– Jestem oczarowana – mruknęła Sany. – Zaraz do was przyjdę.
Grace powiedziała dzieciom, że mogą sobie jeszcze pograć.
Gry komputerowe dlatego są niebezpieczne, że zapomina się przy nich o całym świecie. I na tym polega ich urok.
W końcu Sany Li otworzyła drzwi.
– Wejdźcie.
Nosiła czysty chirurgiczny fartuch i buty na wysokim obcasie.
W kieszonce na piersi miała paczkę marlboro. Jej gabinet, jeśli można go tak nazwać, wyglądał, jakby przeszedł przezeń huragan. Papiery leżały wszędzie, spływały kaskadą z biurka i półek.
Tu i ówdzie leżały otwarte podręczniki anatomopatologii. Biurko było stare i metalowe, zapewne kupione na wyprzedaży wyposażenia jakiejś szkoły podstawowej. Nie było na nim żadnych zdjęć ani osobistych drobiazgów, tylko wielka popielniczka, stojąca na samym środku. W pokoju leżały całe stosy gazet. Niektóre z tych stosów już się przewróciły. Sany Li nie fatygowała się ich ponownym układaniem, Opadła na stojące za biurkiem krzesło.
– Zrzućcie to na podłogę i siadajcie.
Grace zdjęła papiery z krzesła i usiadła. Scott Duncan zrobił to samo. Sany Li splotła dłonie i złożyła je na podołku.
– Wiesz, Scott, że nie nadaję się na pocieszycielkę.
– Wiem.
– Na szczęście moi pacjenci nigdy się nie skarżą.
Uśmiechnęła się. Jej goście nie.
– No tak, teraz rozumiecie, dlaczego nie chodzę na randki. – Sany Li wzięła okulary do czytania i zaczęła przeglądać akta. – Pewnie wiecie, że prawdziwy bałaganiarz zawsze jest doskonale zorganizowany? W takich wypadkach mówi coś w rodzaju: „Może to wygląda na bałagan, ale ja wiem, gdzie co leży” albo tym podobne bzdury. Ja nie wiem gdzie…
Czekajcie, jest.
Sany Li wyciągnęła teczkę.
– Czy to protokół z autopsji mojej siostry? – zapytał Duncan.
– Uhm.
Podsunęła mu ją. Otworzył teczkę. Grace nachyliła się do niego. Na samej górze widniały słowa DUNCAN, GERI. Były też fotografie. Grace zobaczyła jedną, ukazującą poczerniały szkielet leżący na stole. Odwróciła oczy, jakby przyłapana na naruszaniu czyjejś prywatności.
Sally Li oparła stopy na biurku i splotła dłonie na karku.
– Słuchaj, Scott, mam ci wygłosić wykład o tym, jaką zdumiewającą nauką jest patologia, czy chcesz tylko usłyszeć podsumowanie?
– Daruj sobie wykład.
– W chwili śmierci twoja siostra była w ciąży.
Duncan skulił się, jak rażony prądem. Grace ani drgnęła.
– Nie wiem, od jak dawna. Nie dłużej niż cztery, pięć miesięcy.
– Nie rozumiem – rzekł Scott. – Przecież wtedy też na pewno przeprowadzili autopsję.
Sally Li skinęła głową.
– Jestem tego pewna.
– No to dlaczego tego nie wykryli?
– Mam zgadywać? Wykryli.
– Jednak nie wiedziałem…
– A czemu miałbyś wiedzieć? Byłeś wtedy… kim?… studentem prawa? Może powiedzieli twojej mamie lub tacie. Ty byłeś jeszcze szczeniakiem. A jej ciąża nie miała nic wspólnego z przyczyną śmierci. Dziewczyna umarła w czasie pożaru akademika. Fakt, że była w ciąży, jeśli o niej wiedzieli, był praktycznie nieistotny.
Scott Duncan siedział oniemiały. Popatrzył na Grace, a potem znów na Sally Li.
– Można zbadać DNA płodu?
– Zapewne tak. Dlaczego pytasz?
– Jak dużo czasu zajmie ci wykonanie testu na ustalenie ojcostwa?
To pytanie wcale nie zdziwiło Grace.
– Sześć tygodni.
– Nie da się tego przyspieszyć?
– Negatywne wyniki mogę uzyskać nieco wcześniej. Innymi słowy, niektórych można wykluczyć. Jednak niczego nie mogę obiecać.
Scott spojrzał na Grace. Wiedziała, o czym myśli.
– Geri chodziła z Shanem Alworthem – powiedziała.
– Widziałaś zdjęcie.
