Terry Pratchett - Johnny i zmarli

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Johnny i zmarli» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 1997, ISBN: 1997, Издательство: Rebis, Жанр: Детская фантастика, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Johnny i zmarli: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Johnny i zmarli»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Johnny widzi zmarłych ludzi. Dlatego jego przyjaciele zaczynają go podejrzewać o chorobę umysłową. Okazuje się że Johnny widzi zmarłych którzy proszą go o pomoc w misji ratowania cmentarza, który już niedługo ma zostać rozebrany. W tej sytuacji Johnny robi wszystko, by jego martwi przyjaciele nie stracili swojego domu.

Johnny i zmarli — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Johnny i zmarli», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Szczyl z pewnym zdziwieniem uniosl glowe, slyszac uruchamiajacy sie mechanizm teleskopu i widzac rozblyskujaca radosnie tablice kontrolna. Probowal odciac zasilanie, ale glowny wylacznik byl lodowaty i ani drgnal. Mogl wiec jedynie obserwowac, jak czasza nakierowuje sie na Ksiezyc wiszacy nad Blackbury i nieruchomieje.

Potem wszystko zamarlo, a jeszcze pozniej ozyla drukarka, z ktorej wysunela sie wstega papieru z wydrukiem:

0101010010101010001000010000110011001010

OTOJESTNICCC00000000011101111

IJESTEMZPOWROTEM0000100001…

Pan Fletcher wlasnie odbil sie od Ksiezyca i wrocil.

— I jak bylo?

— Nie mialem czasu, zeby sie rozgladac, ale watpie, zeby mi sie tam spodobalo. Najwazniejsze, ze sie udalo: mozemy latac.

— Doskonale. Tak na marginezie: gdzie zie podzial ten mlodzieniec?

— Pojecia nie mam, ale strasznie mu sie spieszylo. — Takie czasy widadz… coz, wrodzimy i powiemy pozostalymi, zgoda?

* * *

Tej nocy na Glownym Posterunku Policji w Blackbury bylo cicho i spokojnie. Sierzant Comely siedzial sobie bezrobotnie i ponuro wpatrywal sie w lampki radiostacji.

Lacznosc radiowa go unieszczesliwiala, nawet gdy byl mlodym policjantem. Byla wrecz zmora jego kariery, jako ze nie byl w stanie nigdy zapamietac, jaki wyraz odpowiada danej literze alfabetu w meldunkach (na przyklad Foxtrot to F). Przynajmniej mu sie to nie udawalo, gdy podczas poscigu czy innej akcji probowal o drugiej w nocy przekazac numer rejestracyjny podejrzanego samochodu. Jego najwiekszym osiagnieciem byl meldunek: FOTOGRAFIA HERBATA PSYCHOLOGICZNY, ktory na dluzsza chwile sparalizowal dyzurnego.

Nic dziwnego, ze w tych warunkach o awansie mogl jedynie pomarzyc.

Radiostacji nienawidzil zas szczegolnie w takie wieczory jak ten, gdy pelnil obowiazki oficera dyzurnego. W koncu nie po to wstapil do policji, by byc dobrym w technice.

Spokoj przerwal brzeczyk telefonu.

Dzwonil kierownik „Odeonu”, tyle ze Comely nie bardzo mogl zrozumiec, o co mu chodzi.

— No dobrze… specjalny blok filmowy. Co pan rozumie przez: zrobilo sie zimno?… Tak… To co ja mam zrobic: aresztowac kino z powodu temperatury? Jestem policjantem, nie cieplownikiem!… Prosze… Nie, specjalista od naprawy magnetowidow tez nie!

Ledwie odlozyl sluchawke, telefon rozdzwonil sie ponownie.

Tym razem odebral mlody policjant.

— Ktos z uniwersytetu — zameldowal, zakrywajac dlonia mikrofon. — Mowi, ze jakas dziwna, obca sila opanowala radioteleskop… No, te antene na polu pod Slate.

Ostatnie zdanie dodal pospiesznie, widzac mine sierzanta po slowie „radioteleskop”.

Comely westchnal z rezygnacja.

— Mozesz dostac od niego rysopis?

— Kiedys widzialem taki film, sierzancie — wtracil inny policjant. — Obcy wyladowali i wymienili wszystkich mieszkancow jednego miasta na olbrzymie warzywa.

— Taak? Tu by z tydzien minal, nim by ktokolwiek zauwazyl — mruknal Comely.

— On moze tylko powiedziec, ze to byla dziwna, obca sila. — Policjant odlozyl sluchawke. — I zrobilo sie tez zimno.

— Aha, a wiec dziwne, obce zimno — podsumowal sierzant.

— I niewidzialne.

— Mhm. Rozpoznalby je, jakby go zobaczyl ponownie?

Obaj podwladni zamarli, probujac zrozumiec pytanie i utwierdzajac tym jednoczesnie Comely’ego w przekonaniu, ze jest zbyt dobry do takiej roboty.

— No dobra — westchnal. — Podsumujmy: Blackbury stalo sie obiektem inwazji dziwnych, niewidzialnych, ale za to zimnych obcych, W „Labadku” wysadzili wszystkie gry komputerowe, zaczynajac od „Space Invaders”, co akurat przypadkiem ma sens. Potem poszli do kina poogladac horrory, co juz jest mniej sensowne…

Przerwal mu kolejny telefon, ktory niejako odruchowo odebral mlodszy policjant.

