Fala wpłynęła na ostatni kilometr. Na jej szczycie utworzył się pienisty grzebień.
Czuli, że się zbliża, po drżeniu ścian. Zebrali się w sobie, uklękli i z całej siły uchwycili się barierki. Potem komora zadrżała, światła zamigotały i zgasły, a mrok wypełnił się rykiem bestii. Basen wystrzelił w górę, a ekran zgasł.
Ktoś jęknął, padło pełne podziwu przekleństwo. Teraz spadł następny cios — ciężki, ogromny, zadany potwornej wielkości młotem.
Richardem szarpnęło, pas wgniótł mu się boleśnie w żebra. Obok niego krzyknęła Linda. Siła uderzenia zerwała zabezpieczenia Tri i cisnęła nim do wody.
Ale nikt nie odniósł poważniejszych obrażeń. Wstrząsy trwały jeszcze przez kilka następnych minut, z każdym uderzeniem słabsze. Wróciło światło. Zdumiało ich, że jednak okazała się tak potężna, ale czuli ulgę na myśl, że wszyscy żyją, więc wybuchnęli śmiechem. Nerwowym, ostrożnym. A Henry, wypuściwszy ze śmiertelnego chwytu barierkę, potoczył dookoła ręką z wzniesionym kciukiem.
— Panie i panowie — rzucił — moje gratulacje.
PLIK SIECI BIBLIOTECZNEJ
Przyszli tu wiosną owego roku powiedzieć, że nie żyjesz.
Mówili mi o wojnie i dumie, o tym, jak śmiałeś się strachom w twarz,
Jak wzywałeś moje imię.
Przez cały ten czas morze trwało, czarne, nieruchome.
Teraz leżysz w dalekiej ziemi, z dala od letnich dni,
Kiedy na pienistym piasku kładliśmy ślady naszych stóp…
Lecz mimo to z głębin nocy
Wciąż wzywasz moje imię głosem ukrytym w ryku fal.
Fragment z „Godzin Knotyjskich” Przełożyła Margaret Tufu Cambridge University Press, 2202
Na pokładzie Alfy, środa, 6.10
W ciągu jednej godziny w Świątynię uderzyły trzy wielkie fale. Pierwsza uniosła ze sobą jej tylną ścianę, zerwała dach i potrzaskała kolumnadę. Druga, największa, zniszczyła dwie z Knotyjskich Wież i pogrzebała Dolną Świątynię, a trzecia wyrwała jedną z kopuł Seapointu i poniosła ją dwa kilometry w głąb lądu. Kilka prywatnych kwater i centralną bibliotekę holograficzną razem z nią. A chyba najgorsze ze wszystkiego (ponieważ Świątynia oraz Knotyjskie Wieże i tak dożywały swoich ostatnich dni) było to, że lawina piachu przemieszanego kamieniami zasypała szyby i przejścia we wszystkich stanowiskach wykopalisk. Wojskowa kaplica zniknęła pod warstwą mułu.
Ale nikogo nie stracili. Było kilka kontuzji i siniaków, jeszcze głębsze zniechęcenie, ale wszyscy żyli. A Karl Pickens trafnie podsumował ogólnie panujące nastroje, kiedy powiedział, że lepiej będzie, jak pojmą cienką aluzję i porzucą operację.
Hutch, która słuchała tego w swoim wahadłowcu, w pełni się z nim zgodziła. Ona i Carson wracali właśnie z kolejnego patrolu nad okolicą. Byli aż hen, przy samym miejscu zderzenia. Morze tam przykrywał lód, ale nie wykryli więcej fal tsunami. Carson siedział pogrążony na przemian w ponurym bądź wściekłym nastroju. Głos Henry’ego w słuchawkach był wyraźnie zmęczony i wypłowiały, jakby nic już nie miało dlań znaczenia.
Platformy lądowiska oczywiście już nie było. Priscilla Hutchins przelatywała teraz nad ostatnią z Wież.
Wiadomość od Melanie Truscott została odebrana jak należy.
Art Gibbs i George Hackett wypłynęli im naprzeciw łodzią podwodną, więc kolejną godzinę spędzili na przemieszczaniu ładunku. Bez platformy było to o wiele trudniejsze zadanie. Gdzieś w samym środku akcji upuścili jedną z paczek i stali patrząc, jak tonie powoli, a w końcu znika im z oczu. Oczywiście, dałoby się ją uratować, ale nie mieli na to czasu. Ogólnie rzecz biorąc, była to powolna i uciążliwa robota.
