– Naprawdę?
– Wiedziałam, że to ciebie wyciągnie z piwnicy. Jesteś zaproszona na tenisa i na lunch. Przyjdę po ciebie około jedenastej trzydzieści.
– Dzisiaj? Nie mogę! Kim jest jeszcze w domu.
– Nadal?
– Nie można by tego przełożyć na środę? Albo czwartek – byłoby jeszcze lepiej.
– Środa – zdecydowała Bobbie. – Uzgodnię z nią i zadzwonię do ciebie.
Trach! Bach! Charmaine była dobra, stanowczo za dobra. Piłka latała ze świstem raz w jedną, raz w drugą stronę. Joanna musiała się bardzo uwijać, żeby zdążyć ją odbić. Pobiegła za nią, ale Charmaine ścięła piłkę w lewy róg kortu i w ten sposób wygrała seta sześć do trzech, a poprzedniego sześć do dwóch.
– Boże, mam już dość! – powiedziała Joanna. – Co za klęska!
– Jeszcze jeden set! – wołała Charmaine, cofając się do linii serwowej. – No, chodź, zagrajmy jeszcze raz!
– Już nie mam siły. Jutro nie będę mogła w ogóle chodzić! – podniosła piłkę. – Chodź Bobbie, ty zagraj!
Bobbie siedziała na trawie ze skrzyżowanymi nogami po drugiej stronie siatki, z twarzą wystawioną do słońca.
– Na miłość boską! Nie grałam w tenisa od czasu ostatniego obozu harcerskiego.
– Już ostatni raz – zawołała Charmaine. – Joanno, zagraj jeszcze jeden raz.
– W porządku, ale tylko jeden. Wygrała Charmaine.
– Wykończyłaś mnie, ale było fantastycznie!
– powiedziała Joanna, kiedy schodziły z kortu. – Dzięki!
Charmaine, dotykając ręcznikiem wystających policzków, powiedziała: – Musisz nabrać wprawy, to wszystko. Świetnie serwujesz.
– Cholernie dużo mi to dało.
– Będziesz często grać? Jedyni gracze, jakich tu mam, to dwaj nastolatkowie, których podniecam.
– Przyślij ich do mnie – powiedziała Bobbie, wstając z ziemi. Poszły w kierunku domu po wyłożonej płytkami ścieżce.
– Świetny kort – powiedziała Joanna, wycierając ręcznikiem ramię.
– To go używaj – odpowiedziała Charmaine. – Kiedyś grywałam codziennie z Ginnie Fisher. Znasz ją może? Ale wystawiła mnie do wiatru. Ty tego przypadkiem nie zrób, dobrze? Przyjdziesz jutro?
– O nie, nie mogę!
Usiadły na tarasie pod parasolem z napisem Cinzano, a lekko siwiejąca służąca, Nettie, przyniosła im dzbanek krwawej mary, miskę sosu ogórkowego i krakersy.
– Ona jest wspaniała – odezwała się Charmaine.
– Niemiecka panna – gdybym kazała jej lizać buty, zrobiłaby to. A ty, Joanno, spod jakiego jesteś znaku?
– Amerykański Byk.
– Jeśli jej każesz lizać buty, napluje ci w twarz – powiedziała Bobbie. – Nie wierzysz chyba w te bzdury, co?
– Oczywiście, że wierzę – powiedziała Charmaine, nalewając cocktail. – Ty też byś uwierzyła, gdybyś podeszła do tego z otwartym umysłem (Joanna zmrużyła oczy: może to niezupełnie Raąuel Welch, ale cholernie blisko).
– Ginnie dlatego mnie wystawiła do wiatru, że jest spod Bliźniąt, a to bardzo zmienne natury. Byki są raczej stałe i można na nich polegać. Masz tu tenisa pod dostatkiem.
– Ten konkretny Byk ma dom, dwójkę dzieci i nie ma niemieckiej Panny – zauważyła Joanna.
Charmaine miała jedno dziecko, dziewięcioletniego syna. Nazywał się Merrill. Jej mąż, Ed, był producentem filmowym. Sprowadzili się do Stepford w lipcu. Tak, Ed też zapisał się do Stowarzyszenia, a Charmaine nie przejmowała się zbytnio dyskryminacją płci.
– Wszystko mi odpowiada, co może go wyciągnąć z domu na noc – powiedziała. – On jest Strzelcem, a ja Skorpionem.
– A więc tak – powiedziała Bobbie, wkładając do ust zamoczonego w sosie krakersa.
– To bardzo niedobre połączenie – mówiła Charmaine. – Gdybym wtedy wiedziała to, co wiem teraz.
