— Nie pokazałem ci nic fałszywego — oświadczył Gabriel.
Remmy i wszyscy mieszkańcy Sfery Gaal zostali ogłoszeni podopiecznymi Logarchii. Mieli podobny status prawny jak dzieci, co oznaczało, że ich korzystanie z Hiperlogosu mogło być kontrolowane. Gabriel dał mu dostęp tylko do zapisów historycznych, do scenerii odległych miejsc, do muzyki, poezji, dramatów o wyraźnej akcji. Nie dopuścił go do oneirochronicznych fantazji, które mogłyby go oszołomić i wprawić w zakłopotanie.
Remmy wyprostował się na krześle, strzepnął dłońmi.
— W jaki sposób wizja może być prawdziwa?
— Przecież nauczyłeś się mówić w obcym języku tylko w ten sposób, że Clancy włożyła ci w głowę małą maszynkę. To jest rzeczywiste. Naprawdę rozmawiamy w demotyku, w języku, którego przed kilkoma dniami jeszcze nie znałeś. Te inne obrazy to nie wizje, to obrazy rzeczy, które istnieją.
Remmy z całkowitą szczerością w oczach spojrzał na Gabriela.
— To ułudy, Gabrielu. Chcesz sprowadzić mnie z drogi cnoty.
— Doświadczenie pokaże ci, że jest inaczej. Możesz zwiedzać te miejsca, które ci pokazuję.
— Bez wątpienia, niektóre z tych rzeczy wyglądają dość realnie. — Remmy spoglądał na Gabriela z odcieniem litości. — Widziałem w Hiperlogosie, że istnieje kościół, w którym oddają ci boską cześć, lecz przyznajesz, że to fałszywy kościół, a sam jesteś fałszywym bogiem. Mógłbyś przerwać te działania, lecz tego nie robisz. Przyznajesz także, że w twej głowie mieszkają demony.
— To nie demony. Nie są z zewnątrz…
— Tak ci na pewno mówią. Jednak nie wątpię, że pochodzą one z najgłębszych czeluści Piekieł, że popychają cię, byś zwrócił się przeciw Bogu i wprowadził własną fałszywą religię, by więcej ludzi odwieść od zbawienia. Czemuż miałbym iść za tobą, kiedy me serce i mój rozum nakazują mi co innego?
Gabriel przez chwilę myślał, czyby nie skierować Remmy’ego do swej matki, by edukowała go dalej. Niech bez końca ze sobą debatują — nowy święty Paweł z nową Olimpias.
— Nadal używaj oneirochrononu — rzekł Gabriel. — Nie pokaże ci on nic fałszywego.
Remmy już zaczął szarpać podbródkiem, kiedy reno podpowiedziało mu, by skinął głową.
— Zaprawdę — rzekł — uczę się wiele.
— Nie lękaj się tego.
— Moja wiara mnie powiedzie. I będę się modlił do Iusa i jego świętych o oświecenie.
Wstali i pocałowali się na pożegnanie. W uścisku Remmy’ego nie czuło się ani krzty namiętności.
Manfred poszedł za Gabrielem. Ten udał się do kabiny Clancy, zapukał, wszedł. Clancy w długiej chińskiej sukni z białego jedwabiu siedziała na sztywnym krzesełku z fletem w dłoni.
— Byłem u Remmy’ego — oznajmił.
Smutek przemknął jej przez twarz. Gabriel pomyślał nagle, że często tam widzi smutek.
— Biedny człowiek — rzekła.
Ręce trzymała na podołku, lecz jej palce poruszały się po skali fletu.
— Przeszkadzam ci w grze? — spytał Gabriel. — Mogę sobie pójść.
Podniosła wzrok.
— Proszę cię, zostań. Grałam tylko dla rozrywki, z braku towarzystwa.
Manfred podbiegł do niej; pogłaskała go. Gabriel usiadł u jej stóp na dywanie, patrzył na nią. Na wolności, dzięki ćwiczeniom fizycznym, stopniowo wracały jej kolory. Miała znacznie zdrowszy odcień skóry, nabierała wagi.
— Wyglądasz lepiej — rzekł.
Westchnęła.
— Chyba tak. Czuję, jak umysł mi się reperuje, lecz trwa to powoli, Gabrielu, okropnie powoli…
Wszyscy Obserwatorzy spotykali się codziennie na rozmowy i ćwiczenia. Dyskutowali o tym, jak najlepiej się pozbierać po izolacji, niedostatkach i rozbiciu osobowości, które przypadły im w udziale. Gabriel i Clancy mieli dostęp do wszystkich danych psychologicznych na temat więźniów, uwarunkowań, archaicznych metod prania mózgu w złych, zamierzchłych epokach. Mogli te dane wykorzystywać.
