Zszedł na dół do swojskiej, obszernej, stonowanej jadalni i na chwilę zawahał się przed barkiem koktajlowym. Od lat unikał alkoholu prawie zupełnie — picie przeszkadzało mu w pracy. Ale ten okres życia miał już za sobą, osiągnął niemal wszystko, co miał osiągnąć, i mógł sobie pofolgować. Spojrzał na whisky, stwierdził, że jest to Johnny Walker z czarną etykietą, i skinął głowa z zadowoleniem. W niejednym w ciągu tych dziewięciu lat różnili się z Johnem, ale w sprawach alkoholu jego drugie wcielenie w dalszym ciągu pozostało koneserem. Nalał sobie szczodrze, usiadł w najgłębszym fotelu i zaczął popijać. Podniecający aromat, ciepło destylowanego światła słonecznego, — rozchodzące się po całym organizmie, wzmogły uczucie odprężenia. Nalał sobie jeszcze jedną szklaneczkę…
Obudził się z uczuciem paniki, nie wiedząc, gdzie jest. Zorientowanie się w sytuacji zajęło mu kilka sekund. Zmartwił się: spojrzał na zegar ścienny i stwierdził, że jest po drugiej w nocy, a Kate najwyraźniej jeszcze nie wróciła do domu. Wstał, dygocąc po długiej drzemce, i usłyszał ciche skrzypienie drzwi garażu. Kate wróciła mimo wszystko, a odgłos wysokokompresyjnego silnika jej samochodu zbliżającego się podjazdem musiał go widocznie obudzić.
Speszony, nerwowo poszedł w głąb domu i otworzył drzwi do kuchni. Stanęła w kręgu światła: pasek tweedowego kostiumu wisiał rozwiązany, a rozchylony żakiet ukazywał poprzecznie naciągnięty sweter mandarynkowego koloru. Breton nie widział, żeby Kate kiedykolwiek wyglądała tak bardzo jak Kate.
— John — powiedziała niepewnie, przysłaniając oczy. — Och… Jack.
— Wejdź, Kate — rzekł łagodnie — John sobie poszedł.
— Poszedł?
— Uprzedzałem cię przecież. Mówiłem ci, w jakim dziś był nastroju.
— Owszem, uprzedzałeś, ale… ja się nie spodziewałam… Jesteś pewny, że sobie poszedł? Samochód stoi w garażu.
— Wziął taksówkę. Chyba na lotnisko. Nie był specjalnie rozmowny.
Kate zdjęła rękawiczki i upuściła je na stół. Breton machinalnie zamknął drzwi od kuchni, jak normalny mąż zamykający na noc swoją małą fortecę, po czym zorientował się, że Kate patrzy na niego ponuro w sposób, który tej normalnej czynności nadał jakieś szczególne znaczenie. Z ostentacyjną nonszalancją rzucił na stół klucz, który wylądował pomiędzy palcami jej rękawiczek. Co za początek, pomyślał. Zderzenie symboli.
— Nie rozumiem — powiedziała Kate. — To znaczy, że tak sobie po prostu poszedł, na dobre?
— Przed tym cię właśnie przestrzegałem, Kate. John odczuł potrzebę dość gruntownego przystosowania się do nowej sytuacji emocjonalnej. Prawdopodobnie wytłumaczył sobie twoją dzisiejszą nieobecność jako brak zainteresowania. — Breton nadał swojemu głosowi pełne skruchy brzmienie. — Możesz sobie wyobrazić, jak ja się czuję.
Kate przeszła do jadalni i stanęła przy kamiennym kominku patrząc w nie rozpalony ogień. Breton ruszył za nią i z drugiego końca pokoju pilnie obserwował jej reakcje. Zbytni pośpiech z jego strony mógł wyzwolić wrogość, którą zauważył u niej wcześniej tego dnia. Kate miała wrażliwe sumienie.
— Masz na sobie ubranie Johna — powiedziała niemal w przestrzeń.
— Wziął wszystko, co chciał, a resztę zostawił mnie. — Breton ze zdumieniem zauważył, że jest w defensywie. — Wyniósł dwie walizki.
— A co z firmą? Czy ty…?
— John sobie życzył, żebym ja przejął firmę.
— Zdaje się, że nie miałeś nic przeciwko temu. — Oczy Kate były nieodgadnione.
Breton uznał, że czas przypuścić atak.
— Nie chciałbym, żebyś sądziła, że John jest z tego powodu taki bardzo nieszczęśliwy. Od lat czuł się pomiędzy młotem a kowadłem, między interesami a małżeństwem. A teraz jest wolny. Oszczędzając sobie wysiłku, poczucia winy, a nawet kosztów rozwodowych, wyszedł z sytuacji, która stawała się dla niego nie do przyjęcia.
