– A pani mąż to…
– Nie podam panu jego nazwiska. To zapewne tylko zbieg okoliczności.
– Jednak mówiła pani, że pani mąż zaginął?
– Tak.
– I zaniepokoiła się pani wystarczająco, żeby przejrzeć stare rachunki telefoniczne?
– Nie mam innego śladu – wyznała Grace. Mężczyzna milczał chwilę.
– Musi pani znaleźć lepszy trop – powiedział w końcu.
– Nie sądzę, żeby mi się to udało. Cisza.
– Ach, co mi to szkodzi? Tylko że ja nic nie wiem. Bob mi się nie zwierzał.
– A komu?
– Może zapyta pani jego żonę.
Grace o mało nie klepnęła się w czoło. Jak to możliwe, że nie pomyślała o czymś tak oczywistym? Ludzie, zupełnie straciła głowę.
– Czy pan wie, gdzie mogę ją znaleźć?
– Nie jestem pewien. Spotkałem ją… chyba ze dwa razy.
– Jak ma na imię?
– Jillian. Zdaje się. że przez J.
– Jillian Dodd?
– Tak sądzę. Zapisała to.
– Może pani spróbować zapytać jeszcze kogoś. Ojca Boba, Roberta. Jest po osiemdziesiątce, ale zdaje się, że byli bardzo zżyci.
– Ma pan jego adres?
– Taak, to jakiś dom opieki w Connecticut. Posłaliśmy tam rzeczy Boba.
– Rzeczy?
– Sam wysprzątałem jego biurko. Zapakowałem wszystko do kartonowego pudła. Grace zmarszczyła brwi.
– I wysłał je pan jego ojcu, do domu opieki?
– Taak.
– Dlaczego nie Jillian, jego żonie? Mężczyzna zastanawiał się chwilkę.
– Właściwie nie wiem. Zdaje się, że ona po prostu zwiała. Była przy tym, jak go zamordowano. Chwileczkę, zaraz znajdę numer telefonu tego domu opieki. Może sama pani ich zapyta.
Charlaine chciała siedzieć przy szpitalnym łóżku.
Zawsze widzi się to na filmach w telewizji: kochające żony siedzące przy łóżkach i trzymające ukochanych za ręce, ale w tym pokoju nie było odpowiedniego fotela. Jedyny znajdujący się w izolatce był o wiele za niski, z rodzaju tych, które rozkładają się do spania, co owszem, mogło przydać się później, ale teraz Charlaine nie miała na czym usiąść, żeby trzymać męża za rękę.
Zamiast tego tylko tam stała. Od czasu do czasu przysiadała na krawędzi łóżka, ale obawiała się, że to może przeszkadzać Mike'owi. Po chwili znów wstawała. I może tak powinno być. Może to kara?
Drzwi za nią otworzyły się. Nie odwróciła się. Męski głos, którego nigdy wcześniej nie słyszała, zapytał:
– Jak się pani czuje?
– Dobrze.
– Miała pani szczęście. Kiwnęła głową.
– Czuję się tak, jakbym wygrała na loterii.
Charlaine podniosła rękę i dotknęła bandaża na czole. Kilka Szwów i podejrzenie lekkiego wstrząśnienia mózgu. Tylko takie odniosła obrażenia. Zadrapania, siniaki, kilka szwów.
– A co z pani mężem?
Nie odpowiedziała. Kula trafiła Mike'a w szyję. Nadal nie odzyskał przytomności, chociaż lekarze poinformowali ją, że ich zdaniem „najgorsze minęło”, cokolwiek miało to oznaczać.
– Pan Sykes przeżyje – powiedział mężczyzna za jej plecami. – Dzięki pani. Zawdzięcza pani życie. Jeszcze kilka godzin w tej wannie…
Mężczyzna, domyśliła się, że to jeszcze jeden policjant, zamilkł. W końcu odwróciła się i spojrzała na niego. Tak, gliniarz. W mundurze. Naszywka na ramieniu głosiła, że z wydziału policji w Kasselton.
– Już rozmawiałam z detektywami z Ho-Ho-Kus – powiedziała.
– Wiem.
– Naprawdę nie wiem nic więcej, panie…
– Perlmutter. Kapitan Perlmutter.
Odwróciła się do łóżka. Mikę był nagi do pasa. Jego brzuch podnosił się i opadał, jak nadmuchiwany balon. Miał nadwagę, ten jej Mikę, i czynność oddychania wydawała się przychodzić mu z najwyższym trudem. Powinien bardziej dbać o zdrowie. Ona powinna na to nalegać.
– Kto pilnuje dzieci? – zapytał Perlmutter.
– Brat i bratowa Mike'a.
– Mogę coś dla pani zrobić?
– Nie.
Charlaine mocniej ujęła dłoń Mike'a.
– Czytałem pani zeznanie. Nic nie powiedziała.
– Czy ma pani coś przeciwko temu, że zadam pani kilka dodatkowych pytań?
– Nie rozumiem – powiedziała Charlaine.
