– Zawsze chciałam zobaczyć Kretę – szepnęła; Arsienow był tuż- tuż.
Spalko kiwnął głową i spojrzał na Hasana.
– Wszystko się zgadza?
Czeczen spojrzał na nich znad podkładki z klipsem.
– Jakżeby inaczej, Szejku? – Zerknął na zegarek. – Za godzinę wracamy do kraju.
– Zina poleci na Kretę – odparł swobodnie Spalko. – Na Wyspach Owczych przerzucamy broń na kuter rybacki, potem płyniemy do Islandii i chcę, żeby któreś z was tam było. Ty musisz wracać do oddziału. Na pewno wypożyczysz mi ją na kilka dni – dodał z uśmiechem.
Arsienow zmarszczył czoło, zerknął na Zinę, która – jak na bystrą kobietę przystało – odpowiedziała mu obojętnym spojrzeniem, i kiwnął głową.
– Oczywiście, jak sobie życzysz, Szejku.
Spalko skłamał i Zina stwierdziła, że to ją interesuje. Wciągnął ją do swego małego spisku, dlatego była podniecona i zdenerwowana. Widziała minę Hasana i przez chwilę miała wyrzuty sumienia, ale zaraz potem pomyślała o czekającej ją tajemnicy i o słodkim jak miód głosie Szejka. "Za kilka godzin lecę na Kretę. Chcę, żebyś poleciała ze mną".
Spalko wyciągnął rękę i Arsienow uścisnął ją jak rzymski wojownik.
– La illaha Allah.
– La illaha Allah – odrzekł Hasan, lekko pochylając głowę.
– Przed hangarem czeka limuzyna. Odwiezie cię do terminalu. Do zobaczenia w Reykjaviku, przyjacielu. – Spalko odszedł, żeby porozmawiać z pilotem; Zina musiała się pożegnać ze swoim aktualnym kochankiem.
Chanem miotały zupełnie nieznane emocje. Czekał na lotnisku już od czterdziestu minut, mimo to wciąż nie mógł otrząsnąć się z szoku, jaki przeżył na wieść, że Bourne żyje. Z twarzą ukrytą w dłoniach na próżno próbował doszukać się w świecie jakiegoś sensu. Ktoś taki jak on, człowiek, którego przeszłość nieustannie mieszała się z teraźniejszością, nie potrafił ująć go w żaden sensowny wzór. Przeszłość była tajemnicą, a jego pamięć dziwką podświadomości, ladacznicą, która zniekształcała fakty i wydarzenia lub całkowicie je pomijała, wiernie służąc wezbranemu jadem wrzodowi, który w nim rósł.
Ale te emocje były jeszcze gwałtowniejsze i bardziej niszczące. O tym, że Bourne żyje, dowiedział się od Spalki, i to doprowadzało go do furii., Co się stało z jego wyostrzonymi zmysłami? Dlaczego niczego nie sprawdził? Czy ktoś tak dobrze wyszkolony jak Bourne wpadłby motocyklem na ciężarówkę? I gdzie były zwłoki? Czy je zidentyfikowano? Rzecznik powiedział, że wciąż przeszukują rozbity samochód: eksplozja i ogień dokonały tak wielkich zniszczeń, że znalezienie czegokolwiek w poskręcanym i całkowicie wypalonym wraku może potrwać wiele godzin, a nawet dni, i że nawet wtedy może nie wystarczyć im materiału do przeprowadzenia stuprocentowo pewnej identyfikacji. Zderzenie – na jego miejscu zrobiłby to samo; przed trzema laty opracował nawet identyczny wariant ucieczki podczas akcji w dokach Singapuru.
Ale wciąż nie dawało mu spokoju inne pytanie i chociaż próbował o nim zapomnieć, uporczywie powracało. Co poczuł w chwili, gdy dowiedział się, że Bourne żyje? Radość? Strach? Gniew? Rozpacz? Czy może wszystko to naraz, mdlącą mieszaninę nieokiełznanych emocji, gamę odczuć na klawiaturze podświadomości?
Wywołano jego lot i wciąż oszołomiony stanął w kolejce do odprawy.
Zamyślony Spalko minął wejście do kliniki Eurocenter Bio- I przy Hattyu utca 75. Wyglądało na to, że ma problem: Chana. Chan był pożyteczny, owszem. Nie ulegało wątpliwości, że jako znakomicie wyszkolony zabójca eliminował wyznaczone cele sprawniej od innych, ale nawet ten wyjątkowy talent bladł w porównaniu z zagrożeniem, jakie teraz stwarzał. Nie dawało mu to spokoju od chwili, gdy Chan po raz pierwszy zawiódł, pozwalając Bourne'owi uciec. Było w tym coś nieprawidłowego, obcego, coś, co tkwiło mu w gardle jak ość. Próbował ją odkrztusić, próbował przełknąć, ale nie mógł. Podczas ostatniej rozmowy z Chanem uzmysłowił sobie, że trzeba go niezwłocznie zlikwidować. Nie mógł dopuścić, żeby któryś z nich przeszkodził mu w akcji w Reykjaviku. Bourne czy Chan, teraz to już wszystko jedno. Obaj byli równie niebezpieczni.
