2197–99 — konsultant wielu organizacji ekologicznych, a także Kosmika.
Publikowała liczne artykuły na temat efektu cieplarnianego i zmiany warunków klimatycznych w oceanach. Od dłuższego czasu agituje za ustawowym ograniczaniem przyrostu naturalnego.
Czterokrotnie aresztowana przy okazji manifestacji ulicznych na rzecz zachowania bagien i ochrony gatunków zagrożonych.
Akapit „Uwagi” ujawnił, że Truscott była członkinią wielu organizacji zawodowych. Nadal działała aktywnie w Międzynarodowym Projekcie na rzecz Rekultywacji Lasów, Fundacji „Ziemia” i Interświecie.
Raz interweniowała, kiedy banda zbirów napadła na starszego mężczyznę w Newarku. Uderzona nożem, wyrwała jednemu z bandziorów pistolet i zastrzeliła go na miejscu.
W czasie trzęsienia ziemi w Denver w 2188 kierowała ewakuacją ludzi z walącego się teatru.
Nie jest to bynajmniej skromna stokrotka.
Hutch wywołała podobiznę Truscott: postawna kobieta o wysokim czole i oczach jak dwa lasery. Kasztanowe włosy i olśniewająca cera. Można powiedzieć, że atrakcyjna, choć niewątpliwie nazbyt wiele było w niej oschłości. Przyzwyczajona do wydawania rozkazów. Niemniej, sprawiała wrażenie kobiety, która wie, jak wykorzystać przyjemne strony życia. A co najważniejsze, Hutch wyczuła, że ta kobieta łatwo nie ulega.
Westchnęła i nawiązała kontakt ze stacją orbitalną. Na ekranie pojawił się najpierw emblemat Kosmika — kaganek oświaty na tle planetarnego kręgu — a potem wpatrzył się w nią mięsisty, brodaty mężczyzna.
— Stacja Kosmik — odezwał się. — Czego chcecie, Winckelmann?
Był brzuchaty i nieokrzesany. Rękawy zielonej koszuli podwinięte miał aż do samych łokci. Małe, twarde oczka przylgnęły teraz do niej nieruchomo. Mężczyzna emanował znudzeniem.
— Pomyślałam sobie, że dobrze będzie was powiadomić, że jestem w pobliżu — starała się mówić beznamiętnym tonem. — Jeżeli pracują tu dziś wasze statki, chętnie zapoznałabym się z terminarzem.
Potraktował ją z chłodną pogardą.
— Dopilnuję tego.
— Poinformowano mnie, że wybuch ma nastąpić w piątek o dziesiątej rano. — Słodziutko podkreśliła słówko „wybuch” w nadziei, że to zirytuje grubasa, dla którego oficjalna terminologia brzmiała: „zabieg”. — Proszę o potwierdzenie.
— Zgadza się, Winckelmann. Nie zaszły żadne zmiany. — Zerknął na bok i skinął głową. — Pani dyrektor chce z wami rozmawiać. Zaraz was połączę.
Hutch zdobyła się na najbardziej przyjacielski ze swych uśmiechów.
— Miło się gadało.
Facet stężał na twarzy. Był z tych, co to zawsze trzymają się blisko powierzchni — nie dla niego kontemplacyjne głębie.
Za chwilę zniknął i na ekranie pojawił się wizerunek Melanie Truscott. Wyglądała nieco starzej niż na zdjęciach, które oglądała Hutch — i nie tak odprasowana, nie taka władcza.
— Miło mi was powitać, Winckelmann. — Uśmiechnęła się mile, ale był to uśmiech, który zszedł gdzieś z niebosiężnych wyżyn. — Pani…?
— Priscilla Hutchins. Kapitan statku.
— Miło mi panią poznać, Priscillo. — Jak przystało na osobę starszą wiekiem i rangą, traktowała ją odpowiednio swobodnie. — Czy ma pani coś przeciwko temu, że nagram sobie naszą rozmowę?
Oznaczało to, że chce mieć zabezpieczenie, które w razie czego mogłaby później wykorzystać w sądzie.
— Nie, w porządku.
— Dziękuję. Spodziewaliśmy się pani. Czy potrzeba pani pomocy przy transporcie tych ludzi na statek?
— Nie, dziękuję. Została ich tylko garstka, a mamy do dyspozycji aż dwa wahadłowce.
— Doskonale. Powinna pani mieć świadomość, że faza wstępna projektu „Nadzieja” wiąże się z odpaleniem ładunków nuklearnych na obu biegunach. — Popatrzyła na Hutch znacząco. — Wydaje mi się, że zespół Akademii nadal większość sprzętu trzyma na stanowiskach wykopalisk.
— To możliwe. Sama jeszcze tam nie byłam.
