Gdyby reporter parlamentarny uprawiał rzemiosło w podobny sposób, to znaczy gdyby bezkrytycznie kruszył kopię o każdy przegłosowany projekt, nawet najbardzej idiotyczny, albo gdyby reporter polityczny wykazał podobny brak rozeznania – wówczas jeden i drugi zostaliby zwolnieni z pracy albo przynajmniej oddelegowani do innych zadań, żeby nie wyrządzili jeszcze większej szkody. W świecie publicystów gospodarczych nie obowiązuje jednakowoż to normalne przesłanie dziennikarskie, to znaczy dociekliwe poszukiwanie prawdy i rzetelne informowanie społeczeństwa. W tym gronie składa się hołdy największym kawalarzom. W tym gronie tworzy się przyszłość Szwecji i również tam podważa się resztki zaufania do dziennikarzy jako grupy zawodowej.
Mocne słowa, żadnego owijania w bawełnę. Całość była utrzymana w zgryźliwym tonie i Salander nie miała kłopotów ze zrozumieniem zażartej debaty, która później wybuchła w periodyku branżowym „Journalisten", na łamach kilku gazet ekonomicznych, a także w wiodących dziennikach, zarówno we wstępniakach, jak i w działach gospodarczych. Nawet jeżeli w książce wymieniono z nazwiska zaledwie paru dziennikarzy, środowisko było na tyle niewielkie, że wszyscy wiedzieli, o kogo chodzi, gdy pojawiały się odpowiednie cytaty. Blomkvist zyskał zażartych wrogów, co znalazło odzwierciedlenie między innymi w wielu radosnych komentarzach do wyroku sądu w sprawie afery Wennerstróma.
Zamknąwszy książkę, zlustrowała zdjęcie autora na tylnej stronie okładki. Sfotografowano go z profilu. Dość jasna grzywka opadała trochę niedbale na czoło, jak gdyby zmierzwił ją lekki wiatr, zanim fotograf nacisnął wyzwalacz, albo (co bardziej prawdopodobne) została wystylizowana przez samego fotografa, Christera Malma. Mikael patrzył w obiektyw z ironicznym uśmiechem i spojrzeniem, które najwyraźniej miało być ujmująco chłopięce. Mężczyzna niczego sobie. W drodze do więzienia na trzy miesiące.
– Hej, Kalle Blomkvist – powiedziała głośno do siebie. – Niezły z ciebie rozrabiaka, no nie?
W POŁUDNIE LISBETH włączyła swojego iBooka i otworzyła program mailowy Eudora. Sformułowała tekst w jednym zwięzłym wierszu:
[Masz czas?]
Podpisała Wasp i wysłała na adres Plague_xyz_666@hotmail.com. Na wszelki wypadek zaszyfrowała tę króciutką wiadomość w programie kryptograficznym PGP. A później założyła czarne dżinsy, solidne buty zimowe, ciepły golf, ciemną kurtkę marynarską i rękawiczki, szalik oraz czapkę w tym samym bladożółtym kolorze. Wyjęła kolczyki z brwi i nosa, pomalowała usta różowawą szminką i przejrzała się w lustrze. Wyglądała jak zwykła świąteczna spacerowiczka, z tą różnicą, że swoje ubranie traktowała jako przyzwoity kamuflaż bojowy, niezbędny podczas wyprawy za linię wroga. Podjechawszy metrem do placu Ostermalmstorg, skierowała kroki ku Strandvagen. Szła wolno środkową aleją, studiując numery kamienic. Zatrzymała się niedaleko mostu Djurgardsbro i nie spuszczając oczu z poszukiwanej bramy, przeszła na drugą stronę ulicy.
Stojąc kilka metrów od wejścia, po jakimś czasie stwierdziła, że w ten chłodny dzień większość ludzi spaceruje wzdłuż nadbrzeża, a tylko nieliczni przemieszczają się chodnikiem w sąsiedztwie zabudowań.
Czekała cierpliwie prawie pół godziny, aż od strony Djurgarden nadeszła staruszka z laską. Zatrzymawszy się przed Salander, zlustrowała ją podejrzliwie od stóp do głów. Lisbeth uśmiechnęła się przyjaźnie i pozdrowiła grzecznym skinieniem głowy. Kobieta odkłoniła się, próbując gorączkowo przypomnieć sobie, skąd zna tę młodą dziewczynę. A dziewczyna nagle pokazała jej plecy i oddaliła się kilka kroków od domu. Dreptała tam i z powrotem, jak gdyby w oczekiwaniu na kogoś. Kiedy zawróciła, dama z laską dotarła do wejścia i z przesadną dokładnością wciskała guziki domofonu. Salander bez trudu odgadła kombinację cyfr.
