— Co możemy zrobić? — zapytała.
— A może by się stąd wynieść? — podsunął Carson. — Wsiąść na wahadłowiec i polecieć. Wynieść się całkiem z Delty.
Angela zastanowiła się.
— Nie sądzę, żeby to nam wiele dało. Wahadłowiec zaprojektowano do lotów między statkami. Nigdy nie miał być używany w studniach grawitacyjnych. Nie ma zbyt wielkiej mocy. Tak naprawdę nie dalibyśmy rady się stąd wynieść, a nie sądzę, żebyśmy mieli ochotę bawić się z tym potworem w kotka i myszkę. Nie. Słuchajcie, teraz porusza się dosyć wolno. Proponuję, żebyśmy zostali tu, gdzie jesteśmy. Tylko przelećmy na drugą stronę globu i schowajmy się.
— Zgadzam się — oświadczyła Hutch. Rozjaśniła okna, wpuszczając do środka czerwone światło dzienne.
— Wiemy, że na Noku i Quraquie niektórzy przetrwali — to coś nie wybija wszystkich do nogi. Zakopmy się gdzieś.
— Słuchajcie — wtrącił Carson — ono przecież nie może wylądować prosto na nas?
— Owszem, może — odpowiedziała Angela. — Nie sądzę, żeby w tej kwestii były jeszcze jakiekolwiek wątpliwości. Nadleci pod kątem trzydziestu stopni w stosunku do horyzontu i wyląduje prosto w naszej kawie. A przy okazji — ma idealną koordynację czasową. Chwilę wcześniej albo chwilę później nie udałoby mu się trafić prosto w nas. W płaskowzgórza, chciałam powiedzieć.
Carson poczuł, jak coś ściska go w żołądku. „Ma idealną koordynację czasową”.
— Dobra — rzekł. — Lećmy na drugą stronę. Niech księżyc przyjmie na siebie główne uderzenie. Kiedy będzie po wszystkim, wiejemy. Jeśli zdołamy. — Spoglądał ponuro. — No to dowiedzieliśmy się już, po co zbudowano Oz. Miało przyciągać to cholerstwo. Nie mogę uwierzyć. Sukinsyny tak wszystko ustawiły, żeby zbombardować cywilizacje na Noku i Quraquie. To musieli być jacyś psychole.
— Później pogadamy — przerwała mu Angela. — Teraz mamy trochę roboty.
— Racja — zgodził się Carson. — Zacznijmy od tego, że poprzestawiamy kamery tak, żeby uzyskać jak najlepszy obraz.
— Jest jeszcze coś, co moglibyśmy zrobić — niespodziewanie odezwała się Hutch. — Może nasze klocki podziałały lepiej niż się spodziewaliśmy. Moglibyśmy je wysadzić. Wyciągnąć przynętę z wody.
Angela przecząco potrząsnęła głową.
— Nie sądzę, żeby to mogło mieć teraz jakieś znaczenie. Za późno. Bestia wpadnie tu na obiad bez względu na to, co byśmy robili.
Najbardziej oddalony księżyc krążył wokół gazowego olbrzyma w odległości jakichś osiemnastu milionów kilometrów. Był to zaledwie kawał beczkowatej w kształcie skały, o powierzchni niewiele większej od powierzchni Waszyngtonu. Zwykły, typowy głaz, zniszczony i sponiewierany. Ktoś, kto obserwowałby niebo stojąc na jego północnej półkuli, miałby przed oczyma budzący grozę obraz — krwistoczerwone koryto nieba wypełniała rzeka ognia. Rzeka bez brzegów i bez granic — pędziła przed sobą gwiazdy i nawet słońce przygasło wobec blasku jej nurtu.
Delta, sobota, 21 maja, 10.10
Patrzyli, jak smok wciąż rośnie, potężny zwał chmur, spuchnięty i zaogniony. Znad wschodniego horyzontu przetaczały się ku nim podniebne wici i serpentyny.
Kamery wyposażone były w sprzęt do pomiarów optycznych, w ultraczerwieni i w promieniowaniu Roentgena. Był to sprzęt najlepszej jakości, ale Hutch nie sądziła, by mogły przetrwać to, co niedługo zacznie się dziać.
Wybrali dla nich trzy stanowiska, w promieniu pół kilometra od spodziewanego miejsca zderzenia. Dwie z nich umieścili wysoko, w naprędce skleconych obudowach, które przytwierdzili solidnie do lodowej okrywy. Jedną z kamei nastawili na rejestrowanie zbliżającego się smoka, inne miały obserwować rejon zderzenia.
