— A czego dokładnie szukacie?
— Kasumelskiego linearnego C — odparła Janet. — Chcemy odczytać tamtą inskrypcję. — Jej świetliste oczy bacznie obserwowały Hutch. — Pod Dolną Świątynią jest ukryta wojskowa placówka. Ci, którzy z niej korzystali, mówili linearnym C.
— Frank wspominał mi o tym. Macie nadzieję znaleźć kamień z Rosetty.
Od świetlicy rozchodziło się kilka różnych wyjść. Przez jedno z nich weszły teraz do rury. Miała przezroczyste ściany, więc efekt wizualny, wzmocniony przez zręcznie rozstawione zewnętrzne światła, był piorunujący. Seapoint to było piękne miejsce, choć może nieco klaustrofobiczne.
— Kamień z Rosetty to pewnie byłoby za wiele — odpowiedziała Janet. — Wystarczyłoby jeszcze kilka próbek.
— Na ile wam się udało?
— Trochę się udało. Znaleźliśmy kilka inskrypcji. Ale tak naprawdę to musimy dopiero spenetrować wszystkie niższe sekcje. Ale z tym są problemy natury inżynieryjnej: musimy wkopać się pod Górną Świątynię, a ona stoi dość chwiejnie i niewiele potrzeba, żeby wszystko się tam zawaliło. Dlatego pracujemy bardzo wolno i ostrożnie. W dodatku dno morza jest pokryte mułem. Fale nanoszą nam go z powrotem niemal tak samo szybko, jak go usuwamy. — Janet była wyraźnie zmęczona. — Odpowiedzi tam są, Hutch. Ale nie wystarczy nam czasu, żeby do nich dotrzeć.
Wkroczyły do innej kopuły. Janet otworzyła jakieś drzwi, włączyła światła i ukazała oczom Hutch przyjemny, dość przestronny apartament.
— Kwatera dla ważnych osobistości — oznajmiła. — Śniadanie jest o siódmej. Jeśli będziesz chciała dłużej pospać, nic się nie martw. Zawsze możesz się połączyć z kimś na dyżurze.
— Dziękuję.
— Podajnik jest w świetlicy, gdybyś zgłodniała. Potrzeba ci czegoś?
— Mam chyba wszystko, co trzeba.
— Dobrze. Mój prywatny kanał włącza się na moje imię. Dzwoń bez wahania, jeśli będziesz czegoś potrzebować. — Przystanęła na chwilę w drzwiach. — Cieszymy się, że do nas dołączyłaś, Hutch. Zapanowała tu trochę napięta atmosfera. Chyba potrzeba nam nowych twarzy. — Uśmiechnęła się. — Dobranoc.
Hutch zamknęła za nią drzwi i cisnęła torbę na kanapę. Ścianę zasłaniały kotary. Rozsunęła je i zajrzała w sam środek żyjącego organizmu morza. Drobna rybka, przerażona tym nagłym ruchem, pomknęła jak strzała w ciemność. Tuż obok przepływał wolno jakiś niby-żółw; inny przezroczysty stwór, przyciągnięty światłem, stukał nosem w plastenową szybę. „Cześć” — rzuciła mu i postukała w dzielącą ich przegrodę. Znalazła pokrętło regulujące natężenie światła na zewnątrz, więc przykręciła je mocno, ale nie wyłączyła.
Rozpakowała się, wzięła prysznic i zamierzała poczytać w łóżku, ale okazało się, że jest na to zbyt zmęczona.
Seapoint wypełniały najrozmaitsze dźwięki. Ściany trzeszczały i jakby wydawały jęki, coś uderzało głucho o zewnętrzną powłokę kopuł, systemy elektryczne włączały się i wyłączały przez całą noc. Tuż przed zaśnięciem wpadła jej do głowy myśl, że to wszystko wkrótce dołączy do grona wraków przy Świątyni Wiatrów.
Obudziła się chwilę po szóstej, jakaś niespokojna. Okna i morze za nimi rozświetlały promienie słońca.
Czas się brać do roboty. Ubrała się szybko, jakby już była spóźniona, i podążyła do świetlicy. Wbrew zapewnieniom Janet nie zastała tam nikogo. Zjadła niespiesznie śniadanie, a potem połączyła się z dyżurnym. Okazało się, że Janet znów pełni dyżur.
— Czy ty nigdy nie sypiasz? — zapytała Hutch.
— Dzień dobry, Hutch. Sypiam sporo, tylko rzadko bywam w moim pokoju. A tobie jak się spało?
