— Masz zapasowy dozownik? Taki pistolet?
— Jasne. — Zmarszczył brwi. — A co?
Obliczyła w myślach pojemność Alfy.
— Słuchaj, może trzeba będzie trochę zmniejszyć wielkość następnego ładunku.
— Co?! — Zraniła go do żywego. — A dlaczego? — powtórzył.
— Ponieważ mam zamiar zabrać ze sobą dwie beczki poli-szóstki.
Eddie był przerażony.
— Nie ma miejsca!
— Zrobi się.
— Ale po co, na litość boską?
— Z ich pomocą mam zamiar przesłać pozdrowienia Melanie Truscott.
Godzinę później Alfa pięła się z powrotem ku orbicie, wioząc Hutch, Janet, Maggie, Karla i głównego analityka Maggie, Phila Marcotti. Na pokładzie znajdowało się także dwadzieścia dziewięć pojemników z eksponatami i dwie beczki ze składnikami poli-szóstki.
Maggie Tufu okazała się o wiele młodsza, niż Hutch się spodziewała. Tyle już słyszała o osiągnięciach tej kobiety, że ze zdumieniem przyjęła fakt, iż tamta nawet nie skończyła trzydziestki. Była wysoka, wyższa od obu mężczyzn. Bujne, grube włosy upinała w kok, zapewne dla dodania sobie powagi. Oczy miała czarne, a w rysach twarzy zachowało się sporo z mikronezyjskich cech jej przodków. Gdyby potrafiła od czasu do czasu się rozluźnić, uśmiechnąć, byłaby śliczna.
Wyraźnie zachowywała dystans. Hutch nie wyczuwała w tym arogancji, a raczej zwykłe zaabsorbowanie pracą. Dla Maggie ludzie — a może i wszystko inne z wyjątkiem matematyki oraz filologicznej teorii i praktyki — pozostawali nudni.
Jej kolega po fachu, Phil Marcotti, był mięsistym, życzliwym ekstrawertykiem, około czterdziestki. Lubił swoją pracę i należał do tych, którzy chętnie by zostali, aż do odzyskania tego, co każdy teraz nazywał „maszyną drukarską George’a”. Przyznał się Hutch, że gdyby to od niego zależało, ekipę Akademii trzeba by usuwać stąd siłą i zbrojnie. Ciekawe, że ten przyjacielski i wesoły mężczyzna wykazywał w ekipie Henry’ego najbardziej bojowe nastroje.
Maggie przysiadła w fotelu po prawej stronie Hutch. W czasie lotu podpięła się pod komputer pomocniczy, analizując rzędy liter i cyfr.
— Pod pewnymi względami sprzyja nam szczęście — powiedziała do Hutch. — Nie uzyskaliśmy wprawdzie tylu próbek linearnego C, ile byśmy chcieli. Rzecz jasna, nigdy nie będzie ich dość. Ale spora część tego, czym dysponujemy, jest ilustrowana. Mamy już początki słownictwa.
— Naprawdę? — zainteresowała się Hutch. — Pokażesz mi kilka przykładów?
— Jasne. To — na ekranie pojawiła się grupka znaków — jest „słońce”. — Były to litery, nie ideogramy. — A to… — kolejna grupka — …jest „księżyc”. — Uśmiechnęła się, nie do Hutch, a do tego, co pokazywała. — To jest „motyka”.
— Motyka? — zdziwiła się Hutch. — Jak na to wpadłaś?
— Tej grupki użyto przy ilustracji do epigramu o sianiu i zbieraniu. Tak mi się wydaje.
Karl wpatrywał się melancholijnie w chmury. Miał nieobecny wzrok i Hutch zastanawiała się, czy nie rozmyśla teraz o własnej przyszłości.
Janet zasnęła już w dziesięć minut po starcie. I ciągle była nieprzytomna, kiedy Alfa pakowała się nosem do komory Winka.
Hutch wyregulowała obroty pierścienia B, żeby zmniejszyć ciążenie do jednej dziesiątej. Wyładowali zbiory, które ważyły teraz dziesięć razy mniej niż na ziemi, i ponieśli je przez podwójne drzwi do głównej ładowni. Tam Hutch rozdała obuwie, które umożliwiało poruszanie się po teflonowym pokładzie. Magazyn miał sporą powierzchnię — wystarczyłoby miejsca, żeby zagrać w koszykówkę. Podeszli do przepierzenia naprzeciw wejścia i zabezpieczyli tam kontenery obok dwóch poprzednich partii.
