– Czy mogłabym prosić o jeszcze jedną kawę?
Henrik Vanger niezwłocznie napełnił filiżankę.
– W porządku. Zadanie domowe odrobił pan na piątkę. To fakt, krwawimy. I co dalej?
– Jak długo?
– Mamy pół roku na zmianę trendu. Góra osiem, dziewięć miesięcy. Po prostu nie mamy więcej kapitału.
Jego twarz była nieprzenikniona. Wyglądał przez okno. Kościół stał ciągle na swoim miejscu.
– Czy wiecie, że kiedyś byłem właścicielem gazety?
Obydwoje pokręcili głowami. Henrik zaśmiał się nagle.
– Mieliśmy w posiadaniu sześć norlandzkich dzienników. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. To był pomysł mojego ojca. Uważał, że z politycznych względów dobrze jest mieć wsparcie mediów. W dalszym ciągu jesteśmy współwłaścicielami „Hedestads-Kuriren"; Birger Vanger jest przewodniczącym zarządu w grupie udziałowców. Birger to syn Haralda – wyjaśnił Mikaelowi.
– A oprócz tego miejscowy polityk – dodał Mikael.
– Martin też jest członkiem zarządu. Pilnuje go.
– Dlaczego zrezygnowaliście z udziałów w gazetach?
– W latach sześćdziesiątych nastąpiła racjonalizacja struktur. Wydawanie gazet było w pewnym sensie raczej działalnością hobbystyczną niż interesem. Kiedy w następnym dziesięcioleciu musieliśmy odchudzić budżet, jako pierwsze sprzedaliśmy właśnie dzienniki. Ale wiem, co to znaczy prowadzić gazetę… Czy mogę zadać osobiste pytanie?
Zwrócił się do Eriki, która uniosła brwi i gestem zachęciła Vangera, żeby mówił.
– Nie pytałem o to Mikaela i jeżeli nie chcecie, to nie musicie odpowiadać. Jestem ciekawy, dlaczego nawarzyliście sobie tego piwa. Mieliście jakąś story czy nie?
Mikael i Erika wymienili spojrzenia. Teraz Mikael miał nieprzenikniony wyraz twarzy. Erika zawahała się przez chwilę, zanim powiedziała:
– Mieliśmy story. Ale to była w zasadzie całkiem inna historia.
Henrik pokiwał głową, jak gdyby zrozumiał. Nawet Mikael nie wiedział, co miała na myśli.
– Nie chcę o tym mówić – uciął dyskusję Mikael. – Zrobiłem research i napisałem tekst. Miałem wszelkie potrzebne mi źródła. A później wszystko szlag trafił.
– Ale miałeś pokrycie w źródłach?
Mikael skinął głową. Głos Henrika przybrał ostry ton.
– Nie chcę udawać, że wiem, w jaki sposób, do cholery, wdepnęliście na taką minę. Nie przypominam sobie podobnej historii, oprócz może sprawy Lundahla w „Expressen" w latach sześćdziesiątych; nie wiem, czy wy, młodzi, o niej słyszeliście. Może wasz informator też było kompletnym mitomanem?
Pokręcił głową i znacznie ciszej zwrócił się do Eriki.
– Wydawałem wcześniej gazety i mógłbym znów do tego powrócić. Co powiedzielibyście na jeszcze jednego współwłaściciela?
Pytanie spadło jak grom z jasnego nieba, ale Erika wcale nie wyglądała na zaskoczoną.
– Jak mam to rozumieć?
Henrik Vanger uniknął odpowiedzi, zadając kolejne pytanie:
– Jak długo zostanie pani w Hedestad?
– Jutro wracam do domu.
– Czy mogłaby pani, razem z Mikaelem oczywiście, umilić starszemu człowiekowi wieczór, przyjmując zaproszenie na kolację? O siódmej?
– Świetnie się składa. Przyjdziemy z miłą chęcią. Ale wykręcił się pan od odpowiedzi na moje pytanie. Dlaczego chciałby pan zostać współudziałowcem w „Millenium”?
– Nie wykręcam się. Pomyślałem raczej, że moglibyśmy podyskutować o tym przy jedzeniu. Zanim zaproponuję coś konkretnego, chciałbym porozmawiać z moim adwokatem, Dirchem Frodem. Ale najprościej mówiąc, mam pieniądze, które mogę zainwestować. Jeżeli gazeta przetrwa i znów zacznie przynosić dochody, to jeszcze na tym zarobię. Jeżeli nie to… taa, nie takie straty ponosiłem w życiu…
Mikael miał właśnie otworzyć usta, gdy Erika położyła mu rękę na kolanie.
– Mikael i ja walczyliśmy ciężko o to, żeby pozostać całkowicie niezależnymi.
