Może właśnie o to chodziło, o ten malutki sygnał poparcia od jedynego w okolicy zawodowego archeologa. Zniknęła cała sztywność dawnego pułkownika, a oczy zapłonęły blaskiem.
— Terry, na jaką odległość mogą się zbliżyć?
— Do nas? Jedna już nas minęła — odpowiedział. — Druga podejdzie na jakieś trzydzieści milionów kilosów. Plus minus kilka.
— Mówiłeś, że ile mają średnicy?
— Dwadzieścia trzy tysiące kilometrów. Miejscami.
— Miejscami? — zdziwiła się Hutch. — Więc co to właściwie jest?
— Sami nie wiemy. W każdym razie nie kula. Otrzymujemy mnóstwo różniących się od siebie pomiarów. Może to fałszywe odczyty. Trudno cokolwiek powiedzieć.
Para przylgnęła do ściany klifu.
— Wydaje się, że smok rzeczywiście tu jest — powiedziała Hutch.
— Przedwcześnie tak twierdzić — powstrzymał jej zapędy Carson. Ale jego wyraz twarzy zaprzeczał pozornej powściągliwości.
— Ja nadal uważam, że to obłok — wtrącił Drafts.
— Przyjrzyjmy się jeszcze — spokojnie doradziła Angela.
Pół godziny później wysypali się do pomieszczeń schronu i zaczęli studiować napływające obrazy. Ten dalszy obiekt przypominał teraz zaledwie zamgloną gwiazdę, obraz był zamazany, jakby oglądało się go wśród gęstej ulewy. Ale jego współtowarzysz przypominał z wyglądu burzową chmurę, podświetloną złowieszczo od środka — jak burza zbierająca się na oświetlonym promieniami zachodu horyzoncie.
— No cóż — odezwała się Angela, podsumowując w ten lakoniczny sposób wszystko, co niewytłumaczalne. — Obojętnie, co to jest — najważniejsze, że coś tam jest. Wtargnięcie obcego obiektu w system planetarny należy do rzadkości. Nie mogę wprost uwierzyć, że zdarzyło się tak, kiedy my tu jesteśmy. A ponieważ mamy aż dwa takie obiekty, można śmiało zakładać, że nadejdzie ich znacznie więcej. Znacznie, znacznie więcej.
— Mnie to wygląda na falę — podsumowała Hutch.
— Ja tego nie powiedziałam.
— Niemniej tak to właśnie wygląda.
— Niestety — wtrąciła Janet — jeżeli to rzeczywiście są nasze crittersy, nie będziemy mogli im się zbyt dobrze przyjrzeć.
— Dlaczego nie? — zdziwił się Carson.
— Trzydzieści milionów kilosów to nie tak blisko.
— Ja bym się zbytnio nie martwiła — odpowiedziała jej Hutch. — Jeżeli Angela ma rację, niedługo zjawi się następny. Uważam, że powinniśmy skończyć nasze Oz i sprawdzić, co się stanie.
Na Ashley Janet i Drafts na zmianę czuwali przy systemie łączności.
W przeciwieństwie do większości przedstawicieli nauk ścisłych, jakich znała, Drafts miał rozległe zainteresowania pozazawodowe. Cechowało go przy tym poczucie humoru, umiał słuchać, a poza tym zachęcał ją, by mówiła o tym, o czym sama ma ochotę rozmawiać. Janet doszła do wniosku, że jeśli jej obowiązki wymagałyby siedzenia wewnątrz takiej blaszanej puszki z jednym, jedynym partnerem, bez wahania zgodziłaby się na Draftsa.
Wypytywał ją o tomik japońskiej poezji, który właśnie czytała, i wymógł na niej, by skomponowała haiku. Po kilku minutach pracowitych skreśleń już je miała:
Spytają o mnie —
Mów: wśród komet jej bieg,
Wyprzedza światło.
— Śliczne — oświadczył Drafts.
— Twoja kolej.
— Nie dorównam ci.
— Na pewno — jeśli nie spróbujesz.
Z westchnieniem wziął do ręki notatnik. Przyglądała mu się bacznie, kiedy pisał. Uśmiechnął się do niej ostrożnie, chwilę ciężko się zmagał, aż w końcu przedstawił jej takie oto:
Szedłem gwiazdami,
Płynąłem rzeką nocy,
Na herbatę z tobą.
— Podoba mi się — powiedziała.
Jego ciemne oczy poszukały spojrzeniem jej oczu.
