Perlmutter wzruszył ramionami.
– To z pewnością robota Wu.
Scott Duncan zbladł.
– Co tu się dzieje, do diabła?
– To proste, panie Duncan. – Perlmutter odwrócił się twarzą do niego. – Rocky Conwell pracował dla Indiry Khariwalli, prywatnego detektywa, którego pan wynajął. Ten sam człowiek, Eric Wu, zamordował Conwella, zabił tego biednego pajaca i ostatnio widziano go odjeżdżającego spod tej szkoły razem z Grace Lawson. – Perlmutter przysunął się do niego. – Może chce nam pan wyjaśnić, o co tu chodzi?
Nadjechał następny radiowóz i zatrzymał się z piskiem Opon.
Wyskoczyła z niego Veronique Baltrus.
– Mam!
– Co?
– Erica Wu na yenta.com. Posługiwał się nazwiskiem Stephen Fleisher. – Podbiegła do nich, z kruczoczarnymi włosami upiętymi w ciasny kok. – Ta witryna kojarzy żydowskie wdowy i wdowców. Wu flirtował w sieci z trzema kobietami jednocześnie. Jedna jest z Waszyngtonu. Druga mieszka w Wheeling w zachodniej Wirginii. A ostatnia, Beatrice Smith, zamieszkuje w Armonk w stanie Nowy Jork.
Perlmutter rzucił się do samochodu. Nie ma żadnych wątpliwości, pomyślał. To tam pojechał Eric Wu. Scott Duncan biegł tuż za kapitanem. Dojadą do Armonk w niecałe dwadzieścia minut.
– Dzwoń na posterunek w Armonk! – zawołał do Baltrus. – Powiedz im, żeby natychmiast wysłali tam wszystkie jednostki!
Grace czekała, aż mężczyzna wysiądzie.
Wokół rosły drzewa, które prawie zupełnie zasłaniały dom.
Grace dostrzegła smukłe wieżyczki i duży taras. Zauważyła stary grill. A także szereg lamp ogrodowych, starych i zniszczonych. Z tyłu domu stała zardzewiała ogrodowa huśtawka, niczym ruiny z minionej epoki. Kiedyś odbywały się tu przyjęcia. Mieszkała rodzina. Ludzie lubiący podejmować przyjaciół.
Teraz ten dom przypominał wymarłe miasteczko. Niemal spodziewała się, że zaraz zobaczy gnane wiatrem, wyschnięte zielsko.
– Wyłącz silnik.
Grace ponownie powtórzyła w myślach kolejność czynności.
Otworzyć drzwi. Wystawić nogi. Wyjąć pistolet. Wycelować…
I co potem? Kazać mu podnieść ręce do góry? Strzelić mu w pierś? Co?
Wyłączyła. silnik i czekała, aż mężczyzna wysiądzie pierwszy. Chwycił za klamkę. Przygotowała się. Spoglądał na frontowe drzwi domu. Nieznacznie opuściła rękę.
Czy powinna zrobić to teraz?
Nie. Czekaj, aż zacznie wysiadać. Nie wahaj się. Moment Wahania i stracisz przewagę.
Mężczyzna pochylił się, trzymając rękę na klamce. Nagle obrócił się, zacisnął pięść i mocno uderzył Grace w bok. Miała wrażenie, że wgniótł jej klatkę piersiową, robiąc w niej ptasie gniazdo. Usłyszała głuche stuknięcie i trzask.
Jej bok przeszył potworny ból.
Miała wrażenie, że umiera. Mężczyzna jedną ręką złapał ją za głowę. Drugą przesunął w dół, po żebrach. Wskazującym palcem dotknął miejsca, w które właśnie uderzył, u dołu klatki piersiowej.
Powiedział łagodnie:
– Powiedz mi, skąd masz to zdjęcie.
Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Kiwnął głową, jakby się tego spodziewał. Puścił ją. Otworzył drzwiczki i wysiadł. Grace była półprzytomna z bólu.
Broń, pomyślała. Wyjmij tę przeklętą broń!
Jednak Azjata już był po jej stronie samochodu. Otworzył drzwiczki. Wielkim łapskiem chwycił ją za kark. Zaczął zaciskać palce i ciągnąć. Grace spróbowała się podnieść. Znów poczuła przeszywający ból w boku. Jakby ktoś wbił jej śrubokręt między żebra i poruszał nim w górę i w dół.
Wywlókł ją z samochodu. Każdy krok sprawiał jej potworny ból. Starała się nie oddychać. Nawet minimalny ruch żeber przy oddychaniu wydawał się na nowo rozrywać ścięgna. Azjata wlókł ją w kierunku domu. Frontowe drzwi nie były zamknięte.
