Myra siedziała obok, patrząc przez okno na nadchodzący świt. Bisesa zobaczyła, że jadą terenem pokrytym wydmami, niektóre o wysokości kilkudziesięciu metrów, które wyglądały jak zastygłe fale oddalone od siebie o dobry kilometr. W miejscach osłoniętych od wiatru widać było jakby szron.
— Ojej, przespałam całą noc.
— Dobrze się czujesz?
Bisesa poruszyła się.
— Trochę zesztywniałam. Ale myślę, że przy małej sile ciążenia nawet takie siedzenie jest całkiem wygodne. Przeciągnę się i zaraz się umyję.
— Będziesz musiała poczekać na Aleksieja. Znowu goli głowę.
— Myślę, że byłabym zahipnotyzowana tym widokiem.
— Chyba mu odbiło. — Myra wyglądała na rozdrażnioną.
— Myro? Coś nie tak?
— Nie tak? Chryste, mamo, spójrz na ten widok. Nic . A mimo to siedzimy tutaj przez długie godziny, bez przerwy go chłonąc.
— Co w tym złego?
— Ty. Jeżeli pojawi się coś dziwnego, zaraz wciągają ciebie. A ty się tym upajasz.
Bisesa rozejrzała się. Pozostali spali. Zdała sobie sprawę, że oto po raz pierwszy od czasu tych bezbarwnych dni po przebudzeniu w hibernaculum jest faktycznie sama z Myrą. Nawet na Maxwellu nie było prawdziwej prywatności, a już na pewno nie w kabinie pająka.
— Nigdy nie miałyśmy okazji porozmawiać — powiedziała.
Myra zrobiła ruch, jakby chciała wstać.
— Nie tutaj.
Bisesa położyła jej dłoń na ramieniu.
— Daj spokój. Kogo to obchodzi, jeśli policja nas podsłuchuje? Proszę, Myro. Mam wrażenie, jakbym cię już nie znała.
Myra poprawiła się na siedzeniu.
— Może na tym polega problem. Nie znam cię. Od kiedy opuściłaś ten zbiornik, myślę, że już przywykłam do życia bez ciebie, mamo. Jak gdybyś umarła. A kiedy się pojawiłaś, nie jesteś taka, jaką cię pamiętam. Jesteś jak siostra, którą nagle odnalazłam, a nie jak moja matka. Czy to ma sens?
— Nie. Ale przecież nie rozwijaliśmy się, tkwiąc w hibernaculum, prawda?
— O czym chcesz ze mną mówić? To znaczy od czego mam zacząć. Minęło dziewiętnaście lat, połowa mego życia.
— Opowiedz mi w skrócie.
— OK. — Myra zawahała się i odwróciła wzrok. — Masz wnuczkę.
Miała na imię Charlie, od Charlotte, i była córką Myry i Eugene’a Manglesa. Miała teraz piętnaście lat, urodziła się cztery lata po wejściu Bisesy do zbiornika.
— Dobry Boże. Więc jestem babką.
— Kiedy rozeszliśmy się, Eugene walczył ze mną o opiekę nad dzieckiem. I wygrał, mamo. Miał wpływy. Eugene jest potężny i sławny.
Bisesa powiedziała:
— Ale nigdy nie miał w sobie zbyt wiele z prawdziwego człowieka, prawda?
— Oczywiście mogłam się z nią widywać. Ale to zawsze było za mało. Nie jestem taka jak ty. Nie chcę obcości. Chciałam zbudować dom dla siebie i dla Charlie. Pragnęłam stabilizacji. Ale nigdy do tego nie doszło. I w końcu wyłączył mnie całkowicie. Nie było to trudne. Prawie nie bywają na Ziemi.
Bisesa poszukała jej dłoni, była chłodna i obojętna.
— Dlaczego nie powiedziałaś mi tego przedtem?
— No, po pierwsze nie pytałaś. I słuchaj, teraz jesteśmy na Marsie! I jesteśmy tutaj, bo jesteś sławną Bisesą Dutt. Masz o wiele poważniejsze zmartwienia niż utracona wnuczka.
— Myro, tak mi przykro. Kiedy to wszystko się skończy…
— Och, nie bądź śmieszna, mamo. Z tobą to się nigdy nie skończy. Ale mimo wszystko będę cię wspierała. Zawsze. Słuchaj, zapomnij o tym. Miałaś prawo wiedzieć. Teraz już wiesz.
— Twarz miała pełną skupienia, zaciśnięte usta. W jej oczach odbijało się zielone światło.
Zielone?