— Wiem, że nie może się równać z twoim — powiedział. — Ale to prawda.
Delta, wtorek, 17 maja, 15.35
Narożnik miał prawie idealnie 90 stopni. Problem w tym, że lód łatwo się kruszył. Ale i tak było nieźle. Carson ogłosił zwycięstwo, wyłączył zasilanie w tysiącsześćsetce i wymienił uścisk dłoni ze swą partnerką.
— To by było na tyle, Angelo — rzucił do mikrofonu. — Na razie koniec. Wracamy.
Potwierdziła i dodała mocy w silniki.
Krążyli w górze, podziwiając wyniki swej pracy. Nieźle, jak na amatorów.
Angela spędziła cały wieczór na analizowaniu wyników nadesłanych z Ashley Tee. Bez przerwy przesuwała rzędy cyfr, przełączała obrazy i coś do siebie mruczała.
— Coś nie tak? — zainteresowała się Hutch.
— Tamte dwa — odparła. — Nie ma sposobu na to, by wyjaśnić ich istnienie. I chodzi mi po głowie taka myśl: jak będziemy wyglądali, jeśli przepuścimy te dwa, a kolejny nie nadleci?
— Na idiotów? — podpowiedziała Hutch.
— W najlepszym wypadku. Mamy tutaj ogromnie ważne odkrycie. Bez względu na to, czym one są, naruszają prawa fizyki. Ten, który się do nas zbliża, najwyraźniej minie sobie słońce i poleci dalej jak gdyby nigdy nic. Rozumiesz, te obiekty naprawdę podróżują. — Chwilę milczała. — Nie wiem, jakim cudem się nie rozpadną.
— Co ty sugerujesz, Angelo?
— Uważam, żebyśmy zaaranżowali wszystko tak, żeby rzucić na niego okiem z bliska, kiedy będzie nas mijał.
— Czy mamy na to dość czasu?
— Możemy zorganizować spotkanie. Nie damy rady, żeby lecieć obok niego, bo statek nie zdąży nabrać odpowiedniej prędkości. Ale możemy zapuścić szybkiego żurawia, no i z bliska chyba lepiej zadziałają nasze sensory. — Popatrzyła na Carsona. — Co o tym sądzisz?
— A czy nie moglibyśmy złapać ich później, jeśli zajdzie potrzeba? — Carson skierował swoje pytanie do Hutch.
Rozważała to przez chwilę.
— Hazeltiny są słynne ze swojej niedokładności. Na Beta Pac udało nam się wprawdzie aż za dobrze, ale to był wyjątek. Zwykle wybiera się system gwiezdny i ląduje gdzieś w szeroko pojętym sąsiedztwie. Jeśli coś porusza się tak szybko jak to nasze, można już nigdy więcej na to nie trafić.
— Nie wydaje mi się roztropne, żeby za tym ganiać — sprzeciwił się Carson.
Angela nachmurzyła się.
— Nie widzę tu żadnego problemu. Terry jest dobrym pilotem. I zachowa stosowny dystans.
— Nie — powtórzył.
— Frank — upierała się Angela — prawdziwym ryzykiem będzie nie polecieć.
Przewrócił oczyma i wywołał połączenie ze statkiem.
— Pogadajmy o tym — oświadczył.
Na głównym ekranie pojawiła się Janet.
— Jak sobie radzi Grupa Upiększania Okolicy?
— Nieźle — odpowiedział Carson. — Gdzie jest Terry?
— Tutaj. — Ekran podzielił się na dwie części.
— Co sądzicie na temat ewentualnego spotkania z tym obiektem? Podlecieć i przyjrzeć się z bliska?
Terry sprawdził coś na swoich monitorach i, niezbyt szczęśliwy z wyniku, dmuchnął w złożone palce.
— Musielibyśmy się sprężyć. Wyszło mi, że potrzebowalibyśmy przynajmniej dwóch i pół dnia, żeby znaleźć się u jego boku.
— Możecie na nas poczekać?
— Frank, ta przejażdżka i bez tego będzie dosyć bolesna.
— A ty, czujesz się na siłach, żeby to zrobić? Terry spojrzał najpierw na Janet.
— Wchodzisz w to?
— Jasne.
Widzieli wyraźnie, że nie jest zachwycony.
— Sam nie wiem.
— Terry — przekonywała go Angela — możemy nie mieć już następnej szansy.
Hutch obrzuciła ją uważnym spojrzeniem. Przemożne pragnienie poznania tej tajemnicy zaciemniało jej osąd.
Читать дальше