Kiedy skończyli, przeprowadzili wiele testów kontrolnych, przystosowali napięcie w bateriach i sprawdzili współdziałanie kamer z monitorami wahadłowca. Po wszystkim wrócili do kopuły, na lunch. Indyk był wyborny.
„Solidny posiłek — pomyślała Hutch — dobrze robi na morale”.
Przy posiłku pękło kilka butelek chablis przy wtórze żartów na temat pogody.
Tak naprawdę jednak nikt nie miał specjalnego apetytu. W świecie, który stracił ostatni kontakt z rzeczywistością, trudno było zająć myśli kanapką z indykiem. Teraz wszystko stało się możliwe.
Dawno temu, jeszcze jako dziewięciolatka, Hutch wybrała się z ojcem, żeby obejrzeć występ Michaela Parrisha, magika. Wieczór wypełniały unoszące się w powietrzu szafki, ludzie przepiłowywani na pół, a także czarna skrzynka będąca niewyczerpanym źródłem gołębi, królików oraz białych i czerwonych chustek. Priscilla Hutchins próbowała wtedy wyobrazić sobie, jakimi metodami działa ten magik, ale mimo to wciąż od nowa musiała się zdumiewać. Chociaż zdawała sobie sprawę, że wszystko to są sztuczki, że nie ma w tym prawdziwej magii, poczuła, że traci kontakt ze światem realnym, i dotarła w końcu w takie miejsce, gdzie nic co niemożliwe już jej nie zaskakiwało.
Teraz znalazła się dokładnie w tym samym punkcie.
Po obiedzie wyszła na zewnątrz i usiadła na śniegu. Pozwoliła, by ogarnęło ją przemożne poczucie obcości tego miejsca, tak jakby mogło przy tym wyciągnąć na jaw jakąś ukrytą jej cząstkę i nasączyć ją częścią siebie — drobiną czaru, który z powrotem ustanowi kontakt z tym, co pojmowalne. Odnosiła wrażenie, jakby ten świat został tu ustanowiony wyłącznie dla niej i jej towarzyszy, że przez miliardy niczym nie różniących się lat oczekiwał na ten właśnie moment.
Po chwili dołączyło do niej dwoje pozostałych, którzy zamierzali właśnie zająć się czekającymi ich zadaniami, ale i ich zatrzymał potężniejący wciąż blask na wschodzie.
Ashley nieprzerwanie słała im najświeższe dane o smoku — gorące i jakże prawdziwe. Drafts z profesjonalnego zaangażowania chwilami osuwał się gdzieś w pobliże czystej paniki i nalegał, żeby korzystając z wahadłowca usunęli się z powierzchni planety. Janet, być może obyta z niebezpieczeństwem po tym, co przeżyła z Hutch i Carsonem, powiedziała tylko, iż wie, że nic im nie będzie.
Po chwili wszyscy troje wstali i powlekli się do wahadłowca. Odłączyli tysiącsześćsetkę i zanieśli ją do kopuły. Co nie znaczy, że będzie to miało jakiekolwiek znaczenie, kiedy z nieba na ziemię spadnie ogień.
Zaczęli się pakować.
— Nie wydaje mi się, żeby należało czekać do jutra — oświadczyła Angela. — Poczułabym się znacznie pewniej, gdybyśmy zmyli się już dziś.
— Tu będzie nam znacznie lepiej — sprzeciwił się Carson. — Nie ma sensu tłoczyć się w wahadłowcu o dzień dłużej niż trzeba. — Po czym wszedł do środka i wrócił z następnymi butelkami chablis, żeby zilustrować, o co dokładnie mu chodzi.
Tak więc czekali teraz jak pod obuchem mającego spaść na nich topora i rozważali, czy w momencie zderzenia będą bezpieczniejsi na ziemi czy w powietrzu. I czy to nie zakrawa na paranoję sądzić, że to coś ugania się za nimi. („Tu nie chodzi o nas — powtórzyło każde z nich w takiej czy innej formie — tu chodzi o te płaskowzgórza. Zobaczyło te płaskowzgórza i leci do nich”.) I czy — jeśli zdecydują się na ucieczkę — obiekt nie zmieni kursu jeszcze raz i nie ruszy za nimi. Właśnie za nimi — i pal sześć płaskowzgórza. Po jakimś czasie, mimo ogromnego napięcia, Hutch poczuła, że kleją się jej powieki. Tej nocy żadne z nich nie poszło do swojego łóżka — wszyscy troje spali wyciągnięci w fotelach w ogólnej sali.
Читать дальше