— Nalezy sie wiec zastanowic, co planuja dalej — podjal sierzant.

— To kierownik „Pizza Surprise”, sierzancie…

— Pasuje! — ucieszyl sie Comely. — Wpadli na pizze! Numer trzy z tunczykiem i ananasem, pewnie wyglada jak ich kumpel z sasiedniego systemu.

— Nie zaszkodziloby porozmawiac z kierownikiem — zauwazyl policjant, majac na uwadze, ze od obiadu minelo sporo czasu. — Zeby okazac troske o lad i porzadek.

— No dobra, pojade do niego — zdecydowal Comely, lapiac czapke. — Ale jesli wroce jako duzy ogorek, ostrzegam: beda klopoty!

— Tylko ja prosze bez cebuli — pozegnal go dyzurujacy przy telefonie.

* * *

W powietrzu rzeczywiscie bylo cos dziwnego: jakby bylo naelektryzowane. Sierzant Comely cale zycie mieszkal w Blackbury i nigdy nie byl swiadkiem czegos podobnego.

Po kilku krokach olsnilo go.

A jezeli to wszystko bylo prawda?! To, ze kreca debilne filmy o inwazji obcych, wcale a wcale nie musi oznaczac, ze inwazja nie moze miec miejsca. A wszystkie te filmy maja jedna wspolna ceche (niezaleznie od poziomu zidiocenia) — obiektem ataku zawsze jest male miasteczko. Comely z repertuarem byl na biezaco, bo do pozna ogladal telewizje.

Potrzasnal glowa, probujac sie pozbyc tych ponurych podejrzen…

I w tym momencie William Stickers przeniknal przezen.

Na wylot.

— Wiesz, Williamie, chyba nie powinienes byl tego robic — zauwazyl Alderman, obserwujac gnajacego przed siebie z obledem w oczach policjanta.

— To nic wiecej niz symbol ucisku mas — odparl z godnoscia Stickers.

— Policja jest potrzebna, bo inaczej ludzie robiliby, co tylko im przyjdzie do glowy! — sprzeciwila sie pani Liberty.

— A to przechodzi ludzkie pojecie — usmiechnal sie zlosliwie pan Vicenti. — Prawda?

* * *

Alderman rozejrzal sie po jasno oswietlonej ulicy. Niewielu bylo na niej zywych przechodniow, za to calkiem sporo martwych, zagladajacych w witryny albo — w wypadku starszych — spogladajacych na witryny i probujacych zrozumiec, co to takiego.

— Nie przypominam sobie tylu kupcow za moich czasow — stwierdzil Alderman. — Musieli sie tu sprowadzic ostatnio. Sklep Bootsa, Mothercaresa, Kwika, Spudjulicaya, duzo ich…

— Czyj? — zainteresowala sie pani Liberty.

Alderman wskazal na mijany po przeciwnej stronie sklep nalezacy do jednej z sieci, ktora potraktowal jako pojedynczych handlowcow.

— Spud-u-like — przeczytal pan Vicenti. — Hmm…

— To tak to sie wymawia? — zdziwil sie Alderman. — Myslalem, ze to Francuz. No, no… i wszedzie to elektryczne oswietlenie… I zadnych konskich go… to jest odchodow na ulicy.

— Prosze pamietac, ze jest pan w towarzystwie damy! — parsknela pani Liberty.

— Dlatego powiedzial odchody, nie gowna — poinformowal ja radosnie Stickers.

Pani Liberty odebralo mowe z oburzenia.

— I to jedzenie! — entuzjazmowal sie Alderman. — Chinskie, hinduskie! Kurczaki z Kentucky!… A te stroje! Jak myslicie, z czego one sa zrobione?

— Z plastyku — ocenil pan Vicenti.

— Kolorowe i wytrzymale. — Pani Liberty postanowila calkowicie zignorowac Williama Stickersa. — A wiele dziewczat nosi spodnie… nadzwyczaj praktyczne i wyemancypowane.

— I wiele jest calkiem ladnych — dodal William Stickers (ignorowany).

— Wszyscy sa wyzsi i nie widzialem nikogo o kulach — zdziwil sie Alderman.

— Nie zawsze tak bylo — wtracil pan Vicenti. — Lata trzydzieste byly raczej ponure…

— Owszem, za to teraz… pelno telewizorow w sklepach, wszystko jasne i kolorowe, wysocy ludzie z wlasnymi zebami… To wiek cudow i dziwow!

— Ludzie na przesadnie szczesliwych nie wygladaja — zauwazyl pan Vicenti.

— To pewnie przez to sztuczne oswietlenie — ocenil Alderman.

* * *

Byla prawie polnoc, gdy zmarli spotkali sie pod arkadami centrum handlowego. Sklepy byly co prawda pozamykane na glucho, ale jak sie jest martwym, to zupelnie nie przeszkadza.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Johnny i zmarli»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Johnny i zmarli» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Johnny i zmarli»

Обсуждение, отзывы о книге «Johnny i zmarli» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x