Przychodziło mi do głowy milion słów, które mogłem powiedzieć, ale żadne z nich nie miały znaczenia. Prawdę mówiąc, tak samo jak to, co mi wyznała. Zapewne to wszystko wyjaśniało, ale o wiele za późno. Nie ruszyłem się z fotela. – Zareagowałam zbyt emocjonalnie.
– Byliśmy młodzi.
– Po prostu chciałam… Powinnam powiedzieć ci o tym wtedy.
Wyciągała do mnie rękę na zgodę. Chciałem odpowiedzieć, ale coś mnie powstrzymało. Zbyt szybko. Wszystko działo się zbyt szybko. Minęło zaledwie sześć godzin od telefonu z żądaniem okupu. Zegar mojego serca odmierzał sekundy bolesnym łomotem w piersi. Drgnąłem, słysząc telefon, lecz dzwonił stacjonarny aparat, a nie komórka dostarczona przez porywaczy. Podniosłem słuchawkę. To był Lenny.
– Co się stało? – zapytał bez ogródek.
Spojrzałem na Rachel. Potrząsnęła głową. Skinąłem moją na znak, że rozumiem. – Nic – odparłem.
– Twoja mama powiedziała mi, że spotkałeś się w parku z Edgarem.
– Nie martw się.
– Wiesz, że ten stary drań cię wykołuje.
Z Lennym nie można było rozsądnie rozmawiać na temat Edgara Portmana. Może jednak miał rację. – Wiem.
Na chwilę zapadła cisza.
– Dzwoniłeś do Rachel – powiedział.
– Tak.
– Po co?
– Bez żadnego ważnego powodu.
Znów chwilę milczeliśmy. Potem Lenny zauważył:
– Wciskasz mi kit, no nie?
– Jak naganiacz z Las Vegas.
– No dobra. Nadal jesteśmy umówieni na squasha jutro rano?
– Lepiej to odwołajmy.
– Nie ma sprawy. Marc?
– Taak?
– Gdybyś mnie potrzebował…
– Dzięki, Lenny.
Rozłączyłem się. Rachel była zajęta swoimi elektronicznymi zabawkami. Słowa, które powiedziała wcześniej, straciły swoją wagę, rozwiały się jak dym. Podniosła głowę i widocznie wyczytała coś z mojej twarzy. – Marc?
Milczałem.
– Jeśli twoja córka żyje ,sprowadzimy ją do domu. Obiecuję. Po raz pierwszy nie byłem pewien, czy jej wierzę.
Specjalny agent Tickner spoglądał na raport.
Sprawa Seidmanów zeszła na daleki plan. W ostatnich latach FBI przeszeregowała priorytety. Pierwsze miejsce na liście przeciwników zajmował terroryzm. Miejsca od drugiego do dziesiątego również. Przypadkiem Seidmanów Tickner zajmował się tylko dlatego, że doszło do porwania. Wbrew temu, co pokazują w telewizji, policja bardzo chętnie korzysta z pomocy FBI.
Federalni mają ludzi i środki. Zbyt późne wezwanie ich może kosztować życie zakładnika. Regan był dostatecznie rozsądny, żeby nie zwlekać. Kiedy jednak sprawa porwania została – chociaż w tym przypadku niechętnie używał tego określenia – „rozwiązana”, Tickner (przynajmniej nieoficjalnie) musiał się wycofać i pozostawić ją miejscowym. Wciąż wiele o niej myślał, bo nie zapomina się dziecinnego ubranka porzuconego obok zwłok, mimo to uznał tę historię za zamkniętą. Zmienił zdanie pięć minut temu.
Teraz po raz trzeci przeczytał zwięzły raport. Nie próbował powiązać faktów. Jeszcze nie. Wszystko to było zbyt dziwne. Co usiłował zrobić, co miał nadzieję osiągnąć, to znaleźć jakiś punkt zaczepienia, który mógłby wykorzystać. Jednak to mu się nie udawało.
Rachel Mills. Skąd ona wzięła się w tej sprawie?
Młody podwładny – Tickner nie pamiętał, czyjego nazwisko to Kelly, czy też Fitzgerald, w każdym razie jakieś irlandzkie – stał przed jego biurkiem, nie wiedząc, co zrobić z rękami.
Tickner wygodnie wyciągnął się w fotelu i założył nogę na nogę.
Postukał piórem o dolną wargę. – Ci dwoje muszą być jakoś powiązani – powiedział do Seana lub Patricka.
– Podała się za prywatnego detektywa.
– Ma licencję?
– Nie, proszę pana.
Tickner pokręcił głową.