George popatrywał ukradkiem na Hutch, a ją bawiło jego lekkie zmieszanie, kiedy go zagadnęła. Wśród powszechnej ponurości, w jaką popadli ludzie Henry’ego, on jeden zdołał zachować resztki dobrego humoru.
— Zrób ile się da — mówił do Hutch — a o reszcie zapomnij. Nie ma sensu żołądkować się o to, na co i tak nie ma się żadnego wpływu.
Ale i jemu zdarzały się momenty zamyśleń i przyznał w końcu, że wolałby, żeby wszystko dobiegło końca w nieco przyjemniejszych okolicznościach.
— Nigdy nie przestaniemy się głowić, co było tam na dole — powiedział. — Ci ludzie żyli tu przez całe tysiąclecia. Szkoda ich tak po prostu pogrzebać.
Hutch milczała.
— Wyślemy protest — wtrącił się Art. — I to wszystko. I w tym właśnie tkwi cały problem z tym zespołem. Nie ma tu nikogo z jajami.
— A ty co byś zaproponował? — zapytał George.
Art dzielnie zniósł kpiące spojrzenie młodego olbrzyma.
— Nie mam pojęcia — odparł w zadumie. — Nie mam bladego pojęcia. Ale na miejscu Henry’ego na pewno bym coś wymyślił.
— Nie traktuj tego zbyt osobiście — ostrzegł go Carson. — To są sprawy dla zarządu.
— Myślę, że powinniśmy znaleźć sobie dobrego adwokata i pozwać drani do sądu — ciągnął Art. — Przynajmniej za niedbalstwo. Nie wiem, jak tam inni, ale mnie coś boli w plecach. — Wykrzywił się w udanym grymasie bólu.
— To nic nie da — rzekł Carson. On i George wykonywali większość roboty. Spięli razem oba pojazdy, ale i tak kołysały się i uderzały o siebie. George stał na łodzi i podawał kontenery Carsonowi. Cały proces odbywał się na zasadzie „trafi-nie trafi”, więc Hutch i tak była zdumiona, że stracili tylko jedną paczkę.
— Dlaczego nie? — upierał się Art. — Przynajmniej świat się dowie, jak działają Caseway i Truscott.
— Nic z tego nie będzie — tłumaczył Carson. — Po prostu obarczą winą jakiegoś pilota na najniższym szczeblu drabiny i rzucą go wilkom na pożarcie. Na górze nikt nie ucierpi.
— Ale przecież na nas napadnięto — wtrąciła Hutch.
— To prawda — zgodził się George, zajęty przywiązywaniem kontenera. — I wiemy, czyja to była sprawka.
— Musi być jakiś sposób, żeby się do nich dobrać — upierał się Art. Nie wypadał przekonująco w roli mściciela. Był z natury ostrożny, skromny, przezorny — zupełnie niepodobny do tych energicznych typów, jakie spotyka się zwykle w odległych zakątkach już poznanego kosmosu. Wyglądało to niemal tak, jakby pewnego dnia wsiadł do autobusu na przedmieściach Chicago i wylądował raptem w Świątyni.
Hutch przypomniała sobie tamtego bandytę z Newarku, którego Truscott rozbroiła i zabiła. Ona z pewnością nie siedziałaby bezczynnie pozwalając, by traktowano ją w ten sposób.
Z wyjątkiem owej oderwanej kopuły kompleks nie odniósł innych poważniejszych uszkodzeń. Hutch wiedziała, że porobiło się kilka przecieków, że jeden z mniejszych modułów, ten, w którym mieszkały Andi i Linda, pękł i wypełnił się wodą. Widziała także kilkoro ludzi, którzy przeszukiwali dno w pobliżu komory z łodzią podwodną.
Przyszło jej na myśl, że może ta bomba była bezpośrednim rezultatem jej rozmowy z Truscott. Nie mogła się pozbyć takiego wrażenia.
Szlag by to trafił.
Ze wspólnego kanału dobiegł ją głos Henry’ego.
— George? Potrzebujemy cię przy wykopaliskach.
George przyjął polecenie.
— Chyba będziecie musieli dokończyć beze mnie.
Hutch poczuła na plecach zimny dreszcz.
— Mają zamiar zaczynać od nowa?!
— Na to wygląda.
— Robi się trochę późno — rzuciła z przekąsem.
Art zerknął na zegarek.
— Czterdzieści trzy godziny, z groszami.
Napełnili ponownie łódź i ruszyli ku powierzchni. Tym razem oddalili się nieco od brzegu w poszukiwaniu spokojniejszych wód. Hutch zawezwała Alfę z powrotem ze szczytu, na którym stała, i kierowała ją teraz wzdłuż linii brzegowej.
Читать дальше