Odczekała jeszcze pięć minut i podeszła do bramy. Wcisnęła kod 1260 i usłyszała charakterystyczne prztyknięcie. Otworzywszy drzwi, rozejrzała się szybko po klatce schodowej. Niedaleko wejścia wisiała kamera nadzorująca. Salander zignorowała ją po błyskawicznych oględzinach, był to bowiem dokładnie ten sam model, który montowała firma Milton Security i który aktywował się dopiero po włączeniu alarmu napadowego albo przeciwwłamaniowego. W głębi pomieszczenia, na lewo od staroświeckiej windy, widniały jeszcze jedne drzwi z zamkiem cyfrowym. Wystukawszy 1260 na klawiaturze stwierdziła, że ten sam kod otwiera wejście do piwnicy i śmietnika. Niedobrze, niedobrze. Zbadanie piwnic zajęło jej dokładnie trzy minuty. Zlokalizowała niezamkniętą na klucz pralnię i kontener na odpady budowlane. Korzystając z kompletu wytrychów, który pożyczyła u miltonowskiego specjalisty od zamków, otworzyła drzwi do lokalu, w którym najprawdopodobniej odbywały się zebrania spółdzielni mieszkaniowej. Jeszcze dalej znajdował się pokój do majsterkowania. W końcu znalazła to, czego szukała, czyli niewielkie pomieszczenie, które było centralą elektryczną kamienicy. Sprawdziła liczniki, zestaw bezpieczników i złącza kablowe, a później wyciągnęła nie większy niż paczka papierosów aparat cyfrowy marki Canon i zrobiła trzy zdjęcia interesujących ją obiektów.
Opuściwszy budynek, pomaszerowała raźnie do Muzeum Narodowego, by w tamtejszej kawiarence ogrzać się, pijąc małą czarną. Po mniej więcej trzydziestu minutach wróciła na Sóder i weszła do swojego mieszkania.
Dostała odpowiedź od Plague_xyz_666@hotmail.com, która, rozszyfrowana w PGP, brzmiała zwięźle: 20.
Czwartek 26 grudnia
TRZYDZIESTOMINUTOWA granica czasowa ustanowiona przez Blomqvista została już dawno przekroczona. Dochodziło wpół do piątej i Mikael mógł sobie wybić z głowy popołudniowy pociąg. Ale w dalszym ciągu miał szansę zdążyć na wieczorny, o wpół do dziewiątej. Stał przy oknie i obserwując podświetloną fasadę kościoła po drugiej stronie mostu, masował sobie kark. Henrik Vanger pokazał mu album z wycinkami prasowymi z lokalnej gazety i z krajowych dzienników. Wszystkie dotyczyły tego samego wydarzenia. Przez jakiś czas zainteresowanie mediów było dość spore, zaginęła bez śladu dziewczyna ze znanej rodziny przemysłowców. Ale ponieważ nie znaleziono zwłok i nie nastąpił żaden dramatyczny zwrot w śledztwie, zainteresowanie stopniowo malało. Chociaż w grę wchodziła rodzina potentatów przemysłowych, trzydzieści sześć lat później mało kto pamiętał sprawę Harriet Vanger. W artykułach z końca lat sześćdziesiątych dominowała teoria o utonięciu. Zwłoki miały wypłynąć w morze. Ot, jeszcze jedna tragedia, która mogła dotknąć jakąkolwiek inną rodzinę.
Mikael, mimo wszystko zafascynowany opowieścią starca, znów zaczął podchodzić do niej sceptycznie, gdy gospodarz poprosił o krótką przerwę na wizytę w toalecie. Obiecał mu wysłuchanie całej historii, a przecież jeszcze nie było widać końca.
– No więc co się według ciebie stało z Harriet? – zapytał, gdy Henrik wrócił do pokoju.
– Wyspa miała około dwudziestu pięciu mieszkańców, ale z powodu zjazdu tego dnia było nas tutaj około sześćdziesięciu. Od razu można, mniej lub bardziej, wykluczyć dwadzieścia czy nawet dwadzieścia pięć osób. Sądzę, że ktoś z pozostałych, a z dużą dozą prawdopodobieństwa ktoś z rodziny, zabił Harriet i ukrył ciało.
– Mam kilka zastrzeżeń.
– Słucham.
– Przede wszystkim jeżeli ktoś ukrył jej zwłoki, to przy tak pedantycznych poszukiwaniach powinny się znaleźć.
– Prawdę mówiąc, poszukiwania były jeszcze bardziej rozległe niż te, o których wspomniałem. Gdy uznałem Harriet za ofiarę morderstwa, odkryłem kolejne sposoby, w które mogło zniknąć jej ciało. Nie potrafię tego udowodnić, ale raczej nie wykraczam poza granice dorzeczności.
Читать дальше