– Coś się za tym kryje. Sprawdź rachunki telefoniczne, znajdź ich znajomych, cokolwiek. Zajmij się tym.
– Tak, proszę pana.
– Zadzwoń do tej agencji detektywistycznej. Do MVD.
Uprzedź ich, że do nich jadę.
– Tak, proszę pana.
Młody Irlandczyk wyszedł. Tickner zapatrzył się w przestrzeń.
Razem z Rachel przeszedł szkolenie w Quantico. Mieli tego samego instruktora. Tickner zastanawiał się, co robić. Chociaż nie zawsze ufał lokalnej policji, lubił Regana. Facet miał dość oleju w głowie, żeby być cennym sprzymierzeńcem. Tickner podniósł słuchawkę telefonu i wystukał numer komórki Regana. – Detektyw Regan.
– Kopę lat.
– Ach, agent federalny Tickner. Wciąż w ciemnych okularach?
– A pan wciąż drapie się po tym swoim zaroście – i nie tylko?
– Tak. Może.
Tickner słyszał w tle hinduską muzykę.
– Zajęty?
– Skądże. Tylko medytowałem.
– Jak Phil Jackson?
– Właśnie. Tylko że ja nie mam tylu paskudnych pucharów co on.
Powinien pan kiedyś się do mnie przyłączyć.
– Taak, wpiszę to na swoją listę spraw do załatwienia.
– Odprężyłby się pan, agencie Tickner. Po tonie pańskiego głosu poznaję, że jest pan bardzo spięty. – I zaraz dodał: – Zakładam, że dzwoni pan do mnie z konkretnego powodu?
– Pamięta pan naszą ulubioną sprawę?
Przez chwilę na linii panowała cisza.
– Tak.
– Od jak dawna nie wpadliśmy na żaden nowy ślad?
– Nie wydaje mi się, żebyśmy kiedykolwiek na jakiś wpadli.
– No cóż, może udało nam się to teraz.
– Zamieniam się w słuch.
– Właśnie otrzymaliśmy dziwny telefon od byłego agenta FBI. Niejakiego Dewarda. Teraz jest prywatnym detektywem w Newark.
– I co?
– Wygląda na to, że nasz dobry znajomy, doktor Seidman, złożył mu dziś wizytę. W dość niezwykłym towarzystwie.
Lydia ufarbowała sobie włosy na czarno, żeby lepiej wtopić się w mrok. Plan, jak zawsze, był prosty. – Przekonamy się, czy ma pieniądze – powiedziała Heshy'emu. – Potem go zabiję.
– Jesteś pewna?
– Oczywiście. A najlepsze jest to, że morderstwo automatycznie zostanie powiązane z tamtą strzelaniną. – Lydia uśmiechnęła się.
– Nawet jeśli coś pójdzie nie tak, nie będą nas szukać.
– Lydio?
– Coś cię niepokoi?
Heshy wzruszył szerokimi ramionami.
– Nie sądzisz, że byłoby lepiej, gdybym ja go zabił?
– Ja lepiej strzelam, Misiaczku.
– Jednak… -Zawahał się i znów wzruszył ramionami.
– Ja nie potrzebuję broni.
– Próbujesz mnie chronić – domyśliła się.
Nic nie powiedział.
– To słodkie.
I tak też było. Jednak chciała to zrobić sama między innymi dlatego, żeby osłonić Heshy'ego. To on najbardziej się narażał.
Lydia nigdy nie przejmowała się tym, że może zostać złapana.
Częściowo z powodu nadmiernej pewności siebie. Tylko głupcy dają się złapać, ostrożni nigdy. Co więcej, wiedziała, że nawet gdyby ją schwytano, nigdy nie zostałaby skazana. Nie tylko ze względu na swój niewinny wygląd, choć ten też niewątpliwie by jej pomógł.
Żaden oskarżyciel nie poradziłby sobie z łzawym melodramatem w stylu Ophry, w jaki zmieniłaby rozprawę. Lydia przypomniałaby sędziom o swojej „tragicznej” przeszłości. Podałaby się za wielokrotnie molestowaną. Wypłakiwałaby się przed kamerami.
Plotłaby bzdury o strasznym losie dziecięcej gwiazdy, o tym jak zmuszano ją, żeby grała „Pixie-Trixie”. Wyglądałaby ponętnie i niewinnie. I opinia publiczna – nie mówiąc o sędziach – ochoczo przełknęłaby ten kit. – Sądzę, że tak będzie lepiej – powiedziała. – Gdyby zobaczył ciebie, mógłby… no cóż, rzucić się do ucieczki.
Читать дальше