Bisesa wyprostowała się gwałtownie i wyjrzała przez wypukłe okno.
Pod różowiejącym niebem koleiny wiły się przez równinę koloru zmatowiałej ciemnej zieleni. Przyłączyła się do nich Paula.
— Discovery. Zwolnij, to będzie można się lepiej przyjrzeć.
— Pojazd posłusznie zwolnił z cichym zgrzytem.
Myra i Bisesa siedziały, czując się nieswojo. Bisesa zastanawiała się, jak wiele Paula słyszała z ich rozmowy.
Teraz Bisesa zobaczyła, że ową zieleń stanowił kobierzec małych roślinek, nie większych od jej kciuka. Każda z nich wyglądała jak skórzasty kaktus, ale miała półprzezroczyste części — okienka, którymi chwytała światło słoneczne, zgadywała Bisesa, nie tracąc ani kropli cennej wilgoci. Widać też było inne rośliny. Dostrzegła małe, czarne kule, owalne, aby mogły zatrzymywać ciepło, czarne, aby chłonąć je w ciągu dnia. Zastanawiała się, czy w nocy robią się białe, żeby uniknąć rozpraszania zgromadzonego ciepła. Ale rosły tam głównie kaktusy.
Myra powiedziała:
— To właśnie kaktusy odkryła Helena po przejściu burzy słonecznej. Życie na Marsie.
— Tak — potwierdziła Paula. — To najpospolitsze organizmy wielokomórkowe, jakie dotychczas znaleźliśmy na Marsie. Podpowierzchniowe kolonie bakterii i stromatolity na Hellas są bardziej rozpowszechnione, stanowią znacznie obfitszą biomasę. Ale kaktusy to wciąż gwiazda programu. Ten gatunek ochrzczono imieniem mojej matki.
Każdy kaktus pochodził z zamierzchłej przeszłości, powiedziała Paula.
Kiedy układ słoneczny był młody, trzy siostrzane światy były przez krótki czas do siebie podobne: Wenus, Ziemia i Mars były ciepłe, mokre i geologicznie aktywne. Nie wiadomo, na którym z nich najpierw pojawiło się życie. Mars z pewnością jako pierwszy wytworzył wokół siebie zawierającą tlen atmosferę będącą paliwem złożonych wielokomórkowych form życia, na miliardy lat przed Ziemią. Ale Mars także jako pierwszy ostygł i wysechł.
Paula powiedziała:
— Ale to zabrało sporo czasu, setki milionów lat. W ciągu tak długiego okresu można osiągnąć wiele, ssaki zapełniły niszę ekologiczną opuszczoną przez dinozaury w ciągu niecałych sześćdziesięciu pięciu milionów lat. Marsjanie byli w stanie opanować strategie przetrwania.
Korzenie kaktusów były zagrzebane głęboko w zimnych skałach Marsa. Nie potrzebowały tlenu, ponieważ ich metabolizm opierał się na wodorze uwalnianym podczas powoli przebiegających reakcji w skałach wulkanicznych zawierających śladowe ilości lodu. W ten sposób one same i ich przodkowie zdołali przetrwać całe eony.
— Zawsze były jakieś epizody działalności wulkanicznej — powiedziała Paula. — Wyziewy kalder na Tharsis powodują wzrost gęstości powietrza co kilkadziesiąt milionów lat. Kaktusy rosną, rozmnażają się, ponownie zapadają w stan uśpienia i trwają w postaci zarodników aż do następnego epizodu. A potem burza słoneczna wywołała deszcz, deszcz wody. Powietrze nadal było gęste i na tyle wilgotne, że przez cały rok nie przechodziły w stan uśpienia. I jak mówią biologowie, są spokrewnione z naszymi formami życia. Tutaj istnieje inny rodzaj DNA — powiedziała Paula. — Wykorzystujący inny zestaw zasad — sześć, nie cztery — oraz odmienny sposób kodowania. To samo dotyczy marsjańskiego RNA i białek, które różnią się od naszych. Uważa się, że układ wykorzystywanych tutaj aminokwasów jest także odrobinę odmienny, ale to wciąż jest przedmiotem kontrowersji. Jednak są to DNA, RNA i białka, zestaw takich samych elementów jak na Ziemi.
Mars był młody i trwało potężne bombardowanie jego powierzchni, gdy pozostałości z okresu gwałtownych narodzin układu słonecznego uderzały w nowe światy. Ale to bombardowanie stanowiło gwarancję, że ogromne ilości roztrzaskującego się materiału, przemieszczały się między poszczególnymi planetami. A ten materiał niósł w sobie życie.
Читать дальше