– Bzdury. Żaden człowiek nie jest do końca niezależny. Ale nie zależy mi na przejęciu gazety i mam gdzieś jej zawartość. Ten cholernik Stenbeck nazbierał sobie dodatkowych punktów, wydając „Moderna Tider", to ja równie dobrze mogę wspierać „Millennium". Które zresztą jest dobrym czasopismem.
– Czy to ma coś wspólnego z Hansem-Erikiem Wennerstrómem? – zapytał nagle Mikael.
Henrik się uśmiechnął.
– Posłuchaj, mam ponad osiemdziesiąt lat. Żałuję kilku rzeczy, których nie zrobiłem. Żałuję, że nie byłem bardziej upierdliwy wobec paru osób… Ale właśnie, a propos… – Znów zwrócił się do Eriki. – Taka inwestycja jest związana przynajmniej z jednym warunkiem.
– Słucham – powiedziała Erika.
– Mikael Blomkvist musi wrócić jako wydawca.
– Nie – odpowiedział natychmiast Mikael.
– Tak – odparł Henrik równie ostro. – Wennerstróma trafi szlag, gdy podamy do publicznej wiadomości, że przedsiębiorstwo Vangerów ma zamiar wesprzeć „Millennium" i że ty powracasz na swoje stare stanowisko. To będzie najwyraźniejszy sygnał, jaki możemy mu przekazać, wszyscy zrozumieją, że nie chodzi o przejęcie władzy i że redakcyjne zasady nie ulegają zmianie. Już sam ten fakt da ogłoszeniodawcom do myślenia, zwłaszcza tym, którzy chcą się wycofać. A Wennerstróm nie jest wszechwładny. On też ma wrogów. Jest sporo firm, które będą chciały zacząć zamieszczać u was reklamy.
DO JASNEJ CHOLERY, o co w tym wszystkim chodzi? – zapytał Mikael w tym samym momencie, w którym Erika zamknęła drzwi wyjściowe.
– To się nazywa „czynności przygotowawcze przed zawarciem transakcji" – odpowiedziała. – Nic mi nie wspomniałeś o tym, że Henrik jest taki kochany.
Mikael stanął przed nią.
– Ricky, dokładnie wiedziałaś, o czym będzie ta rozmowa.
– Hej, toy boy. Jest dopiero trzecia i życzę sobie porządnej rozrywki przed kolacją.
Mikael gotował się z wściekłości. Ale nigdy nie potrafił złościć się na Erikę zbyt długo.
ERIKA MIAŁA na sobie czarną sukienkę, krótki żakiet i czółenka, które dziwnym trafem zapakowała do swojej niewielkiej walizeczki. Nalegała, żeby Mikael ubrał się elegancko. Włożył czarne spodnie, szarą koszulę, ciemny krawat i szarą marynarkę. Kiedy punktualnie zapukali do drzwi Henrika, okazało się, że gośćmi są również Dirch Frode i Martin Vanger. Wszyscy pod krawatem, z wyjątkiem Henrika, który do brązowego pulowera założył muchę.
– Zaletą tak sędziwego wieku jest to, że nikt nie zwraca mi uwagi z powodu ubioru – stwierdził.
Przez cały wieczór Erika była w promiennym nastroju.
Dopiero gdy przeszli do salonu z kominkiem i napełnili lampki koniakiem, zaczęła się poważna dyskusja. Rozmawiali prawie dwie godziny, i wreszcie na stole pojawił się szkic umowy.
Adwokat miał powołać do życia firmę, której właścicielem został Henrik Vanger i której zarząd składał się, oprócz niego, z Dircha Frodego i Martina Vangera. Przedsiębiorstwo miało w ciągu najbliższych czterech lat zainwestować pewną sumę pieniędzy, która pokryje różnicę między dochodami a wydatkami „Millennium". Środki pobrano z osobistych zasobów Henrika. W zamian Henrik otrzymywał istotną funkcję w zarządzie czasopisma. Umowa opiewała na cztery lata, ale mogła zostać wypowiedziana przez „Millennium" już po dwóch. Takie przedwczesne wypowiedzenie byłoby jednak kosztowne, ponieważ Henrika można było wykupić tylko w jeden sposób: spłacając całą wyłożoną przez niego sumę.
W razie nagłej śmierci Henrika jego miejsce w zarządzie na czas określony umową miał zająć Martin Vanger. O swoim późniejszym ewentualnym zaangażowaniu w działalność czasopisma miał zadecydować sam. Martin sprawiał wrażenie zadowolonego z możliwości odpłacenia Wennerstrómowi pięknym za nadobne i Mikael był ciekaw, na czym polegał konflikt między nimi.
Читать дальше