Zresztą, jeśliby nawet przystawała, któż zechce żyć przez kalkę?
Skopiować fryzurę ostatecznie można, ale powielać zalecany przez masowy nakład sposób życia… Widocznie idea „wychowywania na wzorcach literackich” zrodziła się z myśli, że człowiek pochodzi od małpy i po niej odziedziczył instynkt naśladownictwa. Ale człowiek już dawno jest człowiekiem, cały milion lat. Obecnie charakterystycznymi jego cechami są: potrzeba samopotwierdzenia się i oryginalność zachowania; i on sam wie, że tak jest słuszniej.”
— Osiedle Uniwersyteckie! — zachrypiał w głośniku głos kierowcy.
Przyjezdny wysiadł i od razu przekonał się, że jechał na próżno.
Dwa rzędy standardowych czteropiętrowych bloków, zbiegające się w perspektywie, spoglądały na siebie oświetlonymi oknami. Ale w domu nr 33 w oknach narożnego mieszkania na czwartym piętrze było ciemno.
Uczucie ulgi, że nieprzyjemne spotkanie z Kriwoszeinem odwlecze się jednak, przemieszało się z irytacją: nie ma gdzie przenocować. Wrócił trolejbusem do śródmieścia i rozpoczął wędrówkę po hotelach. Miejsc oczywiście nigdzie nie było.
Znowu pochłonęły go myśli, które teraz łagodziły mu bezskuteczne poszukiwania noclegu.
„Im dłużej żyjemy, tym bardziej przekonujemy się o wielości sytuacji życiowych, do których nie można zastosować rozwiązań opisanych w książkach czy przedstawionych w filmie. I zaczynamy percepowac informację zawartą w Sztuce jako niby-życie, w którym wszystko jest nie tak, jak naprawdę. Można przeżyć w nim ryzykowną przygodę z tragicznym finałem, wykazać pryncypialność, nie narażając się na nieprzyjemności służbowe… jednym słowem, poczuć się, choć na krótko, kimś innym: mądrzejszym, piękniejszym, śmielszym. Nie darmo ludzie, którzy żyją jednostajnym porządniutkim życiem, uwielbiają powieści awanturnicze i kryminały…” Wyszedł na jarzący się światłami ulicznych latarń i neonów prospekt Marksa.
„I stosujemy tę wielką informację do głupstw: dla rozrywki, dla zabicia czasu.. Albo żeby dziewczynę oczarować odpowiednim wierszykiem… To nie jest twoja własna informacja. Nie sam doszedłeś do rozwiązań i prawd. Siedź i patrz albo czytaj, jak za przezroczystą ścianką toczy się wymyślone życie — sam jesteś tylko „odbiornikiem informacji”. Bywały co prawda przypadki, że „odbiorniki” nie wytrzymywały i próbowały działać: na przykład ojciec opowiadał kiedyś, jak pewien czerwonoarmista w Samarze „rąbnął z gwera” do aktora, występującego w roli Kołczaka w sztuce wojennej, a jeszcze przedtem w Niżnym Nowgorodzie publiczność zbiła wykonawcę roli Jagona za zbyt przekonywającą grę aktorską… Sama koncepcja rozbicia szklanej ściany i oddziaływania jest zdrowa…
Coś w niej jest…”
W głowie przyjezdnego dojrzewała myśl, jeszcze nie uformowana w słowa, niejasna jak przeczucie. Lecz w tym momencie ktoś delikatnie dotknął jego ramienia. Obejrzał się: tuż przy nim stało trzech mężczyzn w cywilnych, ubraniach. Jeden z nich niedbale machnął mu przed oczyma czerwoną legitymacją:
— Proszę o dokumenty, obywatelu.
Przyjezdny wzruszył ramionami, postawił plecak na asfalcie i wyciągnął z kieszeni dowód osobisty. Funkcjonariusz przeczytał pierwszą stronę, spojrzał na fotografię, potem na twarz, potem znowu na fotografię i zwrócił dowód.
— Wszystko w porządku. Przepraszam.
„Ufff.” Chłopak podniósł plecak i starając się nie przyspieszać kroku poszedł w stronę hotelu „Teatralnego”. Nastrój mu się popsuł.
„Może nie warto było przyjeżdżać?”
Trzech mężczyzn podeszło do kiosku z papierosami. Tam oczekiwał na nich ubrany również po cywilnemu Hajewoj.
— No i co? Mówiłem przecież — rzekł tonem zwycięzcy.
— Nie ten… — westchnął funkcjonariusz. — Jakiś Kriwoszein Walentin Wasiliewicz. A z fotografii i rysopisu słownego zupełnie Krawiec.
