– Staram się rzucić.
– Ja też. – Uśmiechnęła się do niego. Widzisz, mamy coś wspólnego, mówiła bez słów. Jej oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, widziała go. Zastanawiała się jednak, czy nie lepiej byłoby nie widzieć. Był taki spokojny i chłodny, ona też by tak chciała. Może jednak uda się jej uniknąć gwałtu.
– Naprawdę wiesz, gdzie jest Timmy?
– Może – odparł w kłębach dymu. – Co byś dała, żeby się dowiedzieć? – Przesunął rękę po siedzeniu, jego spiczaste paznokcie dotknęły jej włosów, po czym powędrowały przez jej policzek, zjeżdżając w dół na szyję.
– Skąd mam wiedzieć, czy to prawda?
– Nie będziesz wiedzieć.
Jego palce wśliznęły się pod kołnierz jej płaszcza. Zaczął rozpinać guziki, rozchylać poły, aż pokazały się bluzka i spódnica. Christine wzdrygała się pod tym dotykiem. Nawet nikotyna nic nie pomogła.
– To nie jest uczciwe, Eddie. Tak się nie da. Muszę coś z tego mieć.
Udał, że jest urażony.
– Myślałem, że wystarczy ci wspaniały orgazm.
Jego palce dotarły już do jej piersi. Siedziała nieruchomo. Myśl, powtarzała sobie. Miała jednak ochotę wrzeszczeć, gdy lekko gniótł jej piersi, ściskał sutki, patrzył z uśmiechem, jak twardnieją i prostują się pod jego palcami.
Odłożył papierosa i przysunął się, żeby drugą ręką dostać się do jej uda. Patrzyła, jak jego palce znikają pod jej spódnicą. Nie rozsunęła nóg. Zaśmiał jej się w twarz z kwaśnym oddechem.
– No, Christine, wyluzuj się.
– Jestem tylko zdenerwowana. – Głos jej drżał, podobało mu się to. – Masz gumkę?
– A ty nic nie używasz? – Zanurkował ręką między jej uda.
– Nie mam… – Trudno było się skupić, kiedy tak szukał po omacku. Myślała, że zwymiotuje. – Nie byłam z nikim, odkąd nie ma Bruce’a.
– Serio? – Ciągnął jej bieliznę, żeby się dostać głębiej. – Ja nie używam gumek.
Nie mogła oddychać.
– W takim razie chyba nie możemy tego zrobić.
Najwyraźniej wziął jej brak tchu za podniecenie.
– Będzie dobrze – powiedział, dotykając palcami drugiej ręki jej warg i wpychając kciuk do ust. – Możemy to zrobić inaczej.
Miała już żołądek w gardle. Zwymiotuje czy nie? Nie może teraz… nie może go zdenerwować. Sięgnął w dół, rozpiął spodnie i wyciągnął swój spęczniały członek. Wziął ją za rękę. Wyrwała się. Uśmiechał się i znowu chwycił jej rękę, zaciskając jej palce na penisie. Jęknął i odchylił się do tyłu.
Nie zrobi tego. Za nic nie weźmie do ust.
– Naprawdę wiesz, gdzie jest Timmy? – spytała raz jeszcze, przypominając sobie, że ma w tym jakiś cel.
Zamknął oczy i oddychał szybko.
– Och, dziecino, zrób mi dobrze, zrób to zawodowo, a powiem ci wszystko, co chcesz wiedzieć.
Dobrze chociaż, że zabrał od niej swoje łapska. Wtem przypomniała sobie, że w drugiej ręce trzyma papierosa. Zaciągnęła się mocno, aż się dobrze rozpalił. Ścisnęła penisa, wbijając w niego paznokcie.
– Co jest, kurwa?!
Otworzył oczy. Chwycił ją za rękę. Przytknęła papierosa do jego twarzy. Zawył, rzucając się na drzwi i złapał się za przypalony policzek. Wyciągnęła rękę do klamki. Schwycił ją za nadgarstki i zaraz wypuścił, bo kopnęła go kolanem w krocze. Pochyliła się po butelkę i kiedy chciał ją znów zaatakować, walnęła go w głowę. Zawył ponownie wysokim, nieludzkim głosem. Odskoczyła na bok, na swoje miejsce, wciskając się w zamknięte drzwi. Podciągnęła kolana i z całej siły, na jaką było ją jeszcze stać, zaczęła kopać obcasami w klatkę piersiową Eddiego, który po chwili wyleciał za drzwi.
Walnął jak długi w śnieg i błoto, ale zaczął się podnosić, gdy tylko Christine zamknęła drzwi samochodu, sprawdzając też te z drugiej strony. Walił w szybę, a ona walczyła z kluczykami. Chevrolet zaskoczył za pierwszym razem.
