Biały wilk zjeżył sierść na karku i groźnie warknął.
Zdania tłumu podzieliły się. Niektórzy dalej upierali się, że „Wampir! Wampir!", podczas gdy większość dopasowała się do sytuacji i z krzykami „Kudłak! Kudłak!" rzuciła na boki, tworząc dookoła Lena szeroki krąg. Jednolity. Przednie rzędy się bały, a tylne nic nie widziały, w związku z czym nieprzerwanie wymieniali się miejscami, powoli jeżąc się mieczami, łukami i kijami. Kleryk w czarnych powiewających szatach wspiął się na wóz z dyniami i łamiącym się głosem wyrzucał z siebie anatemę, szczodrze polewając tłum wodą święconą. Dynie chrzęściły, w oczach kleryka płonął sprawiedliwy gniew. Na pomazanym tłuszczem słupie, zwieńczonym kołem z nagrodami, do których nie udało się dobrać ani jednemu z dotychczasowych uczestników, siedzieli teraz: kościsty staruszek, piegowaty wiejski chłopak z tępo opadniętą szczęką, tłusta baba trzymająca w zębach rączkę kosza z jajkami, akrobata z wędrownego cyrku i prążkowany kot, który przy akompaniamencie rozdzierającego duszę miauczenia i skrzypu pazurów powoli zsuwał się w dół. Wieśniak, który dopiero co zakupił po przystępnej cenie dziesiątkę prosiaków, wypuścił z rąk worek, a różowe świnki z zadartymi ogonkami, kwicząc, miotały się pod nogami. Koścista chabeta, którą Cygan próbował opchnąć komuś jako nieujeżdżonego trzylatka, na widok wilka stanęła dęba, przyłożyła właścicielowi kopytem w skroń i uciekła precz, rozwijając w galopie prędkość medalisty. Królewscy strażnicy nie poddali się ogólnej panice i rozpoczęli systematyczny odwrót w kierunku wyjścia.
Jak to zwykle bywa, najodważniejsi okazali się prości wieśniacy. Przy akompaniamencie tupotu łapci i zagrzewających ducha głośnych okrzyków rzucili się na Lena, zacieśniając pierścień. Wilk skoczył najpierw w jedną, a potem w drugą stronę, dopuścił chłopów trochę bliżej, a potem szybkim wypadem ugryzł jednego z nich w kostkę. Chłopina z wyciem zgiął się wpół, zwierzę zwinnie wskoczyło mu na plecy i przebiegło po głowach i ramionach atakujących, by na końcu skoczyć na dach najbliższego namiotu. Tłum z rozczarowanym wyciem puścił się w pogoń, przewracając stragany. Ale gdzie tam! Wilk leciał po dachach jak kozica. Po chwili wahania zaryzykował i skoczył na mur targowiska, powisiał chwilę, grzebiąc łapami, podciągnął się do góry i tyle go widzieli.
Pościg wpadł na mur z impetem suchego grochu, zgniatając najszybszych i najodważniejszych. Mur pękł, ale wytrzymał. Dalsze wydarzenia rozegrały się poza polem mojego widzenia. Za murem piszczano, wrzeszczano, ryczano, dzwonienie mieczy mieszało się z tupotem i rżeniem. Rzuciłam parę niecenzuralnych słów o polu antymagicznym i pobiegłam wzdłuż ściany w kierunku bramy. Tam unosiła się chmura kurzu, trzy czy cztery konie bez jeźdźców uciekały w różne strony, strażnicy, którzy zgodnie z nakazem zdrowego rozsądku przeczekali awanturę za murem, próbowali opanować chrapiące i stające dęba wierzchowce, a niektórzy już leżeli na ziemi, wyrzucając z siebie skomplikowane tyrady pod adresem przodków Lena. Jak okazało się później, zamiast zaatakować jeźdźców, wilk rzucił się w gąszcz kopyt i przenikliwie zawył na mrożącej krew w żyłach nucie. Konie oszalały. Strażnicy upuścili miecze i kusze i jak dojrzałe gruszki pospadali na ziemię. Nikt z nich nie zauważył, gdzie zniknął wilk. Co prawda potem niektórzy twierdzili, że zmienił się w czarnego kruka i odleciał na wschód.
Ilość czarnych kruków, wytępionych do zachodu słońca, nie dawała się nawet policzyć.
Dziesiętnik, klnąc i tłukąc batem tańczącego w miejscu konia, obrzucał głośnymi przekleństwami znacznie szczuplejszą już armię swoich, magów, wampiry, kudłaki i turniej jako taki.