— Rzeczywiście, kosztowało go to jedynie milion dolarów, bo tyle warta jest firma.
— Kiedy rzecz polega na tym, że wcale nie musiał z niej rezygnować. Przecież ja tu nie przyszedłem dla pieniędzy, Kate. Przeciwnie, wydałem wszystko, do ostatniego centa, żeby cię odzyskać.
Kate odwróciła się do niego twarzą i jej głos złagodniał.
— Wiem. Przykro mi, że to powiedziałam. Ale tak wiele się wydarzyło ostatnio.
Breton podszedł do niej i położył jej ręce na ramionach.
— Kate, kochanie, ja…
— Nie rób tego — powiedziała spokojnie.
— Ja jestem twoim mężem.
— Ale są chwile, kiedy nie chcę, żeby mnie dotykał nawet mój mąż.
— Oczywiście.
Ręce Bretona opadły. Miał uczucie, że bierze udział w jakiejś nie wypowiedzianej bitwie i że Kate ją wygrała po prostu dzięki lepszej strategii.
Tej nocy leżąc godzinami samotnie w pokoju gościnnym musiał spojrzeć kłopotliwej prawdzie w oczy. Dziewięć lat życia bez niego w Czasie B wycisnęło piętno na Kate, czyniąc z niej zupełnie inną osobę niż dziewczyna, którą utracił i dla której odzyskania zwyciężył sam Czas.
I nic, ale to absolutnie nic nie mógł na to poradzić.
Breton zupełnie zapomniał o tym, że istnieją dni tygodnia.
Ze zdumieniem więc otwarłszy oczy w kremowym światłe poranka poznał od razu, że jest sobota. Leżał pomiędzy świadomością a snem rozważając implikacje faktu — że wiedział o tym a priori. Z czterech elementarnych miar czasu, jak dzień, tydzień, miesiąc i rok — jedynie tydzień jest przypadkowy. Wszystkie inne są oparte na powtarzających się zjawiskach astronomicznych; tylko tydzień jest miarą umowną, ustanowioną przez człowieka — odstępem czasu pomiędzy dniami targowymi. Czujne zwierzę budzące się ze snu może poznać pozycję słońca, fazę księżyca, porę roku — ale wiedzieć, że jest sobota? Chyba że ma w podświadomości coś w rodzaju siedmiodniowego zegara albo pochwycił zmiany w rytmie ruchu ulicznego, którego odgłosy dobiegały przez uchylone okno…
W miarę jak Breton się budził, przestawiała się jego świadomość. Przemknęło mu przez głowę, jak też John spędził noc, natychmiast jednak odsunął od siebie tę myśl. Wieczorem został zmuszony przez Kate do odegrania roli łagodnego, rozsądnego przyjaciela rodziny, ale uznał, że popełnił błąd nie egzekwując z miejsca swoich nowych „praw małżeńskich”. Kate miała za dużo czasu na snucie własnych myśli i wyciąganie wniosków na zimno. Słowa takie, jak związek i kongres miały w tym kontekście specjalne znaczenie, ponieważ po osiągnięciu zespolenia seksualnego sumienie Kate — teraz niezależne — musiałoby zaakceptować nowy stan rzeczy. Pewne ścieżki, którymi błądziły jej myśli, byłyby zamknięte, a Breton życzył sobie, żeby zostały jak najszybciej zablokowane.
Wstał i otworzył okno sypialni. Z góry dobiegało nieregularne wycie odkurzacza świadczące o tym, że Kate nie tylko wstała, ale już się krząta. Umył się, ogolił, ubrał, jak mógł najszybciej, i zszedł na dół. Odgłos odkurzacza ucichł, ale w kuchni był jakiś ruch. Zwlekał chwilę z wejściem, żeby jasno zdać sobie sprawę z taktyki, jaką należało przyjąć, aż wreszcie pchnął drzwi.
— O, pan Breton — powiedziała mała, błękitnowłosa kobieta z ożywieniem. — Dzień dobry panu.
Breton gapił się na nią zdumiony. Jakaś obca kobieta, około sześćdziesiątki, siedziała z Kate przy stole i piła kawę. Była umalowana jaskrawą szminką i miała pęknięte prawe szkło w okularach.
— Pani Fitz wpadła, żeby zobaczyć, jak sobie bez niej radzimy — wyjaśniła Kate. — I jak zobaczyła ten bałagan, postanowiła od razu posprzątać. Dostałam burę za to, że o ciebie nie dbam.
Читать дальше