Wszyscy z czasem ozdrowieją. Wiedzieli, jakie przedsięwziąć kroki, czego unikać, czego się spodziewać. Proces postępował wolno, lecz systematycznie. Dawał nadzieję.
Gabriel nadal miał jednak wątpliwości. Żaden Aristos nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji. Każdy z nich dysponował złożonym, unikalnym, nie dającym się dokładnie opisać profilem psychologicznym. Jego sylwetka psychiczna została rozbita i zmieniona. Tylko jakiś przebiegły, psychotyczny daimōn rozpoznawał go przez te zniekształcenia. Gdy umysł wyzdrowieje, czy pozostanie umysłem Aristosa?
Martwił się też o Clancy. Przedtem tak wyraźnie zbliżała się do stanu Ariste, do osiągnięcia syntetycznej jednolitości. Miał nadzieję, że ten proces tylko chwilowo poszedł w złą stronę, że nie zatrzymał się w miejscu.
— Spokój Remmy’ego jest tak nieziemski — rzekł Gabriel. — To tak do niego niepodobne. Kiedy go spotkałem — omal nie powiedział: „kiedy go znałem” — był tak pełen wątpliwości, tak niepewny. A teraz…
— Zwiedzeni zawsze są pełni bezwzględnych prawd — rzekła Clancy. — My, wszyscy pozostali, musimy żyć w niepewności.
Gabriel spojrzał na nią uważnie.
— Więc byłem zwiedziony? — zapytał. — Zawsze bowiem przepełniała mnie absolutna pewność.
Pozostawiła tę uwagę bez komentarza.
— Remmy i ja zamieniliśmy się miejscami — rzekł Gabriel. — Teraz ja wątpię, a on ma pewność.
Pogłaskała go po włosach.
— Biedny człowiek — rzekła.
— Oto co Yuan z nami zrobił — oznajmił Gabriel. — Zapytałaś mnie parę dni temu, co nam takiego zrobił, i właśnie przyszła mi do głowy odpowiedź. W ciągu ostatnich wieków Logarchia stworzyła wyższy typ osobowości, osobę wolną od niedostatku, wątpliwości, strachu… od całego upodlenia, jakie widzieliśmy na Terrinie. Ale Yuan znowu przemienił nas w tamtych pierwotnych żałosnych osobników — uczynił nas ludźmi.
Przerwał. Gładziła go po głowie, a jego palce ułożyły się w Mudrę Zaprzeczenia. Nagła pasja wypełniła mu serce.
— Nie lubię tego — rzekł. — Nie chcę być człowiekiem.
— Ani ja — przyznała. — Nie jest dobrze nim być.
— Wśród młodzieży Logarchii pojawiła się nowa moda — powiedziała Dorothy St John.
Dziś była szkarłatnym klonowym liściem unoszącym się na oneirochronicznych wiatrach pod wspaniałym dachem Apadany. — Może cię to zainteresować, Płomieniu. Ludzie każą sobie łamać nosy lub zmieniają je, by wyglądały jak złamane. Niektórzy z nich zdobią się innymi okaleczeniami. Jako biżuterię noszą na szyjach widelce lub coś, co przypomina widelec. — Klonowy liść wykonał w powietrzu koziołka, kontrastując jasnością ze złotem i cynobrem podpartego filarami sufitu. — Moda à la Gabriel. Czy nie uważasz tego za ciekawe?
— Większość z nas jest w jakiś sposób naśladowana — rzekł Gabriel.
— Przeważnie nie utożsamiają się z naszym bólem — rzekła Dorothy St John; potem w jej głosie zabrzmiała nuta zadumy. — Ale przecież my przeważnie nie doznajemy bólu.
Gabriel obserwował, jak zatacza w powietrzu wdzięczne kręgi. Aristoi nadal wchodzili do Apadany, odbierając i przekazując formalne pozdrowienia. Na Zimnym Podróżniku, Gabriela dopadły dreszcze. Pot zmoczył mu ubranie.
Horus utrzymywał skiagénosa w postawie zadumy, głosowi nadał równy, refleksyjny ton.
— Miejmy nadzieję, że ból pozostanie dla nich tylko modą — rzekł. — A nie rzeczywistością.
Liść pokiwał się jak mędrzec.
— A propos bólu, Tunku Iskander napisał o tobie utwór dramatyczny. Rodzaj antydramatu — nazywa się Męka Pańska. Jesteś przedstawiony niczym Chrystus. Język cechuje niewiarygodna moc i ekspresja, choć akcja jest trochę monotonna — niekończące się tortury, a potem twoja gwałtowna zemsta.
Читать дальше