— Jasne, że nic podobnego nie zrobię. Nie wydaje mi się, żeby wysłanie sondy na wiele się zdało, ale będę próbował jedną tam zapuścić.
Później, kiedy znaleźli się z powrotem na ziemi, Carson przyszedł do kabiny pilota na lunch. Hutch pozostała w ładowni, bo w kabinie nie było dość miejsca dla trzech osób. Carson żuł właśnie swą kanapkę, a Angela planowała jutrzejszy lot, kiedy między jednym a drugim kęsem nagle rzucił:
— A to co znowu?
Patrzył przy tym na ekran nad jej głową.
Obiekt wysuwał jakieś palce.
I pomimo całego swego przygotowania, myślowych przyzwyczajeń całego jej życia i głębokiego przeświadczenia, że wszechświat jest miejscem poznawalnym i głęboko racjonalnym, Angela poczuła w środku niespokojny skurcz.
— Skąd mam wiedzieć? — rzuciła niemal ze złością, jakby wszystko to była sprawka Carsona.
Coś się wysuwało. Może nie od razu palce, ale coś wyraźnie sterczało. Jakieś wypustki.
— Siedem — powiedziała Angela. — Naliczyłam siedem.
— Jedna z nich dalej się dzieli — zauważył Carson.
Rosły coraz dłuższe i coraz węższe. Hutch przyszło na myśl, że przypominają palce starego maga w „Uczniu czarnoksiężnika”.
— Mamy jakieś pomiary? — zapytał Carson. Angela sprawdziła tablice kontrolne.
— Najdłuższa ma dwadzieścia tysięcy kilometrów, plus minus sześć procent. Nie mamy jeszcze odczytu o szybkości rozprzestrzeniania się.
— To po prostu smugi — orzekła Hutch.
Tak. Na pewno smugi. Angela poczuła gwałtowną ulgę, a zaraz potem zrobiło jej się głupio, tak jakby przez cały czas nie wiedziała, że to w końcu okaże się czymś bardzo prozaicznym.
— Tak — potwierdziła.
Ale smugi szybko przestały zachowywać się jak smugi. Zaczęły rozchodzić się na boki, zachodzić na siebie, mieszać się ze sobą. Iluzja rozwiała się. Rzecz wyglądała teraz jak delikatna kometa z wielką ilością ogonów. Albo jak statek kosmiczny, który przed chwilą eksplodował.
W środku muszą następować jakieś potężne erupcje, które wyrzucają wszystko na zewnątrz.
— Myślę, że to się rozpada — orzekła Angela.
Zadźwięczał dzwonek i na ekranie pojawiła się twarz Draftsa.
— Popatrzcie sobie na nasz cel — rzucił.
Carson podniósł w górę dłoń.
— Właśnie widzimy.
Drafts oczywiście nie zareagował. Jego obraz miał kilkuminutowe opóźnienie.
Angela przeżywała niemal ekstazę.
— Prześliczne — stwierdziła. Nic, co dotąd zdarzyło się w jej tak burzliwym przecież życiu, nie mogło się równać z tym, co w tej chwili odczuwała. Nie mogąc się powstrzymać, krzyknęła radośnie i wyrzuciła w górę zwiniętą pięść.
— Niezłe — powtórzyła. — Ale co to właściwie jest?
Wyglądało, jakby się pruło.
Od centralnego obłoku odtaczały się teraz na boki komety wlokące za sobą smugi dymu.
— Do cholery, co się dzieje? — znów dotarł do nich głos Draftsa.
Cały proces trwał nieprzerwanie, tak powoli, że zrazu trudno było dostrzec jakiś ruch. Między platformą a statkiem przepływała gorączkowa wymiana zdań. Drafts twierdził, że obiekt się dezintegruje, rozpuszcza, co powinno nastąpić już wcześniej między gwałtownymi falami pól grawitacyjnych.
— Ale dlaczego akurat teraz? — dopytywała się Angela. — Dlaczego nie wczoraj? Dlaczego nie w zeszłym tygodniu? To nie tutejsza grawitacja tak go zmieniła.
— Tamten drugi przedostał się bez szwanku — dodała Hutch. — Dlaczego ten miałby eksplodować?
— Nie wydaje mi się, żeby on eksplodował — sprzeciwiła się Angela nie odrywając wzroku od ekranu. — Trudno tu cokolwiek wyraźnie dojrzeć, ale mam wrażenie, że dzieje się tylko tyle, że od całości obłoku odrywa się zewnętrzna warstwa.