Widziała. To, jak Geri patrzyła na Jacka. Nie wiedziała, że jest w obiektywie kamery. Oni wszyscy zamierzali się upozować. Jednak kamera uchwyciła ten wyraz twarzy Geri. No cóż, w taki sposób spogląda się na kogoś, kto jest kimś więcej niż tylko znajomym.
– Zatem zróbmy te testy – westchnęła Grace.
Kiedy Mike powoli otworzył oczy, Charlaine trzymała go za rękę.
Zawołała lekarza, który z głębokim przekonaniem oznajmił, że „to dobry znak”. Mike okropnie cierpiał. Lekarz podał mu morfinę w kroplówce. Mike nie chciał już spać. Krzywił się i próbował wyjąć wenflon. Charlaine stała przy łóżku. Kiedy ból stawał się nie do zniesienia, Mike mocno ściskał jej dłoń.
– Idź do domu – powiedział. – Dzieci cię potrzebują.
Uciszyła go.
– Odpoczywaj.
– Nic nie możesz dla mnie zrobić. Idź do domu.
– Cii.
Mike zaczął zapadać w sen. Patrzyła na niego. Wspominała studenckie czasy. Ogarnęła ją fala różnych emocji. Oczywiście były wśród nich miłość i przywiązanie, lecz, co niepokoiło Charlaine, to to, że nawet teraz – gdy trzymała go za rękę, gdy czuła się tak silnie związana z tym mężczyzną dzielącym z nią życie, kiedy modliła się i zawierała umowy z Bogiem, którego o wiele za długo ignorowała – wiedziała, że te uczucia nie przetrwają. To było najstraszniejsze. Nawet w tym momencie zdawała sobie sprawę z tego, że jej uczucia osłabną, a emocje opadną, i nienawidziła siebie za to.
Trzy lata temu wzięła udział w spotkaniu samomotywującym na Continental Arena w East Rutherford. Prelegent był niezwykle dynamiczny. Charlaine spodobało się to, co mówił.
Kupiła wszystkie jego kasety. Zaczęła robić dokładnie to, co zalecał: wytyczać sobie cele, realizować je, określać swoje oczekiwania wobec życia, starać się patrzeć na wszystko z właściwej perspektywy, ustalać hierarchię spraw i załatwiać je w odpowiedniej kolejności. Jednak nawet robiąc to wszystko, chociaż jej życie zaczęło zmieniać się na lepsze, wiedziała, że to nie potrwa długo, że to tylko chwilowa zmiana. Nowy reżim, program ćwiczeń, dieta. Zawsze było tak samo.
I zawsze tak samo się to kończyło.
Otworzyły się drzwi za jej plecami.
– Słyszałem, że pani mąż odzyskał przytomność.
Kapitan Perlmutter.
– Tak.
– Miałem nadzieję, że uda mi się z nim porozmawiać.
– Będzie pan musiał zaczekać.
Perlmutter wszedł do pokoju. – Dzieci nadal są z wujkiem?
– Zawiózł je do szkoły. Nie chcieliśmy zmieniać ich rozkładu dnia. – Policjant stanął obok niej. Nie odrywała oczu od Mike'a. – Dowiedział się pan czegoś? – zapytała.
– Ten człowiek, który postrzelił pani męża, nazywa się Eric Wu. Czy to coś pani mówi?
Pokręciła głową.
– Jak to ustaliliście?
– W domu Sykesa znaleźliśmy jego odciski palców.
– Był już karany?
– Tak. Prawdę mówiąc, jest na zwolnieniu warunkowym.
– Co zrobił?
– Dostał wyrok za napaść z pobiciem, ale sądzimy, że popełnił wiele innych przestępstw.
To wcale jej nie zdziwiło.
– Poważnych przestępstw?
Perlmutter skinął głową.
– Mogę panią o coś zapytać?
Wzruszyła ramionami.
– Czy mówi pani coś nazwisko Jack Lawson?
Charlaine zmarszczyła brwi.
– Czy dwoje jego dzieci chodzi do Willard?
– Tak.
– Nie znam go osobiście, ale Clay, mój najmłodszy, jeszcze jest w Willard. Kiedy go stamtąd odbieram, czasem widuję żonę Lawsona.
– Grace Lawson?
– Chyba tak ma na imię. Ładna kobieta. Zdaje się, że ma córkę o imieniu Emma, która jest o klasę lub dwie niżej od mojego Claya.
– Znacie się?
– Nie, właściwie nie. Czasem spotykam ją na szkolnych koncertach i tym podobnych imprezach. Dlaczego pan pyta?
Читать дальше