Jest teraz na Noku. Chciałbym, żebyś wysłała mu ode mnie wiadomość.
— Jasne.
— O tych załamaniach. Chciałbym wiedzieć, czy to są przypadkowe zdarzenia, czy też układają się w jakiś logiczny wzór. Może to jakiś planetarny lub socjologiczny mechanizm. Może to coś biologicznego. Coś, co włącza się w regularnych odstępach czasu. — Przygryzł wargi, smakując gorycz niemożności rozwiązania tej zagadki. — Chciałbym wiedzieć, czy zebrał jakąś dokumentację, która potwierdzałaby zaistnienie tego rodzaju zjawiska na Noku.
— Dlaczego sam go nie zapytasz? Seapoint ma połączenie międzygwiezdne.
— Ale jest ogólnie dostępne. Na razie wolałbym, żebyśmy to zatrzymali dla siebie.
— W porządku. Prześlę to z Winka.
— Dzięki. I poproś o natychmiastową odpowiedź.
— Teraz ja chciałabym cię o coś zapytać — rzuciła szeptem.
— Mów.
— O Melanie Truscott.
— A co?
— Co z nią będzie, kiedy to się już skończy?
Poczuł się niezręcznie.
— Dostanie awans. — Uciekł wzrokiem gdzieś w bok. — Wiem, jak się czujesz, Hutch. Ale wystosujemy protest. Kosmik na to wyciągnie raport, prześle nam kopię, przeprosi i na tym koniec. — Wzruszył ramionami. — Może gdyby ktoś przy tym zginął…
Читать дальше