Przeszedł mnie dreszcz, gdyż pamiętałem, że Billy powiedział mi na pożegnanie dokładnie to samo.
– Gdybym był na twoim miejscu, ściągnąłbym jeszcze kilka radiowozów do pomocy tym range roverom, które stoją przed „budką strażniczą” Bishopa. Billy nie był zadowolony, że ojciec wysłał go do szpitala.
– Próbowałem, ale Bishop podziękował mi za troskę i odrzucił ofertę.
– Mogłem się tego spodziewać.
– Zadzwonię do ciebie, kiedy pojawi się coś nowego.
– Ja też – odparłem i odłożyłem słuchawkę.
Opadłem na plecy. Leżąc w ciemności i czując, jak mi serce wali, zastanawiałem się, czy dobrze zrobiłem, że zrezygnowałem ze szkockiej w Sir Galahadzie. Zastanawiałem się, gdzie w tej chwili może być Billy Bishop. Czy szuka schronienia w przytułku dla bezdomnych? A może zamelinował się na Manhattanie w domu kumpla, którego rodzice wyjechali? Czy był na tyle odważny, by schować się w apartamencie Bishopa, czy też wmieszał się w tłum podróżnych na dworcu Port Authority przy Ósmej Alei i czeka na autobus, który zawiezie go do Hyannis, gdzie mógłby złapać prom na Nantucket?
A co najważniejsze, o czym myślał: o ucieczce czy zemście?
Sobota, 25 czerwca 2002
Zanim wyszedłem z domu, zadzwoniłem do Andersona, który powiedział mi, że Billy wciąż jest na wolności. Do spotkania z Julią miałem jeszcze dwie godziny, toteż postanowiłem pójść do Mass General i złożyć trzecią wizytę Lilly Cunnigham.
Myślałem, że zastanę ją w lepszym stanie, tymczasem wyglądała dużo gorzej. Była blada i nieregularnie oddychała. Wodziła za mną wzrokiem, mrużąc oczy, żeby mnie ostrzej widzieć.
Przysunąłem sobie krzesło do łóżka i usiadłem. Umieszczony przy oknie stojak do kroplówek wzbogacił się o nowe kosze. Wężykiem wprowadzonym do żyły podobojczykowej sączyła się zawartość aż pięciu butelek i plastikowych torebek. Spojrzałem na nogę Lilly, wciąż wiszącą na wyciągu, i zauważyłem, że z rany sterczy kolejny dren.
– Doszło do serca – szepnęła.
Domyśliłem się, że chodzi jej o to, iż zakażenie dotarło do serca, przypuszczalnie do worka osierdziowego lub zastawek. Ale zrozumiałem jej słowa także w inny sposób. Nie ulegało wątpliwości, że uraz psychiczny, który spowodował, iż wywołała u siebie zakażenie, zawładnął jej ciałem, umożliwiając emocjonalnym toksynom swobodne dotarcie z krwią do wszystkich tkanek. Linie konfliktu zostały przynajmniej jasno nakreślone: cokolwiek przydarzyło się Lilly w dzieciństwie, wyruszyło na podbój jej ciała i został mu do pokonania już tylko ostatni szaniec obrony, czyli dusza – mój największy sprzymierzeniec dysponujący cudowną mocą uzdrawiania.
Zauważyłem, że podczas moich poprzednich wizyt Lilly nigdy nie miała gości. Od pacjentów z zespołem Münchhausena często w końcu odwracają się wszyscy bliscy: rodzina i przyjaciele zwykle nie kryją oburzenia, gdy się dowiadują, że troszczyli się o kogoś, kto sam wywołał u siebie chorobę. Ogarnął mnie smutek – a nawet wstyd. Świadomość, że Lilly cierpi i nie ma przy sobie nikogo bliskiego, spowodowała, że tym bardziej chciałem jej pomóc.
To ona powinna odczuwać ten smutek i wstyd, nie ty - szepnął mój wewnętrzny głos. – Pomóż jej w tym.
– Lilly, ostatnio powiedziałaś mi, że boisz się samotności. Jak myślisz, skąd bierze się u ciebie ten strach?
Odchrząknęła.
– Pewnie to się wiąże z utratą ojca – odparła. Zamknęła oczy i powoli je otworzyła. – Nigdy się z tym nie pogodziłam. Odkąd skończyłam sześć lat, bez przerwy o nim myślę.
– Masz teraz kogoś, kogo kochasz?
– Oczywiście. Męża. Mamę i dziadków. I kilku dobrych przyjaciół.
