– Wiem, czego ci trzeba, Christine. Musisz na chwilę przestać o tym myśleć, wyluzować się.
Rozglądała się po wnętrzu samochodu. Cokolwiek… czy jest tam cokolwiek, czym mogłaby się obronić? Wreszcie w półmroku światełek deski rozdzielczej spostrzegła butelkę piwa z długą szyjką, która jakby w odpowiedzi na niemą modlitwę Christine wyturlała się spod siedzenia.
Eddie jechał bardzo szybko. Musi poczekać, pomyślała. Poczeka, aż się zatrzymają, bo inaczej skończą w zaspie, w samym środku głuchego pustkowia. Czy uda jej się zachować spokój? Czy powstrzyma krzyk, który uwiązł jej w gardle?
– Nic by ci się nie stało, gdybyś była dla mnie miła – powiedział powoli. – Jak będziesz miła, to powiem ci może, gdzie jest Timmy.
ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY DZIEWIĄTY
Timmy schował stopy pod koc. Kiedy nieznajomy kręcił się koło łóżka, zwinął się w kącie. Coś było nie tak. Nieznajomy był zdenerwowany. Odkąd wszedł, nie odezwał się ani słowem. Rzucił swoją czapkę narciarską na łóżko i krążył.
Timmy czekał w milczeniu. Mocno poruszył nogą i zerwał łańcuch pod kocem. Nieznajomy zapomniał zamknąć drzwi, zostawił je otwarte na oścież. Do środka z wiatrem wdarł się zaduch wilgotnej ziemi i pleśni. Za drzwiami było kompletnie ciemno.
– Co się stało z lampą? – zapytał nagle mężczyzna. Szklany klosz leżał na skrzynce.
– Ja… nie mogłem jej zapalić, musiałem to zdjąć. Przepraszam, zapomniałem założyć z powrotem.
Nieznajomy szybko nałożył klosz, nie patrząc na Timmy’ego. Kiedy się nachylił, chłopiec zobaczył czarne kręcone włosy wyłażące spod maski. Richard Nixon. Tak się nazywał ten prezydent, do którego podobna była maska. Wreszcie przypomniał sobie. Było coś znajomego w niebieskich oczach tego Richarda Nixona. Sposób, w jaki na niego patrzył, coś mu przypominał. Jakby ten dziwny mężczyzna przepraszał go za coś.
Wtem nieznajomy chwycił kurtkę.
– Czas iść.
– Gdzie? – Timmy starał się panować nad sobą. Czy to możliwe, że nieznajomy odwiezie go do domu? Może zdał sobie sprawę, że się pomylił. Timmy wyczołgał się z łóżka, trzymając łańcuch za sobą.
– Zdejmij wszystko oprócz majtek.
Radość Timmy’ego zgasła.
– Co? – spytał, wydobywając głos przez zaciśnięte gardło. – Jest bardzo zimno.
– Nie zadawaj pytań.
– Nie rozumiem, co…
– Zrób to, ty mały sukinsynu.
Obelga zabolała jak policzek, ale Timmy nie jest już dzieckiem i nie będzie płakać. A jednak się bał. Ręce mu się trzęsły, kiedy rozwiązywał sznurówki. Zauważył pęknięcie w podeszwie buta. But przeciekał na śniegu, kiedy jeździli na sankach, stopa mu zmarzła i przemoczyła się, ale nie wyobrażał sobie, jak bardzo będzie zimno w ogóle bez butów.
– Nie rozumiem – wymamrotał znowu. Kula w gardle nie pozwala mu ani mówić, ani oddychać.
– Nie musisz rozumieć. Pospiesz się. – Mężczyzna nie przestawał chodzić, jego wielkie gumowe buty, całe w śniegu i błocie, przy każdym kroku skrzeczały i stukały.
– Mogę tu zostać – spróbował znów Timmy.
– Zamknij się, kurwa, mały draniu, i pospiesz się!
Łzy poleciały chłopcu po policzkach, ale ich nie wytarł. Drżącymi rękami rozpinał pasek u spodni. Przypomniał sobie o łańcuchu, zostawił więc spodnie i zaczął zdejmować koszulę. Nieznajomy będzie chciał odpiąć mu łańcuch. Czy zauważy zagięte ogniwa? Czy będzie jeszcze bardziej zły? Timmy’ego zaczął ogarniać chłód. Kolana mu się trzęsły, łzy całkiem już przesłoniły wzrok.
Ni stąd, ni zowąd nieznajomy zatrzymał się. Stał nieruchomo na środku pokoju, przekrzywiając głowę. Timmy pomyślał najpierw, że patrzy na niego, ale on słuchał. Timmy też wytężył słuch. Pociągnął nosem i przetarł twarz rękawem. Potem to usłyszał: silnik samochodu, który zbliżał się i zwalniał.
