Hutch budziła się — jak jej się zdawało — co kilka minut. I doszła do wniosku, że jeśli kiedykolwiek w życiu zdarzy jej się przechodzić jeszcze raz przez coś takiego (co jej się zdarzy, ale to już zupełnie inna historia), klnie się na to, co najświętsze, że zmyje się na pierwszy znak, że coś jest nie tak jak trzeba.
Gdzieś koło piątej doszedł ją zapach kawy. Przed nią stała Angela z filiżanką parującego napoju.
— Cześć — mruknęła Hutch.
Smok był teraz wściekłą smugą na niebie.
— Będę naprawdę szczęśliwa — stwierdziła Angela — kiedy się stąd wyniesiemy.
Wokół słońca pojawił się pierścień, a nad równiną unosiła się gęsta mgła. Na południowym zachodzie przedarł się przez nią srebrny półksiężyc.
Ziemia zasłana była świeżutką warstwą śniegu, kiedy Angela i Hutch niosły do wahadłowca swoje torby. W powietrzu wciąż jeszcze wirowało kilka płatków.
— To dość frustrujące, kiedy się nad wszystkim zastanowić — rzuciła Angela w marszu. — Kosmiczne zjawisko na tak niespotykaną skalę, a my musimy się chować po drugiej stronie planety.
Hutch właziła właśnie do kabiny wahadłowca.
— Myślę, że moglibyśmy zostać, jeżeli ci tak na tym zależy.
— Nie, nie o to mi chodzi. — Angela podała jej swoje torby, po czym zajęła miejsce przy konsolecie i przyjrzała się listom kontrolnym. — Żałuję, że nie mamy statku gdzieś w pobliżu, żebyśmy mogli się przyczaić i pooglądać sobie te fajerwerki.
Hutch włączyła kanały łączności, próbując złapać kontakt z Ashley. Na ekranie pojawił się smok. Obraz nie był ostry, bo dzieliła ich zbyt duża odległość. I ciągle się zwiększała.
Hutch pomyślała sobie, że główny korpus musi być jakiś milion kilometrów za tymi pierwszymi forpocztami. A jednak jej umysł nadal wszystko postrzegał jak burzową chmurę. Złowieszczą chmurę — pęczniejącą, przewalającą się i ciskającą iskrami błyskawic. Ale wciąż tylko burzową chmurę. Próbowała sobie wyobrazić podobnego gościa nad Świątynią Wiatrów. Co mogła począć tak nisko rozwinięta technika wobec tej harpii? Zaczęła zastanawiać się nad Twórcami Monumentów. Dlaczego rzygnęli czymś takim w tamtą nieszczęsną rasę? I jak na ironię pozostawili na pożegnanie: „Zegnajcie i powodzenia. Szukajcie nas po świetle z oka horgona”.
I w tej właśnie chwili wszystko pojęła.
Zabłysnęła lampka na konsoli łączności.
— Coś do nas idzie.
Na ekranie pojawiła się twarz Davida Emory’ego.
— Halo, stacja naziemna — odezwał się. — Co się dzieje? Potrzebujecie pomocy?
Hutch ogarnęła nagła fala radosnej ulgi.
— Witaj, Davidzie. Gdzie jesteś? — Ale on nie zareagował. Patrzyła, licząc sekundy, podczas których jej słowa wędrowały ku niemu, i wnet cała jej nadzieja umarła tuż po urodzeniu. Był za daleko.
Przez otwarty luk wtoczył się do środka Carson.
— Widzę, że nadciągnęła odsiecz — ucieszył się. — Gdzie są?
Twarz Davida rozciągnęła się w szerokim uśmiechu.
— Hutch! Miło cię widzieć. Jestem na Carym Knappie. Co to w ogóle jest, to coś? Co się dzieje?
Hutch przekazała mu wersję wydarzeń w pigułce.
— Lecimy do was najszybciej jak się da.
— Trzymajcie się z daleka — odparła. — Trzymajcie się z dala, dopóki nie opadnie kurz.
Późnym rankiem byli już w powietrzu.
Wszyscy obserwowali teraz smoka: Emory na Knappie, Janet i Drafts na Ashley, a grupa Carsona z wahadłowca.
Obrazy nadchodziły teraz z Knappa. Były ostrzejsze niż kiedykolwiek. Delta przypominała na nich dziecięcą piłkę unoszącą się na tle kosmicznej ściany z tej chmury.
Smok niedługo ich połknie.