Przekręcił klamkę, pchnął je i wrzucił Grace do środka. Upadła na podłogę i prawie straciła przytomność.
– Proszę, powiedz mi, skąd masz to zdjęcie.
Powoli ruszył w jej stronę. Strach otrzeźwił Grace. Powiedziała szybko:
– Odebrałam zdjęcia z Photomatu… – zaczęła.
Kiwnął głową jak człowiek, który nie słucha, co się do niego mówi. Podchodził do niej. Grace nie przestawała mówić, próbując się odczołgać. Miał twarz bez wyrazu, jak człowiek wykonujący jakąś codzienną czynność, na przykład pracujący w ogródku, wbijający gwoździe, składający zamówienie lub strugający patyk.
Doszedł do niej. Usiłowała stawiać opór, ale był potwornie silny. Uniósł ją i obrócił na brzuch. Uderzyła żebrami o podłogę.
Poczuła inny, przeszywający ból. Widziała wszystko jak przez mgłę. Wciąż znajdowali się w holu. Azjata usiadł na niej.
Próbowała go kopnąć, ale nie miała siły. Przycisnął ją do podłogi.
Grace nie mogła się ruszyć.
– Proszę, powiedz mi, skąd masz to zdjęcie.
Łzy cisnęły jej się do oczu, ale powstrzymywała płacz.
Głupota. Męska brawura. Mimo to nie chciała płakać. Powtórzyła, że poszła do Photomatu i odebrała zdjęcia. W ciąż siedząc jej na plecach, kolanami opierając się o podłogę na wysokości jej bioder, dotknął palcem wskazującym obolałych żeber. Grace próbowała go zrzucić. Znalazł miejsce, które bolało ją najbardziej i przyłożył tam czubek palca. Przez chwilę tylko go trzymał. Grace szamotała się, podrygując na podłodze.
Zaczekał chwilę. I jeszcze trochę.
A potem wbił palec między dwa złamane żebra.
Grace wrzasnęła.
Tym sam monotonnym głosem powiedział:
– Proszę, powiedz mi, skąd masz to zdjęcie.
Teraz łzy popłynęły jej z oczu. Czekał. Znów zaczęła mu tłumaczyć, zmieniając słowa w nadziei, że zabrzmią bardziej wiarygodnie, bardziej przekonująco. Nie odzywał się.
Znów przyłożył wskazujący palec do jej uszkodzonych żeber.
I wtedy zadzwonił telefon.
Azjata westchnął. Oparł się rękami o jej plecy i wstał. Żebra Grace znów zaprotestowały przeszywającym bólem. Usłyszała jęk i uświadomiła sobie, że wydobył się z jej ust. Zagryzła wargi. Zdołała zerknąć przez ramię. Nie spuszczając jej z oka, wyjął z kieszeni telefon i otworzył go z trzaskiem.
– Tak.
W głowie tłukła się jej tylko jedna myśl: sięgnij po broń.
Patrzył na nią. Przestała się tym przejmować. Próba wyciągnięcia broni byłaby teraz samobójstwem, ale Grace chciała tylko uniknąć cierpień. Za wszelką cenę. Cokolwiek się stanie.
Uniknąć bólu.
Mężczyzna trzymał aparat przy uchu.
Emma i Max. Ich twarze wyłoniły się z mgły. Grace skupiła się na nich. I nagle stało się coś dziwnego.
Leżąc tak na brzuchu, z twarzą przyciśniętą do podłogi, Grace uśmiechnęła się. Naprawdę. Nie w przypływie ciepłych macierzyńskich uczuć, choć i one miały w tym swój udział, ale na pewne wspomnienie.
Kiedy była w ciąży z Emmą, powiedziała Jackowi, że chce urodzić naturalnie, bez znieczulenia. Razem z Jackiem sumiennie przez trzy miesiące uczęszczali w każdy poniedziałkowy wieczór na kurs dla ciężarnych. Ćwiczyli technikę oddychania.
Jack siedział przy niej i masował jej brzuch. Robił „hi hi ho ho”, a ona go naśladowała. Jack kupił sobie nawet koszulkę z napisem „Trener” na torsie i „Drużyna Zdrowego Dziecka” na plecach. Na szyi nosił gwizdek.
Kiedy zaczęły się skurcze, pojechali do szpitala dobrze przygotowani, spodziewając się, że miesiące ciężkiej pracy przyniosą owoce. Kiedy tam dotarli, skurcze się nasiliły. Zaczęli robić to, czego się nauczyli. Jack mówił „hi hi ho ho”, Grace mu wtórowała. Wszystko szło świetnie do chwili, gdy Grace poczuła… no, kiedy zaczęło ją boleć.
Читать дальше