– Wszystkie pudełka śniadaniowe trzymamy w bufecie wyjaśniła. – Każda klasa ma swój koszyk. Mam pani pokazać?
– Będę wdzięczna.
Koszyki były poustawiane w kolejności od najmłodszych do najstarszych klas. Znalazły wielki niebieski kosz opisany „Susan Lamb, sala 17” i zaczęły go przeglądać.
– Jak wygląda to pudełko? – zapytała dyrektorka Steiner.
Grace już miała odpowiedzieć, kiedy je zauważyła. Batman.
POW! – napisane żółtymi literami. Powoli poniosła je i obejrzała. Było podpisane na spodzie.
– Czy to pani córki?
Grace kiwnęła głową.
– W tym roku są bardzo popularne.
Z trudem powstrzymała chęć przyciśnięcia pudełka do piersi.
Odłożyła je do kosza tak ostrożnie, jakby było z weneckiego szkła. W milczeniu wróciły do sekretariatu. Grace najchętniej zabrałaby dzieci ze szkoły. Była druga trzydzieści. Za pół godziny i tak skończą lekcje. Jednak nie, to bez sensu. Zapewne tylko by je przestraszyła. Potrzebuje czasu do namysłu. Powinna zastanowić się, co robić, a poza tym, czy Emma i Max nie są najbezpieczniejsi tutaj, wśród innych dzieci?
Grace ponownie podziękowała dyrektorce. Uścisnęły sobie dłonie.
– Mogę coś jeszcze dla pani zrobić? – zapytała dyrektorka.
– Nie, nie sądzę.
Grace wyszła. Zatrzymała się na chodniku przed szkołą. Na moment zamknęła oczy. Strach nie tyle znikł, ile zmienił się w czystą, pierwotną wściekłość. Poczuła, że robi się czerwona ze złości. Ten drań. Ten drań groził jej córce.
I co teraz?
Policja. Powinna do nich zadzwonić. To oczywiste. Już chwyciła za telefon. Miała wybrać numer, gdy zadała sobie proste pytanie. Co właściwie ma im powiedzieć?
„Cześć, byłam dziś w supermarkecie i wiecie, co zrobił ten człowiek koło stoiska z szynką? No, wyszeptał nazwisko nauczycielki mojej córki. Właśnie, nauczycielki. Och, i numer jej klasy. Tak, przy stoisku z szynką, tuż przy produktach Oscara Meyera. A potem uciekł. Jednak później widziałam go z pudełkiem śniadaniowym mojej córki. Na zewnątrz. Co robił?
Chyba po prostu szedł. No nie, to właściwie nie było pudełko śniadaniowe Emmy. Tylko takie samo. Z Batmanem. Nie, wcale mi nie groził. Słucham? Tak, to ja was zawiadomiłam, że mój mąż został wczoraj porwany. No tak, a potem mój mąż zadzwonił i powiedział, że potrzebuje przestrzeni. Taak, to ja, ta rozhisteryzowana idiotka…”.
Jakie ma inne wyjście? Policja i tak już uważa ją za stukniętą.
Czy potrafi przekonać ich, że się mylą? Może. Tylko co policja może zrobić? Czy przydzielą kogoś, żeby przez cały czas pilnował jej dzieci? Wątpliwe, żeby zdołała ich przekonać, że to konieczne.
Potem przypomniała sobie Scotta Duncana.
Pracuje w biurze prokuratora. To tak jakby był z FBI, no nie? Na pewno ma kontakty. I możliwości. A przede wszystkim jej uwierzy.
Duncan dał jej numer swojej komórki. Sięgnęła do kieszeni.
Nie znalazła. Czyżby zostawiła ją w samochodzie? Pewnie tak.
Nieważne. Powiedział jej, że wraca do pracy. Pamiętała, że biuro prokuratora okręgowego znajduje się w Newark. A może w Trenton? Trenton to za daleko. Lepiej najpierw spróbować w Newark. Do tej pory powinien już tam dojechać.
Przystanęła i odwróciła się twarzą do szkoły. Jej dzieci stały się więźniami. Dziwna myśl, ale tak było. Spędzały tu całe dnie, daleko od niej, w tym bastionie z cegły. Na myśl o tym Grace poczuła dziwne przygnębienie.
Otworzyła samochód, znalazła na siedzeniu komórkę i zadzwoniła na informację. Zapytała o numer biura prokuratora okręgowego w Newark. Wydała jeszcze trzydzieści pięć centów, żeby telefonistka połączyła ją z podanym numerem.
– Biuro prokuratora stanu New Jersey.