— Nieźle. Właściwie bardzo dobrze. Masz coś dla mnie?
— Chwilowo jeszcze nic. Będziesz miała sporo zajęcia, bo mamy mnóstwo eksponatów, no i ludzi, do zabrania. Przy okazji: Frank będzie ci pomagał z naszym wahadłowcem. Ale jeszcze do końca wszystkiego nie zorganizowaliśmy. To znaczy, że masz wolny ranek. Wezwiemy cię, kiedy będziesz potrzebna.
„Chciałabym zobaczyć Knotyjskie Wieże w pełnym słońcu”.
— Dobra — odpowiedziała Hutch. Wahała się przez chwilę, czy nie poprosić o łódź podwodną — może jest wolna — ale szybko doszła do wniosku, że nie może tak od zaraz zajmować wszystkich swoją osobą. Zamiast tego więc nałożyła swoją flickingerowską uprząż i powędrowała do baseniku z wyjściem. Sprawdziła zapas powietrza. Wystarczający. Przymocowała do gardła mikrofon, potem włączyła pole. Na koniec ześliznęła się do wody, otwarła wyjściowe drzwi i wypłynęła z kopuły.
Pół godziny później wynurzyła się na powierzchnię o jakieś pół kilometra od platformy lądowiska. Poranek był prześliczny. Słońce świeciło pełnym blaskiem, rozświetlając srebrne wierzchołki wzgórz, białe rozległe plaże i błękitne morze. Fale przyboju rozbijały się z hukiem o czarne skały. Stworzenia z wyglądu podobne do pelikanów patrolowały z lotu powierzchnię morza, z rzadka opadając w wodę po wijący się przysmak.
A dalej Wieże; opierały się niespokojnemu morzu z podziwu godną przekorą. Ostatni posterunek. W dzień okazały się tak samo czarne jak w nocy.
Hutch była niezłą pływaczką, więc młócąc wodę równymi uderzeniami popłynęła w stronę platformy. Płynęła przeciw fali przypływu, ale nie była ona na tyle mocna, żeby utrudniać posuwanie się do przodu. Dopasowała się do rytmu fal. W górze z trzepotem zataczały kółka pelikany. Szkoda, że jest tak zimno, bo z przyjemnością pozbyłaby się pola siłowego. Morska kąpiel, podczas której człowiek przez cały czas pozostaje suchy, to niezupełnie to.
Kilka minut później wspięła się na deski platformy w poczuciu radosnego uniesienia i zaczerpnęła głęboki haust powietrza z butli.
Pole przylegało do niej miękką i ciepłą warstewką.
Morze było spokojne. Przysiadła na krawędzi platformy.
Dolne części wież wygładził nieustający ruch fal. Tak jak Świątynią, one też znajdowały się niegdyś na suchym lądzie — były świętymi znakami na skrzyżowaniu dróg łączących cesarstwa. Miejscem, w którym podróżny mógł się zatrzymać i podumać nad majestatem i życzliwością bóstw. Na szczycie tej najwyższej dostrzegła jakiś ruch. Coś białego, pierzastego wyprostowało się i odfrunęło z trzepotem.
Przed wyjściem Hutch przejrzała dokładnie mapy i wiedziała, gdzie ma szukać starej cesarskiej drogi, która obecnie była już tylko stromym wąwozem wiodącym na północ przez okalające brzeg góry.
Strategicznych walorów skrzyżowania pospołu z bóstwami strzegł fort. A właściwie na przestrzeni wieków były to kolejne generacje fortów. Teraz wszystkie one leżały pod Świątynią. A Świątynia leżała pod wodą.
Zastanawiała się: co też mogło doprowadzić do spotkania między tymi ospałymi Quraquatczykami a gwiezdnymi podróżnikami?
Kątem oka dostrzegła na plaży jakiś ruch. Chyba człowiek…
To coś podeszło na dwóch nogach aż do samej linii wody. A za nim podążały dwa inne. Na tle piasku były słabo widoczne, więc dopiero kiedy przesunęły się obok grupki skał, zdołała wypatrzyć ich białe futra i spłaszczone, opatrzone parą rogów głowy. Dalej, w głębi plaży, kolejne takie stworzenie pochylało się nad kałużą morskiej wody.
Nie mogła dojrzeć ich oczu, ale widziała, że mają wielkie, miękkie uszy, a stworzenie przy kałuży trzymało w ręku kijek. Od strony wąwozu, który niegdyś był drogą na północ, nadchodziły następne. Wśród nich zauważyła kilka małych stworków.
Читать дальше