Od północy wieża była osmalona.
Carson otworzył drzwi bagażnika i po chwili wyłonił się stamtąd ze składaną drabinką. Richard uspokoił swego pilota, wdrapał się na skrzydło i z pomocą uchwytów opuścił się na ziemię. Plac pokryty był grubą warstwą pyłu.
Wyszedłszy z wahadłowca i znalazłszy się na ziemi, Hutch poczuła na sobie ciężar wieków, pustych ulic i oszukańczych domostw, tej obłąkanej geometrii i długich cieni, które czekały tu przez całą długość ludzkiej historii.
Carson dokładnie wiedział, czego szuka. Podszedł do wieży, oparł o nią drabinkę, poprawił, osobiście ją wypróbował, a potem stanął obok niej i zaprosił Richarda do wspinaczki.
— Ostrożnie — rzucił tylko.
Około pięciu metrów nad ziemią z marmuru sterczały cztery linijki jakiegoś pisma. Richard wspinał się, dopóki napis nie znalazł się na linii jego wzroku, a wtedy zapalił lampę.
Napis nie nosił nawet najmniejszych śladów podobieństwa do subtelnych liter z Iapetusa. Te tutaj były ciężkie, solidne i przysadziste. Raczej bezpośrednie niż sugestywne. Zdecydowanie męskie. Kiedy Richard je oceniał, Carson rzucił od niechcenia prawdziwą bombę.
— To w języku Quraquatczyków.
Richard aż zachwiał się na swojej drabince.
— Co mówiłeś? W moim rozumieniu Quraquatczycy nigdy nie doszli do poziomu techniki pozwalającego na loty kosmiczne.
— Zgadza się, doktorze Wald. Niewiele nam wiadomo o tych ludach, ale jesteśmy pewni, że nigdy nie osiągnęli takiego poziomu rozwoju technicznego.
Hutch odeszła parę kroków do tyłu, żeby mieć lepszy widok.
— Może to jakiś inny rodzaj techniki. Coś, z czym nie jesteśmy obznajomieni.
— Na przykład?
— No, nie wiem. Jak bym wiedziała, to już byłabym z tym obznajomiona.
— Mniejsza o to — Carson przerwał jej niecierpliwie. — Wiadomo nam, że tam, gdzie mówiono tym językiem, ludzie przemieszczali się używając zwierząt pociągowych.
Richard badał teraz znaki przez szkło powiększające.
— Kiedy to było?
— Dziewiąte tysiąclecie przed naszą erą.
Ten sam wiek. Hutch rozejrzała się dookoła po ślepych prostopadłościanach i długich, cichych ulicach. Dreszcz przebiegł jej po plecach.
— Czy ci, którzy posługiwali się tym językiem — pytał dalej Richard — to ci sami, którzy wyrzeźbili podobiznę Twórcy Monumentów w Świątyni?
— Tak — potwierdził Carson. — A ten język to kasumelski linearny C. Używano go przez zaledwie czterysta lat.
Richard, przycupnąwszy na drabince, wychylił się teraz i zajrzał na dach wieży.
— Czy dlatego Henry tak uwija się przy Świątyni?
Carson skinął głową potakująco.
— Czy może pan sobie wyobrazić: mieć inskrypcję stąd i nie móc jej przeczytać? — Potrząsnął głową z niesmakiem. — Lud, który mówił tym językiem, zamieszkiwał okolice Świątyni Wiatrów. A w pewnym okresie zawładnęli też samą świątynią. Mieliśmy nadzieję znaleźć jakiś kamień z Rosetty. [2] Kamień z Rosetty — stela bazaltowa z inskrypcją wyrytą w językach egipskim (hieroglify i pismo demotyczne) i greckim, która umożliwiła Champollionowi odczytanie w 1882 roku pisma egipskiego.
A jeżeli już nie, to przynajmniej chcieliśmy zebrać wystarczającą ilość próbek pisma, która pozwoliłaby nam je odcyfrować.
— Nic z tego nie rozumiem — wtrąciła Hutch. — Jeśli Quraquatczycy nigdy tu nie przylecieli, jak mogli pozostawić próbkę swego pisma? Jesteście pewni, że to właśnie to?
— Nie ma najmniejszych wątpliwości — odpowiedział jej Carson. — Pasuje idealnie.
— No więc o czym my tu mówimy…?
— Ja bym sądził — odrzekł Richard — że budowniczowie tej… potworności… pozostawili tu jakąś wiadomość dla Quraquatczyków. Żeby ją sobie przeczytali, kiedy się już tutaj dostaną.
— Ale czego dotyczyła?! — Hutch niemal rozsadzała jej własna niecierpliwość.