– Ze Scottem Duncanem proszę.
– Chwileczkę.
Po dwóch sygnałach odezwała się jakaś kobieta.
– Goldberg – powiedziała.
– Szukam Scotta Duncana.
– W jakiej sprawie?
– Słucham?
– W związku z jaką sprawą?
– Żadną. Po prostu muszę porozmawiać z panem Duncanem.
– Mogę zapytać, o co chodzi?
– To sprawa osobista.
– Przykro mi, ale nie mogę pani pomóc. Scott Duncan już tu nie pracuje. Ja prowadzę większość jego spraw. Gdybym mogła pani w czymś pomóc…
Grace odsunęła aparat od ucha. Spojrzała nań, jakby z bardzo daleka. Nacisnęła klawisz, przerywając połączenie. Wsiadła do samochodu i ponownie zapatrzyła się na ceglany budynek, w którym znajdowały się jej dzieci. Obserwowała go bardzo długo, zastanawiając się, czy jest ktoś, komu mogłaby naprawdę zaufać, zanim zdecyduje, co robić.
Znowu chwyciła telefon. Wybrała numer.
– Tak?
– Mówi Grace Lawson.
Trzy sekundy później Carl Vespa zapytał:
– Wszystko w porządku?
– Zmieniłam zdanie – powiedziała Grace. – Potrzebuję twojej pomocy.
– On nazywa się Eric Wu.
Perlmutter znów był w szpitalu. Usiłował uzyskać nakaz zmuszający Indirę Khariwallę do wyjawienia tożsamości klienta, ale prokurator okręgowy napotkał w tej sprawie niespodziewanie silny opór. Tymczasem chłopcy z laboratorium robili swoje. Odciski palców wysłano do NCIC i teraz, jeśli wierzyć Daleyowi, znali już tożsamość intruza.
– Był notowany? – zapytał Perlmutter.
– Trzy miesiące temu wypuścili go z Walden.
– Za co siedział?
– Za napad z bronią w ręku – rzekł Daley. – Wu poszedł na ugodę w sprawie Scope'a. Zadzwoniłem i wypytałem o niego. To bardzo niebezpieczny gość.
– Jak niebezpieczny?
– Jak grzechotnik. Jeśli dziesięć procent pogłosek o nim to prawda, od dziś zaczynam spać z maczugą Barneya Flinstona pod poduszką.
– Słucham.
– Dorastał w Korei Północnej. Osierocony jako dziecko.
Przez pewien czas pracował w państwowych więzieniach dla dysydentów. Ma talent do uciskania węzłów nerwowych ludzkiego ciała czy czegoś takiego, nie wiem. Tak właśnie załatwił tego Sykesa, za pomocą jakiegoś paskudnego kung-fu, prawie łamiąc mu kręgosłup. Słyszałem, że porwał żonę jakiegoś faceta i pracował nad nią przez dwie godziny. Potem zadzwonił do męża i kazał mu słuchać. Żona zaczęła wrzeszczeć. Potem powiedziała mu, temu mężowi, że go nienawidzi. Zaczęła go przeklinać. To było ostatnie, co usłyszał.
– Wu zabił tę kobietę?
Daley jeszcze nigdy nie miał tak ponurej miny.
– W tym rzecz. W cale nie.
Temperatura w pokoju jakby spadła o dziesięć stopni.
– Nie rozumiem.
– Wu ją wypuścił. Od tej pory nie odezwała się słowem.
Tylko siedzi i się kołysze. Kiedy mąż próbuje do niej podejść, zaczyna wrzeszczeć.
– Jezu. – Perlmuttera przeszedł dreszcz. – Masz zapasową maczugę?
– Taak, mam dwie, ale potrzebne mi obie.
– I czego ten gość chciał od Freddy'ego Sykesa?
– Nie wiadomo.
Na korytarzu pojawiła się Charlaine Swain. Nie opuściła szpitala od czasu strzelaniny. W końcu namówili ją, żeby porozmawiała z Freddym Sykesem. To była dziwna scena.
Sykes cały czas płakał. Charlaine usiłowała wydobyć z niego jakieś informacje. Udało jej się to tylko częściowo. Freddy najwidoczniej nic nie wiedział. Nie miał pojęcia, kim był napastnik ani dlaczego ktoś chciałby go skrzywdzić. Był skromnym księgowym i mieszkał sam. Wątpliwe, żeby komuś się naraził.
– To wszystko się ze sobą wiąże – orzekł Perlmutter.
– Ma pan jakąś teorię?
– Mam jej zarys. Bardzo ogólny.
– Chętnie wysłucham.
Читать дальше