Unosiły się znad niego ogromne chmury pary i gazów, wybuchały wciąż powolne eksplozje, które jakby przebiegały w zwolnionym tempie. Od całości wciąż odrywały się i odpływały w dal ogniste kiście.
— Ono się dezintegruje — oznajmiła Angela. — Porusza się teraz dość powoli, przypuszczam więc, że utraciło około siedemdziesięciu pięciu procent swej poprzedniej masy. Leci w tę stronę, ale potem nie będzie mogło odlecieć nigdzie indziej.
Pozostawili daleko za sobą równinę z płaskowzgórzami i przelatywali teraz nad azotowymi bagniskami, skąpani w ruchliwych odblaskach. Carson siedział w fotelu pilota po prawej stronie. Nieustannie wyrzucał z siebie uwagi typu: „Mój Boże, wprost nie mogę w to uwierzyć” lub „Nic dziwnego, że wszędzie rozwinęła się jakaś religia”.
Statkiem szarpały gwałtowne wiatry. Hutch, siedząc w tyle zastanawiała się, czy będą w stanie utrzymać się w powietrzu. Obserwowała obrazy napływające z Knappa.
— Gazowy olbrzym rozrywa go na części — powiedziała, próbując przekrzyczeć szum wiatru. — Jeśli dopisze nam szczęście, nie pozostanie z niego nic, zanim tu dotrze.
— Nie bądź zbyt pewna — zgasiła ją Angela. — To wszystko jest jak chińska układanka. Nie rzuciło wam się w oczy nic szczególnego? Carson pociągnął spojrzeniem po monitorach.
— Czy nie rzuciło mi się w oczy nic szczególnego?! — Z ledwością zdusił śmiech.
Nie raczyła tego zauważyć.
— Nie ma wstrząsów — objaśniła.
— Nie nadążam.
Ale Hutch złapała w lot.
— Jest o piętnaście godzin stąd. Czy tutaj są jakieś płyty tektoniczne?
— Tak.
Obrzuciła Carsona wymownym spojrzeniem.
— Ciało niebieskie w takiej odległości wznieciłoby niezłe piekło w tutejszej tektonice. Zgadza się?
— Zgadza się. — Angela stuknęła parę razy w klawiaturę w poszukiwaniu innych danych. — A przynajmniej powinniśmy tu mieć kilka solidnych fal. — Bagnisko ustępowało miejsca błotnistego koloru morzu. O brzeg uderzały leniwie gęste, powolne fale. Parę metrów nad nimi skała była wyraźnie odbarwiona.
— To tylko fale przypływu — orzekła. — Nie wygląda to na nic szczególnego.
— Ale o co wam chodzi? — zniecierpliwił się Carson.
— Chodzi nam o to, że oceany, nawet takie oceany jak te, powinny już wyskakiwać ze swoich niecek. Czekajcie. — Połączyła się z Knappem i poprosiła Davida o odczyt na temat pozycji satelitów. W oczekiwaniu na dane sama wyszukała cały plik na temat gazowego olbrzyma i towarzyszącej mu rodzinki księżyców. Ustaliła orbity, obliczyła prędkości i skalkulowała pozycje lunarne.
Kiedy ze statku zaczęły napływać żądane informacje, natychmiast porównywała je z tym, co sobie przygotowała.
Tau, karłowaty kawał skały na obrzeżach systemu, obsunął się w swojej orbicie. Ale tylko o czterysta kilometrów — nic znaczącego. Rho znajdowała się dwieście kilometrów dalej niż wskazywały obliczenia tyczące jej pozycji. Wszystko inne było mniej więcej zgodne z wyliczeniami.
Słońce ponownie wschodziło, kiedy statek się z nim zrównał. Sunęli teraz nad benzynowym mokradłem. Za nimi płonęło niebo.
— To nie jest ciało stałe — orzekła Hutch.
— Zgadza się — oznajmiła z ostateczną pewnością Angela. — To mimo wszystko obłok pyłu. Gdzieś w środku może być jądro z czegoś stałego, ale musi być malutkie.
— Ale skała — wtrąciła Hutch — nie jest w stanie utrzymać tego wszystkiego w kupie.
— Zgadza się, Hutch. Znajdź to spoiwo, a zarobisz sobie na Nobla.
Niedziela, 11.46
To coś na monitorach wyglądało jak gość rodem ze starych baśni. Posłaniec od Wszechmogącego. Carson rozmyślał nad tym, jak mogło wyglądać niebo nad Egiptem podczas pierwszej Paschy. Jaka była pogoda w Sodomie? Co zobaczyli patrzący z murów Jerycha?
Читать дальше