Uwaga tłumu przeniosła się teraz na ugryzionego chłopa. Ten turlał się po ziemi i wył z bólu, ściskając okaleczoną nogę. Rzek krwi jakoś nie było widać i cierpienia pogryzionego miały raczej charakter moralny. Jeśli wierzyć legendzie, ugryzienie kudłaka było zakaźne. I tłum, i ofiara z drżeniem serca czekali na pierwsze symptomy. Zdecydowanie zakończyłam tę zabawę, pokazując znak Szkoły Magii (wydany mi po rozpoczęciu ósmego roku – był to prościutki żeton z moim imieniem i odciskiem szkolnej pieczęci) i głośno poinformowałam zebranych, że ugryzienie kudłaka jest groźne tylko w nocy. Uczciwie mówiąc, w ogóle bardzo wątpiłam, by ślina Lena miała jakiekolwiek działanie mutagenne, choćby cała sprawa miała miejsce o północy, przy pełni księżyca i na rozstajach trzech dróg. Tłum zabuczał z rozczarowaniem, chłop ucichł i pozwolił mi obejrzeć kostkę. Dwie pary schludnych dziurek po każdej stronie wyglądały niepoważnie i nawet krew przestała lecieć sama z siebie, w związku z czym postanowiłam zastosować prościutkie zaklęcie antytężcowe – ale w tym miejscu pole antymagiczne skutecznie pokrzyżowało mi szyki. W końcu ograniczyłam się do nałożenia bandaża z trzech chust pożyczonych przez gapiów o dobrych sercach i poradziłam chłopu przemyć ranę bimbrem i zaaplikować adekwatną ilość tego magicznego płynu do wewnątrz. Drugą część przepisu chłop starannie powtórzył małżonce, której w końcu nie bez trudu udało się przepchać do niego przez ciasny pierścień gapiów.
Niezbyt interesując się dalszym losem ugryzionego, wydostałam się z tłumu i poszukałam spojrzeniem znajomych twarzy. Magowie, którzy sami jeszcze nie do końca doszli do siebie, próbowali zaprowadzić jaki taki porządek i powstrzymać panikę. Zaczęli od słupa. O ile z piegowatym chłopakiem, akrobatą i kotem nie mieli szczególnych problemów, o tyle gruba baba tylko mocniej ściskała nogi i ręce i buczała. Blokada antymagiczna dała się we znaki nie tylko mnie i teraz bakałarze kręcili się pod słupem jak lisy pod bocianim gniazdem. Ostatecznie kobiecina poddała się perswazji i rozluźniła… zęby. Kosz obrócił się w locie, jajka rozproszyły się i ani jedno nie chybiło celu. Wszystkie próby chętnych do wejścia na słup skończyły się niepowodzeniem. Po uwolnieniu ust baba darła się dzikim głosem. Dziadek, który siedział wyżej od grubaski i pragnął możliwie szybko znaleźć się na ziemi, popchnął ją nogą, wskutek czego zaczęła powoli ześlizgiwać się w dół. W ten okrutny sposób asystował jej do samego dołu słupa, ale zamiast podziękowań grubaska rzuciła się na niego z pięściami.
Od tego zajmującego widoku oderwał mnie mistrz, jednocześnie prawie odrywając mi ucho.
– Tu jesteś, zakało! – Mistrz wyglądał naprawdę przerażająco. Oczy miotały pioruny, lewy policzek był poplamiony żółtkiem, a w posklejanej brodzie utknęły kawałki skorupy jajka.
Pisnęłam i zawisłam na uchu.
– Marsz do szkoły i to już! Wieczorem się tobą zajmę!
– Za co?!
Zamiast odpowiedzi wymierzył mi taki policzek, że pociemniało mi w oczach. Gdy mrok się nieco rozjaśnił, zobaczyłam plecy mistrza, który oddalał się, jak mi się wydało, z moim lewym uchem w ręku. Panikę z powodu kudłaka zastąpiły jęki z tytułu strat. Kupcy, utraciwszy dar mowy, załamywali ręce nad towarem, w części zniszczonym, a w części ukradzionym. Tłusta ruda świnia ze szczęśliwym chrząkaniem wygrzebywała ryjem wdeptane w błoto obwarzanki z makiem. Gdzieś nieopodal dziko darła się kobieta.
W pierwszej kolejności złapałam się za ucho – bardzo zszokowała mnie jego obecność. Sytuacja wymagała zdecydowanych działań. Rzuciłam się tam i tu, po czym zobaczyłam swoją kobyłkę, która w zamyśleniu spacerowała wzdłuż pustych straganów, zbierając z jednej lady marchewkę, a z kolejnej jabłko. Wodze z odłamkiem deski ciągnęły się za nią po ziemi.
Читать дальше