Eddie wspiął się na maskę, darł się i kopał w szybę. Drobna rysa rozrosła się w pajęczynę. Christine wrzuciła wsteczny bieg. Naciskając gaz, ruszyła do tyłu, o mało nie wpadając do rowu. Eddie spadł. Pozbierał się jednak, ale ona już wyjechała na drogę i sunęła podwoziem od dziury do dziury, rozpryskując na boki żwir.
Samochód wjechał w jakiś czarny tunel. Światła. Christine zaczęła naciskać guziki. Uruchomiła wycieraczki i radio, które nagle się rozwrzeszczało. Wreszcie znalazła właściwy przycisk i oświetliła sobie drogę, w samą porę, przed ostrym zakrętem. Nie dawała jednak rady, choć ostro kręciła kierownicą. Auto wyskoczyło z zasypanej śniegiem dziury, przedarło się przez ogrodzenie z drutu kolczastego i walnęło prosto na drzewo.
ROZDZIAŁ OSIEMDZIESIĄTY PIERWSZY
Nick zobaczył kościół we wstecznym lusterku, kiedy dżip pokonywał głębokie koleiny.
– Jesteś pewna, że widziałaś światło?
Maggie zerknęła do tyłu.
– Może to było odbicie, księżyc świeci.
Drewniana budowla pogrążała się w szarej ciemności, kiedy Nick skręcił ostro na cmentarz. Mając teraz kościół po lewej, spojrzał nań ponownie. Świątynia stała na środku zaśnieżonego pola, gdzie wysokie brązowe trawy przebijały się przez biel. Farba odpadła od ścian kościoła w zamierzchłej przeszłości, wystawiając na pokaz surowe, przegniłe drewno. Witrażowe okna zostały ukradzione, stłuczone albo zabite deskami. Nawet główne drzwi wejściowe zostały byle jak zabite dechami.
– To chyba światło – rzekł Nick. – W jednym z okien piwnicznych.
– No to sprawdź. A ja porozglądam się tu trochę.
– Mam tylko jedną latarkę. – Przechylił się ostrożnie, żeby jej nie dotknąć, i otworzył przegródkę na rękawiczki.
– Nie szkodzi, wystarczy mi to. – Zaświeciła mu w oczy maleńką latarką w kształcie pióra.
– No pewnie. Napatrzysz się przy tym co niemiara.
Uśmiechnęła się, a on uświadomił sobie, że jego ręka jest bardzo blisko jej uda. Wziął latarkę i wykonał szybki odwrót.
– Mogę zostawić włączone światła. – Co prawda świeciły prosto na drzewa nad rzędami kamieni nagrobnych.
– Nie trzeba, naprawdę.
– Nie rozumiem, dlaczego zawsze budują cmentarze na wzgórzach – powiedział, wyłączając reflektory. Siedzieli nieruchomo, nie spieszyli się, żeby wysiąść. Maggie nad czymś się zastanawiała, lecz nie zdradziła się, w czym rzecz. Czuł to od chwili, kiedy opuścili jego biuro. Czy chodzi o Alberta Stucky’ego? Czy to miejsce, ta ciemność, przypomina jej o nim?
– Dobrze się czujesz?
– Tak – powiedziała zbyt szybko, patrząc prosto przed siebie. – Czekam tylko, żeby oczy przyzwyczaiły się do mroku.
Cmentarz był ogrodzony płotem z drutu i stalowych palików. Bramka wisiała na jednym zawiasie, huśtając się i skrzypiąc, choć nie było ani krzty wiatru. Nick poczuł ciarki na plecach. Nie podobało mu się tu, nie znosił tego miejsca od czasu, gdy Jimmy Montgomery sprowokował go, żeby pobiegł i dotknął czarnego anioła.
Trudno było przeoczyć anioła, nawet nocą, bo wysoka kamienna figura wyrastała ponad innymi nagrobkami. Miała pokruszone skrzydła, co tylko dodawało jej grozy. Nick dobrze pamiętał Halloween sprzed prawie ćwierć wieku. Nagle uświadomił sobie, że jutro też będzie Halloween. Może to głupie, ale przysiągłby, że usłyszał jęki duchów. Głuche zawodzenie sączyło się z grobu, którego strzegł anioł.
– Słyszałaś to? – Rzucał wzrokiem wzdłuż rzędów grobów. Oświetlił je latarką, zdał sobie sprawę z własnej śmieszności i zgasił latarkę. – Przepraszam – mruknął, unikając jej wzroku, bo czuł, że Maggie mu się przygląda. Jeszcze raz się tak wygłupi i agentka specjalna O’Dell zacznie się zastanawiać, po co go ze sobą wzięła. Na szczęście nic nie powiedziała.
Читать дальше