– Kurwa! – rzucił nieznajomy, chwytając lampę i ruszając do drzwi.
– Proszę, niech pan nie zabiera światła.
– Zamknij się, pieprzony mazgaju.
Zawrócił i uderzył Timmy’ego w twarz. Chłopiec wczołgał się na łóżko i zaszył się w kącie. Przytulił się do poduszki, ale odsunął ją zaraz na widok czerwonej plamy.
– Radzę ci, żebyś był gotowy, jak wrócę – syknął nieznajomy. – I przestań paprać wszystko krwią.
Wybiegł za drzwi, zatrzasnął je i zamknął na klucz. Timmy został w czarnej otchłani. Porywacz tak się spieszył, że nawet nie zauważył zerwanego łańcucha, który zwisał z krawędzi łóżka.
Christine nie musiała pytać Eddiego, co ma w planie. Poznała krętą błotnistą drogę, która wspinała się, a potem opadała. Wiła się między wysokimi klonami i orzechami, które stały szpalerem wzdłuż rzeki. To tam, za Old Church Road, dzieciaki jeździły się obściskiwać. Roztaczał się stamtąd widok na rzekę. Było to opustoszałe, ciche miejsce. To tam kierowali się Jason Ashford i Amy Stykes, kiedy coś kazało im zboczyć z drogi. Tamtej nocy, kiedy natknęli się na ciało Danny’ego Alvereza.
Czy to możliwe, żeby Eddie wiedział, gdzie jest Timmy? Christine pamiętała, że wezwano na przesłuchanie kościelnego. Czyżby Eddie coś podsłuchał? Ale jeśli Nick dowiedział się czegoś, czegokolwiek, dlaczego jej nie powiedział? Nie, nie mógł jej powiedzieć. Gdyby coś wiedział, nie życzyłby sobie, by mu wchodziła w drogę, tylko zająłby ją czymś, choćby kopiowaniem zdjęć syna.
Eddie wzbudzał w niej obrzydzenie, ale co więcej, przerażał ją. Był dziwnie nieposkładany, jakby trochę szalony. Tacy ludzie kierują się swoistą, niepojętą dla innych logiką, niweczącą istotę społecznego współżycia. Eddie mógłby na przykład ukarać kierowcę mandatem za to, że o kilometr przekroczył dozwoloną prędkość. Dlaczego nie, skoro miał do tego prawo? Ale jeśli wie, gdzie jest Timmy… O Boże, tak bardzo chciała mieć go z powrotem, całego i zdrowego. Jaką cenę by za to zapłaciła? Jaką cenę zapłaciłyby Laura Alverez czy Michelle Tanner za odzyskanie swoich synów? Christine była gotowa sprzedać duszę za najdrobniejszą nadzieję na uratowanie Timmy’ego.
Kiedy samochód zjechał z drogi na polanę nad rzeką, Christine przeraziła się nie na żarty. Znowu zaczęło jej się kręcić w głowie. Nie wolno jej zemdleć. Wiedziała, że Eddie postanowił ją zgwałcić, przytomną czy bez czucia. Lecz ona nie była bierną kukłą. Zawsze może coś się zdarzyć, jeśli zachowa świadomość.
Eddie zgasił silnik i światła. Pochłonęła ich ciemność, jakby się w niej unosili, patrząc z góry na czarne nastroszone wierzchołki drzew i połyskującą rzekę. Jedynie sierp księżyca zapewniał patetycznie, że ciemność nie połknie wszystkiego.
– No, jesteśmy – rzekł Eddie, patrząc na nią wyczekująco, lecz nie ruszając się zza kółka.
Wyczuła stopą butelkę piwa, przytrzymywała ją, żeby nie zjechała pod siedzenie. Christine nie mogła dojrzeć twarzy Eddiego. Usłyszała najpierw szelest, potem trzask. Zaskwierczała zapałka, zapach siarki wdarł się do jej nozdrzy, kiedy Eddie zapalił papierosa.
– Możesz mnie poczęstować?
W świetle żarzącego się papierosa zobaczyła grymas uśmiechu. Podał jej papierosa, zapalił kolejną zapałkę i czekał, aż Christine się zaciągnie. Zapałka wypaliła się prawie do końca, parząc mu palce.
– Cholera – mruknął i potrząsnął głową. – Nienawidzę zapałek. Zgubiłem gdzieś zapalniczkę.
– Nie wiedziałam, że palisz. – Zaciągnęła się, mając nadzieję, że nikotyna ją uspokoi.
Читать дальше