– Słucham?
– Mieszkam w Ho-Ho-Kus. Co ma z tym wspólnego Kasselton?
– Pomagam kolegom.
Kiwnęła głową, chociaż nie wiedziała dlaczego.
– Rozumiem.
– Zgodnie z pani zeznaniem, wyjrzała pani przez okno i zobaczyła skrytkę na klucz pana Sykesa leżącą na ścieżce. Zgadza się?
– Tak.
– I dlatego zawiadomiła pani policję?
– Tak.
– Czy pani zna pana Sykesa?
Wzruszyła ramionami, nie odrywając oczu od tego unoszącego się i opadającego brzucha.
– Mówimy sobie dzień dobry.
– Jak sąsiedzi?
– Tak.
– Kiedy ostatnio pani z nim rozmawiała?
– Nigdy. Właściwie nigdy nie zamieniłam z nim słowa.
– Oprócz sąsiedzkich pozdrowień. Kiwnęła głową.
– Kiedy zrobiła to pani ostatni raz?
– Kiedy powiedziałam mu dzień dobry?
– Tak.
– Nie wiem. Może tydzień temu.
– Trochę się pogubiłem, pani Swain, więc może mogłaby mi pani coś wyjaśnić. Zobaczyła pani skrytkę leżącą na ścieżce i postanowiła zawiadomić policję…
– Zauważyłam też jakiś ruch.
– Słucham?
– Ruch. Zobaczyłam, że ktoś kręci się po domu.
– Ktoś był w środku?
– Skąd pani wiedziała, że to nie pan Sykes? Odwróciła się.
– Nie wiedziałam. Jednak widziałam też tę skrytkę.
– Leżącą tam. Na widoku.
– Tak.
– Rozumiem. I dodała pani dwa do dwóch?
– Właśnie.
Perlmutter pokiwał głową, jakby nagle zrozumiał.
– Bo gdyby to pan Sykes wyjął klucz ze skrytki, nie zostawiłby jej leżącej na ścieżce. Tak pani pomyślała? Charlaine nie odpowiedziała.
– Widzi pani, właśnie to mnie dziwi, pani Swain. Ten facet, który wtargnął do tego domu i napadł na pana Sykesa. Dlaczego zostawił skrytkę na widocznym miejscu? Czy nie powinien jej gdzieś ukryć albo zabrać ze sobą?
Milczała.
– I jest jeszcze coś. Pan Sykes doznał obrażeń co najmniej dwadzieścia cztery godziny przed tym, zanim go znaleźliśmy. Sądzi pani, że ta skrytka na klucze leżała tam przez cały ten czas?
– Nie mam pojęcia.
– No tak, oczywiście. Przecież nie patrzy pani bez przerwy na jego podwórko. Spoglądała na niego, nic nie mówiąc.
– A dlaczego pojechała pani z mężem za tym człowiekiem, który włamał się do domu Sykesa?
– Już mówiłam policji, że…
– Próbowała pani nam pomóc, żebyśmy go nie zgubili.
– A także dlatego, że się bałam.
– Czego?
– Tego, że on wie, że wezwałam policję.
– Dlaczego miałoby to panią niepokoić?
– Patrzyłam przez okno. Kiedy przyjechał tamten policjant. Włamywacz odwrócił się i mnie zobaczył.
– I pomyślała pani, że spróbuje panią zabić?
– Sama nie wiem. Bałam się i tyle. Perlmutter znowu w zadumie pokiwał głową.
– Chyba rozumiem. No, wie pani, w większości spraw me wszystko układa się w logiczną całość. Znów odwróciła się do niego plecami.
– Mówi pani, że prowadził forda windstara?
– Zgadza się.
– Wyjechał tym pojazdem z garażu, prawda?
– Tak.
– Widziała pani tablice rejestracyjne?
– Nie.
– Hmm. Jak pani myśli, dlaczego to zrobił?
– Co?
– Zaparkował samochód w garażu.
– Nie mam pojęcia. Może po to, żeby nikt nie zauważył jego samochodu.
– Tak, to możliwe.
Charlaine znowu wzięła męża za rękę. Pamiętała, jak ostatni raz trzymali się za ręce. Dwa miesiące temu, kiedy poszli obejrzeć tę romantyczną komedię z Meg Ryan. To dziwne, ale Mikę uwielbiał filmy o miłości. Oglądając melodramaty, miał łzy w oczach. W prawdziwym życiu tylko raz widziała, jak płakał, kiedy umarł jego ojciec. Jednak w kinie, mimo ciemności widziała, jak drży mu broda, a z oczu płyną łzy. Tamtego wieczoru wziął ją za rękę, a Charlaine – co teraz najbardziej ją dręczyło – w ogóle nie zareagowała. Mikę próbował spleść palce z jej palcami, ale ona lekko ścisnęła swoje, nie pozwalając na to. Oto, jak niewiele, po prostu nic nie znaczyło dla niej to, że ten otyły mężczyzna z rzednącymi włosami wziął ją za rękę.
Читать дальше