Główna ładownia przeznaczona była do przewożenia ciężkiego sprzętu do wykopalisk, wielkich ilości zaopatrzenia oraz wszystkiego, co ekipy Akademii uznały za warte przewiezienia. Zajmowała niemal cały pierścień, z wyjątkiem komory wahadłowca. Podzielono ją na cztery części, a każdą z nich wyposażono w osobne drzwi od zewnątrz.
Kiedy skończyli, Hutch oprowadziła ich po statku. Zabrała swoich pasażerów na pokład A, wskazała im ich kabiny, pokazała świetlicę i urządzenie do odzyskiwania surowców, zademonstrowała, jak działają podajniki zjedzeniem, a potem wspólnie z nimi zasiadła do obiadu. Wypili za swój nowy dom. I trochę jakby poweseleli.
Kiedy skończyli, Hutch odciągnęła Janet na bok.
— Czy interesuje cię malutki rewanż? Janet zerknęła na nią z zainteresowaniem.
— O czym my tu mówimy? — Potem uśmiechnęła się. — Masz na myśli Truscott?
— Mam na myśli Truscott.
Janet pokiwała głową.
— Chętnie posłucham.
— To będzie ryzykowne.
— Powiedz, co ci chodzi po głowie. Bardzo chciałabym zobaczyć, jak dostaje za swoje.
— Myślę, że to dałoby się zorganizować.
Prowadziła ją z powrotem do pierścienia B. Pełna grawitacja statku, która wynosiła niewiele ponad pięć dziesiątych normy, została już przywrócona. Zewnętrzne drzwi każdej sekcji różniły się rozmiarem. W końcu Hutch wybrała halę numer dwa, gdzie były największe — prawdę mówiąc tak wielkie, że z łatwością zmieściłyby się w nich dwa wahadłowce.
Potem dokładnie zbadała drzwi, z zadowoleniem stwierdziła, że odpowiadają wymogom planowanego zadania, i wyjaśniła Janet, na czym polega jej pomysł. Janet z początku była nieco sceptyczna, potem słuchała z rosnącym entuzjazmem. Kiedy Hutch skończyła, na twarzy dziewczyny pojawił się szeroki uśmiech.
— Chyba nie chciałabym, żebyś się na mnie wściekła — oświadczyła.
— Jeśli nas na tym nakryją, obie wylądujemy na Massachusetts Avenue z blaszanymi kubkami w dłoni.
— Czy będą w stanie się domyślić, czyja to sprawka?
— To możliwe. Słuchaj, jestem ci coś winna. I nie chciałabym odpowiadać za to, że wpadniesz w kłopoty. Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała się w to mieszać.
— Ale sama nie dasz rady.
— Nie, nie dam.
— Nie podarowałabym sobie takiej zabawy. Dla mnie problemem jest tylko to, że potem nie będziemy mogły tym się chwalić.
Hutch zrobiło się miło na sercu.
— To niewielka cena za to, że Melanie Truscott otrzyma posłanie od uciśnionych.
— Ale czy naprawdę możemy to zrobić?
— Przekonajmy się.
Przykręciła grawitację, potem poszły do wahadłowca i przyniosły stamtąd dwie beczki poli-szóstki. Zataszczyły je do hali numer dwa i ułożyły na środku deku, to jest, dokładnie mówiąc, naprzeciw zewnętrznych drzwi. Potem Hutch skoczyła jeszcze po wąż i pistolet.
Kiedy raz się zdeklarowała, Janet nie okazała więcej wahania, nie zastanawiała się, co będzie potem.
Taką dziewczynę dobrze mieć za plecami — pomyślała Hutch.
— Musimy mieć coś na początek — odezwała się Janet.
Ale Hutch już miała w głowie idealne rozwiązanie.
— Siedź tu — rzuciła i powędrowała do pierścienia A, gdzie z szafki mieszczącej sprzęt rekreacyjny wyjęła jedną z piłek lekarskich.
Na jej widok Janet uśmiechnęła się radośnie.
— To jest to — oznajmiła. Zdążyła już podłączyć wąż do obu beczek i pistoletu.
Hutch położyła piłkę na ziemi i odsunęła się. Spojrzała zezem na dozownik.
— Chcesz oddać honorowy pierwszy strzał?
— Z rozkoszą. — Janet wycelowała przyrząd w piłkę lekarską. — Zgodnie z przepisem lekarza — rzuciła złośliwie i nacisnęła cyngiel.
Wystrzelił strumień białej piany, który pokrył dek i piłkę. Piłka odtoczyła się do tyłu.
— To może trochę potrwać — zmartwiła się.
Читать дальше