— Rysopis, rysopis… i co on wart ten rysopis? — rozzłościł się Hajewoj. — Ja go przecież widziałem, eskortowałem go: tamten nie był siwy, dziesięć lat młodszy i do tego szczuplejszy.
— Idziemy na dworzec, chłopcy — zaproponował drugi funkcjonariusz. — Rzeczywiście, co on, wariat, żeby po prospekcie spacerować?
Wiktor Krawiec w tym czasie rzeczywiście przemykał się ciemną pustą uliczką.
…Wyskoczywszy wtedy w biegu z samochodu milicyjnego, przedostał się przez park nad Dniepr, gdzie leżał w krzakach i czekał, aż się ściemni. Chciało mu się palić i jeść. Niskie słońce złociło nakrapiany pstrymi grzybami parasoli piasek Wyspy Plażowej, widać było mrowiących się tam plażowiczów. Maleńki holownik, rozpuściwszy wodne wąsy od brzegu do brzegu, spieszył w górę rzeki, ku portowi towarowemu po następną barkę. W dole, u podnóża urwiska, hałasowały na bulwarze tramwaje i samochody.
„No i doigraliśmy się… Wszystkośmy przemyśleli: metodykę, warianty zastosowania metody, nawet jej oddziaływanie na sytuację w świecie, tylko tego nie przewidzieliśmy. Żeby tak rąbnąć z wysoka, prosto pyskiem w błoto: z pracowników naukowych ni z tego, ni z owego stać się przestępcami. Mój Boże, cóż to za cholerna praca: jedno nieudane doświadczenie i wszystko diabli biorą. Ja przecież zupełnie nie jestem przygotowany do tej zabawy w policjantów i złodziei, piśmiennictwo mam w bibliotece studiować, czy co? Ten — kodeks karny i co tam jeszcze takiego? Kodeks postępowania karnego czy jak to się nazywa… Nie znam prawideł gry i mogę ja bardzo łatwo przegrać, a właściwie już przegrałem. Biblioteka… jaka tam teraz biblioteka…”
Wieże chłodnicze elektrowni po drugiej stronie Dniepru buchały gęstymi kłębami pary — wydawało się, że produkują chmury. Słońce dotykało ich dolną krawędzią.
„I co teraz zrobić? Wrócić do Komendy, opowiedzieć wszystko ze skruchą i w obrzydliwy sposób wydać wszystko to, czego strzegliśmy przed niepowołanymi oczami? Zdradzić nie dla ratowania pracy, ale siebie? Bo pracy tym się i tak nie uratuje: jeszcze dwa, trzy dni i w pracowni wszystko zacznie gnić, i niczego się już nie udowodni, nikt nie uwierzy i nie dowie się, co tam było… Siebie też nie uratuję: przecież Kriwoszein nie żyje. Jak to się mówi — obciąża mnie… Może pójść do Azarowa i wszystko wyjaśnić? Nie, teraz już się nic nie da wyjaśnić. Dla niego już nawet nie jestem studentem na praktyce, tylko podejrzanym osobnikiem z fałszywymi dokumentami. Oczywiście na pewno zawiadomili go o mojej ucieczce, a on jako lojalny administrator winien współpracować z milicją… To właśnie jest problem człowieka w całej okazałości. Wszystkie nieszczęścia stąd się biorą. A ściślej z tego, że nie chcieliśmy pogodzić się z tym, że nie można go rozwiązać sposobem laboratoryjnym. Bp jak to: my? My, którzy osiągnęliśmy takie wyniki? My, którzy trzymamy w ręku niesłychane możliwości syntezy informacji? Też coś…
A tymczasem do tego problemu nie dorośliśmy, najwyższy czas się przyznać. A bez tego cała reszta po prostu nie ma sensu.” Słońce zachodziło. Krawiec wstał, otrzepał spodnie i poszedł w górę ścieżką, nie wiedząc ani dokąd, ani po co. W kieszeniach dźwięczał bilon. Przeliczył: wystarczy na paczkę papierosów i bardzo skromną kolację. A co dalej? Dwie studentki, które rozsiadły się na ławce w zaroślach, aby przygotowywać się do egzaminów, z zainteresowaniem, spojrzały na przystojnego chłopaka, potrząsnęły głowami odpędzając grzeszne myśli i zagłębiły się w notatkach.
„Hmm… No tak, chyba nie zginę. Może pójść do Leny? Nie, ją też pewnie śledzą, przyskrzynią mnie…”
Читать дальше