— Ale czym to może być spowodowane?
— Nie mam pojęcia — odparła. — To coś zdaje się mieć w nosie wszelkie prawa fizyki.
Puściła całą tę scenę na przyśpieszonych obrotach. Obiekt otwarł się przed nimi powoli i wdzięcznie — krwistoczerwony kwiat rozkładający koronę w ofierze dla słońca.
Ekipa naziemna nie zaprzestawała wysiłków przy rzeźbieniu swych bloków. Operując tysiącsześćsetką kształtowali i modelowali lód, czerpiąc przyjemność z nabywania coraz większej w tym sprawności. Śledzili także uważnie napływające wciąż dane na temat smoka.
Pod koniec roboczego dnia Angela zawołała Carsona, by przyszedł spojrzeć na monitory. Ale Carson siedział właśnie w siodle.
— Teraz żadne z nas nie jest w stanie na nic patrzeć — odparł. — O co chodzi?
Obiekt wyglądał jak kometa, której głowa eksplodowała.
— To skręca — rzuciła. — Niech mnie diabli. Toto zmienia kurs. Chyba dlatego był cały ten wcześniejszy ruch. Odrzucało część materiału w kosmos.
— Czy w ogóle coś takiego jest możliwe? — zapytała Hutch. — Jak rozumiem, naturalne ciała nie wyrzucają balastu, prawda?
— Same z siebie — nie.
Za oknami ziemia — pusta, zimna i nieludzka, zalana rubinowym światłem — wyglądała tak, jakby wszystko mogło się tu wydarzyć.
— Gdzie teraz leci? — zapytał Carson.
— Bo ja wiem. Nie będę mogła nic powiedzieć, dopóki nie ukończy manewru. Ale jak dotąd, odwróciło się naprzeciw projektowanego toru Ashley. A właściwie w naszym kierunku. — Próbowała ustrzec się dramatycznego tonu, ale ciężko było nie wykrzyczeć im tego w twarz.
— Jesteś pewna? — To głos Hutch.
— Jestem pewna, że odwraca się w naszym kierunku.
Przez długi czas nikt nic nie mówił.
Na jednym z ekranów pojawiła się twarz Hutch. To dobrze. Potrzebowali teraz widzieć się nawzajem.
— Cholera jasna! — rzuciła. — Czy to możliwe, żeby to coś wiedziało, że tu jesteśmy?
— I co to właściwie jest, do diabła?! — dorzucił Carson.
— Takie pytanie zadajemy sobie od samego początku, nieprawdaż? — odpowiedziała mu Angela.
— Lepiej dajmy znać na Ashley — podsunęła Hutch.
— Właśnie czekam na połączenie.
Przez długą chwilę wpatrywali się w siebie.
— Może powinniśmy pomyśleć nad tym, jak by się stąd zmyć — powiedziała w końcu Hutch.
Carson położył jej dłoń na ramieniu, ale nie odezwał się ani słowem.
Angela myślała podobnie. Ale nie powinni się zanadto spieszyć z wyciąganiem ostatecznych wniosków. Ciała niebieskie nie uganiają się przecież za ludźmi.
— Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę — odezwała się — ale mamy przed sobą tatusia tych anomalii. Wszyscy przejdziemy do historii.
— Byle nie za szybko — ostudziła ją Hutch.
— Angelo. — Na ekranie ujrzeli wyraźnie zakłopotanego Draftsa. — Nie wiem, dokąd zmierza to coś, ale wyraźnie nie tam, gdzie mieliśmy się spotkać. Obraca się w stronę naszego toru, a my nie możemy na tyle szybko wyhamować, żeby przystosować swój kurs. Bez względu na to, jaki się w końcu okaże. Musimy wykonać pętlę i próbować jeszcze raz. To chyba będzie prawdziwy maraton. Potrzebujemy kilku dodatkowych dni, żeby się z nim zrównać. Nie mogę podać żadnych szczegółów, dopóki sprawy tutaj się nie ustabilizują. Zgłoszę się do was, jak tylko będziemy wiedzieli, co jest grane.
Angela prezentowała teraz sobą swoiste studium frustracji.
— Coś mi się nie zgadza — oznajmiła. — Przedtem ledwie starczało im czasu, żeby do niego dobić, a teraz zakłada, że w ciągu kilku dni będzie mógł zrobić pętlę i jeszcze się z nim zrównać?
— Chyba po prostu wszystkiego dokładnie nie przemyślał — próbował wyjaśniać Carson.
Читать дальше