— Tak. — Jej głos przybrał teraz konfidencjonalny ton. Tak jakby tam, na zewnątrz, miały miejsce jakieś nieodpowiedzialne poczynania, którymi one dwie powinny natychmiast się zająć. — Rozmawiałam już z doktorem Jakobi. Jest świadom, że nastąpi całkowite zniszczenie stanowiska archeologicznego w Świątyni. — Przerwała na moment. — Yakata to otwarte wody od samego bieguna. Zmieni się cała linia brzegowa. Rozumie pani, o czym mówię.
— Rozumiem. — Hutch nie musiała się specjalnie wysilać, żeby w jej głosie czuć było zaangażowanie. Ale też niech ta kobieta widzi, że Hutch ma liczne wątpliwości. — Natomiast pani powinna zdawać sobie sprawę, że oni są właśnie bardzo blisko przełomowego odkrycia. Istnieje możliwość, że nie zdołam wydostać ich stamtąd na czas.
Oczy Truscott w jednej chwili zmieniły wyraz.
— Priscillo, oni zawsze są bliscy przełomowego odkrycia. Zawsze! Wie pani, jak długo są już na tej planecie?
— Prawie trzydzieści lat — odparła Hutch.
— Mieli mnóstwo czasu.
— To nie do końca tak. — Hutch starała się utrzymać ton swobodnej rozmowy. Za wszelką cenę nie wchodzić w otwartą konfrontację. — To niedużo, kiedy trzeba przekopać całą planetę. Quraquatczycy mają za sobą trzy tysiąclecia historii. To dużo kopania.
— Wszystko jedno. — Truscott jednym ruchem ręki ucięła całą dyskusję. — To nie ma żadnego znaczenia. Ważne jest tylko to, że ja nie mam kompetencji, by zmienić termin rozpoczęcia działań. Akademia zgodziła się stamtąd ewakuować, a my przekazaliśmy im wystarczającą liczbę zawiadomień o planowanych operacjach. Jeśli chcecie, chętnie pomogę. I spodziewam się, że zdoła pani ewakuować waszych ludzi w bezpieczne miejsce.
— Doktor Truscott, istnieje możliwość, że odnajdą klucz do zagadki Twórców Monumentów.
Pani dyrektor wyraźnie się teraz zirytowała.
— Proszę mnie zrozumieć — oznajmiła z naciskiem. — To nie zależy ode mnie. — Odnalazła spojrzenie Hutch i ujęła w twarde kleszcze własnego. — Proszę robić, co do pani należy. Ale niech ich pani stamtąd zabierze.
Dziennik pokładowy Johanna Winckelmanna
Poniedziałek, 7 czerwca
Melanie Truscott jest apodyktyczna i traktuje siebie bardzo serio. Pozostaje niewzruszona w sprawie zmiany terminu ewakuacji. Niemniej mam nadzieję, że w razie czego zarządzi zwłokę w operacji — jeżeli już tego nie zrobiła. Zrelacjonowałam naszą rozmowę doktorowi Waldowi i ostrzegłam go, że w moim mniemaniu termin piątkowy winno się traktować z całym należytym respektem.
Stacja Kosmik, poniedziałek, 7 czerwca, 10.50
Melanie Truscott stanowczo wolałaby znajdować się teraz pod prawdziwym niebem i chodzić po prawdziwej ziemi. Zostawić za sobą zatłoczone przestrzenie, lśniące ściany oraz syntetyczne posiłki i rześkim krokiem wyruszyć z tej stacji prosto w noc. Na litość boską, nie była przecież bez serca, ale skąd Akademia bierze tych wszystkich gości, którzy sądzą, że cały świat powinien stanąć na baczność, kiedy oni wykopują te swoje garnki i bożki?
Wpatrzyła się w pusty ekran. Kiedy Harvey wdarł się tu, żeby poinformować, że rozmawia z pilotem statku Akademii, przeglądała właśnie najnowszy zestaw zapytań i zgłoszeń na Nową Ziemię: od islamskich fundamentalistów, białych supremistów, chińskich nacjonalistów, czarnych separatystów, członków Nowego Świata, Nowych Helleńczyków, przez szerokie spektrum mniejszości etnicznych, plemion i uciemiężonych ludów. Korporacje. Ludzie z pomysłami na eksperyment społeczny. A Norman Caseway, który przesłał jej te materiały, miał własne plany. Ona przejawiała znacznie mniej optymizmu w tej kwestii. Sprawa zasiedlenia to jeszcze odległa przyszłość. Kiedy się zacznie, jej już dawno nie będzie na tym świecie, podobnie jak Normana Casewaya i większości tych, którzy prowadzili batalię o projekt „Nadzieja”. Kto wie, czym to się wszystko skończy?
Читать дальше