Wszedł do kawiarni za rogiem brzydkiego nowoczesnego gmachu kliniki i uśmiechnął się do mężczyzny, który powitał go lekkim skinieniem głowy.
– Przepraszam, Peter. – Usiadł przy stoliku.
Doktor Peter Sido uspokoił go gestem ręki.
– Nie ma za co, Stiepanie. Wiem, że jesteś bardzo zajęty.
– Ale nie na tyle, żeby zrezygnować z poszukiwań doktora Schiffera. – I dzięki Bogu! – Sido dodał śmietanki do kawy. – Naprawdę nie wiem,
co bym zrobił bez ciebie i twoich kontaktów. Kiedy odkryłem, że zniknął, omal nie postradałem zmysłów!
– Spokojnie, z każdym dniem jesteśmy coraz bliżej. Zaufaj mi.
– Ufam ci całkowicie. – Sido miał nijaką twarz i w ogóle był nijaki. Średniego wzrostu i wagi, miał powiększone przez okulary oczy koloru błota i krótkie brązowe włosy, które układały mu się na głowie, jak chciały. Był w tweedowym garniturze w jodełkę, lekko przetartym na rękawach, w białej koszuli i brązowo- czarnym krawacie, który wyszedł z mody co najmniej przed dziesięciu laty. Wyglądał jak komiwojażer albo przedsiębiorca pogrzebowy, ale
pod tą nieciekawą powierzchownością krył się niezwykły umysł.
– A teraz chcę cię spytać, czy zdążyłeś – powiedział Spalko.
Sido musiał się tego pytania spodziewać, bo odpowiedział bez wahania:
– Wszystko jest zsyntetyzowane i gotowe do użycia.
– Masz to tutaj?
– Tylko próbkę. Reszta czeka w chłodni, pod kluczem. A o próbkę się nie martw. Jest tu, w pojemniku mojej własnej konstrukcji. Produkt końcowy jest bardzo wrażliwy. Do chwili użycia musi być przechowywany w temperaturze minus trzydzieści dwa stopnie Celsjusza. Pojemnik ma integralny system chłodzący, który utrzyma tę temperaturę przez czterdzieści osiem godzin. – Sięgnął pod stolik i wyjął małe metalowe pudełko wielkości grubej książki. – Dwie doby. Wystarczy?
– Na pewno, bardzo ci dziękuję. – Spalko wziął pudełko. Było cięższe, niż myślał, pewnie ze względu na wewnętrzny układ chłodzenia. – Jest w fiolce? Dokładnie według moich wskazówek?
– Naturalnie. – Sido westchnął. – Ale wciąż nie rozumiem, po co ci tak groźne zarazki.
Spalko przyglądał mu się przez chwilę. Zapalił papierosa. Wiedział, że zbyt szybka odpowiedź zepsułaby cały efekt, a podczas rozmowy z Sidem efekt był wszystkim. Sido był genialnym mikrobiologiem i specjalistą od zarazków przenoszonych drogą powietrzną, lecz jego znajomość natury ludzkiej pozostawiała wiele do życzenia. Nie różnił się bardzo od innych zapatrzonych w siebie naukowców, ale w tym przypadku jego naiwność doskonale odpowiadała potrzebom Spalki. Sido chciał odzyskać przyjaciela i nie liczyło się nic więcej, dlatego słuchał go tylko jednym uchem. Chciał mieć czyste, spokojne sumienie, to wszystko.
– Jak już wspomniałem – powiedział w końcu Spalko – skontaktowało się ze mną dowództwo amerykańsko- brytyjskiej jednostki antyterrorystycznej.
– Będą na tym szczycie?
– Oczywiście – zełgał Spalko; amerykańsko- brytyjska jednostka antyterrorystyczna istniała tylko w jego wyobraźni. – Są u progu przełomowego odkrycia. Chodzi o zagrożenie bioterroryzmem, a jak dobrze wiesz, bioterroryzm to nie tylko substancje chemiczne, ale i zarazki przenoszone drogą powietrzną. Muszą to coś wypróbować, dlatego skontaktowali
się ze mną i dlatego zawarliśmy tę umowę. Ja znajdę doktora Schiffera, ty dasz im to, czego chcą.
Читать дальше