– Niedobre? Pod jakim względem? – spytała Joanna, co było dużym błędem. Charmaine opowiedziała im w szczegółach o swoich konfliktach z Edem na tle towarzyskim, emocjonalnym, a nade wszystko seksualnym. Nettie podała potrawkę z homara w pikantnym sosie, doprawionym białym wytrawnym winem, ze specjalnie przyrządzonymi ziemniakami.
– Moje biedne biodra – westchnęła Bobbie, nakładając na talerz potrawkę, a Charmaine kontynuowała opowieść z pikantnymi szczegółami. Ed był maniakiem seksualnym i prawdziwym dziwakiem.
– Specjalnie dla mnie zamówił w Anglii kostium gumowy i Bóg wie, ile za niego zapłacił. Gumowy? “Wsadź to na jedną ze swoich sekretarek", powiedziałam, “ale mnie w to nie wsadzisz". Było tam mnóstwo suwaków i zamków, a Skorpiona nie można uwięzić w czymś takim, w przeciwieństwie do Panny, której powołaniem jest służenie innym. Skorpion zawsze chodzi własną drogą.
– Gdyby Ed wiedział wtedy to, co ty wiesz teraz – powiedziała Joanna.
– To nic by nie zmieniło, on za mną szaleje. typowy Strzelec.
Nettie przyniosła ciastka z melonami i kawę. Bobbie jęknęła. Charmaine opowiedziała jeszcze o innych dziwakach, których poznała, kiedy była jeszcze modelką. Odprowadziła je do samochodu Bobbie: – Posłuchaj, Joanno – powiedziała – wiem, że jesteś zajęta, ale gdybyś kiedykolwiek miała chwilkę wolnego czasu, wpadnij do mnie. Nie musisz nawet dzwonić; przeważnie jestem w domu.
– Dzięki, chętnie skorzystam – odpowiedziała
Joanna. – I dziękuję za dzisiejszy dzień. Było wspaniale.
– Pamiętaj: o każdej porze – przypomniała Charmaine. Nachyliła się do okna. – Zróbcie mi przyjemność i poczytajcie Horoskopy Londy Goodman. Przeczytajcie, a zobaczycie, ile w tym prawdy. Możecie je dostać w drogerii w Centrum Handlowym. Przeczytacie? Proszę was. Przytaknęły z uśmiechem i obiecały, że to zrobią.
– Ciao! – zawołała, machając im na pożegnanie.
– Może nie jest idealnym materiałem do NOK-u, ale przynajmniej nie jest zakochana w swoim odkurzaczu – powiedziała Bobbie.
– Jest naprawdę piękna – przyznała Joanna.
– Prawda? Nawet w tych stronach, gdzie musisz przyznać – jest wiele ładnych kobiet, choć nie są najmądrzejsze. Co za małżeństwo! Co ty na tę sprawę z kostiumem? A ja myślałam, że tylko Dave miewa wariackie pomysły!
– Dave? – spytała Joanna, przyglądając się jej. Bobbie uśmiechnęła się z boku:
– Nie wyciągniesz ze mnie żadnych zwierzeń – powiedziała. – Jestem spod znaku Lwa i lubię zmieniać temat. Idziecie z Walterem w sobotę do kina?
Dom kupili od państwa Pilgrimów, którzy mieszkali w nim tylko dwa miesiące i przeprowadzili się do Kanady. Pilgrimowie zaś kupili go od niejakiej pani McGrath, która z kolei nabyła go przed jedenastoma laty od budowniczego. Tak więc większość gratów w komórce to pozostałość po pani McGrath. Właściwie nie należało nazywać ich gratami: były tam dwa dobre krzesła w stylu kolonialnym, które Walter zamierzał w przyszłości odnowić; komplet dwudziestotomowej encyklopedii, który obecnie stał na półce w pokoju Pete*a; były pudła z narzędziami i różnymi drobiazgami, które mogły się przydać w przyszłości. Pani McGrath zbierała je widocznie na zapas.
Joanna przeniosła większość tych “nie-gratów" w daleki kąt piwnicy, jeszcze nim hydraulik zainstalował zlew, a teraz przeniosła resztę rzeczy – puszki po farbie, paczki azbestu, dachówki, 'tymczasem Walter walił młotkiem w stół ze sklejki, a Pete podawał mu gwoździe. Kim pojechała z Carol van Sant i jej córkami do biblioteki.
Joanna rozwinęła paczkę zapakowaną w pożółkłą gazetę, w której znalazła pędzel o szerokości 2,5 cm. Jego czyste włosie było sztywne, ale jeszcze giętkie. Zawijała go z powrotem w tę samą stronę starej Kroniki, gdy wpadł jej w oczy nagłówek: Betty Friedan w Klubie Kobiet. Odwróciła stronę.
Читать дальше