— Albo może to jakieś wyjaśnienie Oz. — Richard wyraźnie stonował. — Kto to wie?
Hutch popatrzyła na Carsona.
— Frank, ile z tych starożytnych języków udało wam się odczytać?
— Kilka. Niewiele. A właściwie to prawie żadnego.
— Żadnego. — Próbowała strząsnąć mgłę zasnuwającą jej myśli. — Czegoś ja tu nie rozumiem. Jeżeli nie można odczytać żadnego z tych języków, to co nam po kamieniu z Rosetty? To znaczy: tej całej Rosetty też nie będziemy mogli przeczytać. Zgadza się?
— To nie będzie miało znaczenia. Jeżeli uzyskamy ten sam tekst w co najmniej trzech językach, wtedy będziemy w stanie odcyfrować każdy z nich. Pod warunkiem, że nasza próbka będzie miała jakieś rozsądne rozmiary.
Richard tymczasem znalazł się z powrotem na dole.
— Jeśli się pan już napatrzył — powiedział doń Carson — jest tu jeszcze coś, co z pewnością będzie pan chciał zobaczyć.
— Dobrze.
— Musimy polecieć na szczyt wieży. — Zaczęli iść z powrotem w stronę wahadłowców. — Możemy skorzystać z mojego.
Weszli do środka. Carson zostawił otwarty luk. Poprawił sobie czapkę i włączył magnesy. Pojazd niósł się pionowo tuż przy samej wieży.
— Czy jest jeszcze jedna taka rzecz po drugiej stronie Oz? — zapytał Richard.
— Jeszcze jedna okrągła wieża? Tak, jest.
— A jeszcze jeden napis?
— Jeszcze jednego napisu nie ma.
— To interesujące. — Richard popatrzył w dół. — Hej! — zawołał.
— Ten dach nie jest poziomy! — Wychylił się, żeby móc się lepiej przyjrzeć. — To pierwsza pochyłość, jaką tu zobaczyliśmy.
— Jest jeszcze jedna — odparł Carson.
— Na drugiej wieży.
— Tak. — Lecieli teraz dokładnie nad dachem.
— Frank. — Srebrne brwi Richarda zbiegły się teraz u nasady nosa. — Czy usytuowanie tej drugiej wieży jest lustrzanym odbiciem tej?
— Nie.
Richard był wniebowzięty. Hutch domyśliła się, o co mu chodzi.
— Wieże łamią ustalony wzorzec — wyjaśniła. — Prosta przeprowadzona od jednej okrągłej wieży do drugiej nie przechodzi przez wieżę centralną.
— A to w Oz przypadek unikalny. Frank, czy to się zdarza gdzieś jeszcze?
— O ile mi wiadomo — nie.
— To dobrze. W takim razie musimy się skoncentrować tylko na tych dwóch wieżach. — Richard popatrzył dookoła, próbując się połapać w sytuacji. — Gdzie tu jest centrum miasta?
Carson pokazał ręką.
— A druga wieża?
— Na północy. — Jeszcze raz wskazał kierunek. — A co?
— Sam jeszcze nie wiem. Frank, czy ktoś zmierzył kąt nachylenia spadzistości dachu?
— Nie. Nie sądzę, żeby ktokolwiek to zmierzył. Dlaczego mielibyśmy to robić?
— Naprawdę nie mam pojęcia. Ale popatrz tylko. Najniższa część dachu leży najbliżej centrum miasta. Kiedy się patrzy w stronę muru, płaszczyzna się podnosi.
— Nie bardzo rozumiem.
— Jak na razie, to tylko zgadywanki. Czy w przypadku tej drugiej wieży jest podobnie?
— Chyba nie rozumiem pytania.
— Mówiłeś, że tam dach też jest pochyły. Czy dach tamtej drugiej wieży też jest najniższy tam, gdzie jest najbardziej zbliżony do centrum Oz?
— Nie pamiętam — odparł Frank, a ton jego głosu mówił wyraźnie: „Czemu ktoś miałby się przejmować takimi drobiazgami?” — Chce pan wylądować na tym dachu, żeby przyjrzeć mu się z bliska?
— Nie, dzięki, widziałem już dość. Mamy jeszcze jedną rzecz do zrobienia, a potem chcę wrócić z wami do Świątyni.
— Richardzie. — Hutch, która przeczuwała, że tak będzie, użyła teraz swego najpoważniejszego tonu z serii „nie próbuj robić ze mnie balona”. — Nie zapominaj, że jesteśmy tu po to, żeby zabrać stąd tych ludzi. A nie, żeby im pomagać.
Читать дальше