Nachyliłem się nad nią. Postawiłem na to, że strach Lilly przed samotnością można przekształcić w jeszcze silniejszy – przed śmiercią.
– Lilly, to bardzo ważny moment – powiedziałem cicho. – Infekcja pokonuje mechanizmy obronne twojego organizmu. Możesz umrzeć. A to oznacza rozstanie z mężem, matką i przyjaciółmi. Całkowitą samotność. – Wyglądało na to, że mnie słucha. – Jeśli chcesz pozostać z ludźmi, których kochasz, musisz się przed nimi otworzyć i powiedzieć prawdę. Jeśli to zrobisz, myślę, że napięcie, w jakim żyjesz, wkrótce się zmniejszy, a twoje ciało samo się wyleczy.
Spojrzała przed siebie i potrząsnęła głową. Upłynęło kilkanaście sekund. Siedziałem nieruchomo. Minęła prawie minuta. Byłem gotowy jeszcze raz zaryzykować i powiedzieć Lilly, że wiem, iż sama wstrzyknęła sobie zarazki. Ale raptem odwróciła się do mnie. Oczy miała pełne łez.
– Ja to zrobiłam – szepnęła.
– Co? – zapytałem.
– Wzięłam strzykawkę… Sama zakaziłam sobie nogę. Kiwnąłem głową.
– Rozumiem.
Rozpłakała się.
– Rozumiem cię – powtórzyłem. Poczekałem, aż wytrze oczy. – Możesz mi powiedzieć, dlaczego to zrobiłaś?
– Nie wiem. Tak mi wstyd.
Wie. Zapytaj, dlaczego się wstydzi - odezwał się mój wewnętrzny głos.
– Co się z tobą dzieje, gdy czujesz, że musisz sobie wstrzyknąć zarazki? Czy prześladują cię jakieś wspomnienia?
Tym razem nie wahała się ani chwili.
– Robię to, gdy czuję do siebie wstręt. Gdy chcę się ukarać.
– Dlaczego czujesz do siebie wstręt?
– Nie wiem – odparła niemal niedosłyszalnie.
– Nikomu nie powiem – obiecałem.
Spojrzała mi prosto w oczy, najwyraźniej zastanawiając się, czy naprawdę może mi zaufać.
– Mam okropne myśli – wydusiła w końcu. – Plugawe myśli.
– Opowiedz mi o nich.
Zamknęła oczy i nic nie powiedziała.
– Lilly, musisz to z siebie wyrzucić. Nie możesz dłużej blokować swojego układu odpornościowego. Jest ci potrzebny, byś mogła pozostać z ludźmi, na których ci zależy.
– Myślę… – zaczęła i urwała.
– Oni także nie chcą cię stracić. Nie chcą się z tobą rozstawać.
– Myślę o dziadku.
– Co o nim myślisz? Jakie dokładnie są to myśli?
– Wyobrażam sobie… że ja i on… – Zamknęła oczy i potrząsnęła głową. – Że ja i on dotykamy się.
– Czy kiedykolwiek miałaś tego rodzaju kontakt fizyczny z dziadkiem?
– Nigdy. – Otworzyła oczy i wlepiła wzrok w sufit. – I to jest w tym wszystkim najdziwniejsze. – Spojrzała na mnie. – Jestem pewna, że on nigdy niczego takiego nie zrobił. – Na jej twarzy malowało się zmieszanie. – Czuję się okropnie, gdy mam takie myśli.
– I to one sprawiają, że chcesz sobie wstrzyknąć zarazki, czy tak?
– Teraz też bym to zrobiła, gdybym mogła. Od razu bym się lepiej poczuła.
– Ukarałabyś siebie – stwierdziłem.
– Tak. Te wstrętne myśli by się skończyły.
A więc tak wyglądał ów zarazek, który atakował serce Lilly. Przybrał postać bakterii, ale zrodził się w psychice dziewczyny. Jej poczucie winy – i zakażenie – wzięło się z pociągu seksualnego, jaki odczuwała do mężczyzny, który zaopiekował się nią po śmierci ojca. Pytanie tylko, co podtrzymywało to pożądanie. Czy padła ofiarą molestowania, którego wspomnienie później wyparła? A może istniało inne wyjaśnienie?
– Musisz chcieć poczuć ten ból, nie uśmierzaj go za pomocą strzykawki. Jeśli się na to odważysz, zaczniesz się uwalniać od napięć psychicznych. Infekcja straci szansę na zwycięstwo nad twoim organizmem, nie obroni się przed twoim układem odpornościowym.
– Spróbuję. Naprawdę obiecuję.
– To dobrze.
Читать дальше