Nie wiem, dlaczego wysiadłem z samochodu. Może sprawiło to wspomnienie ran na plecach Billy’ego albo próba wyobrażenia sobie cierpień niemowlęcia bezskutecznie walczącego o łyk powietrza, lub nawrót uczuć, które niegdyś żywiłem do Kathy. A może żadna z tych rzeczy. Może odezwała się moja dawna skłonność do kroczenia prostą drogą przez świat usłany emocjonalnymi minami.
Niezależnie od przyczyny wszedłem do Sir Galahada. W środku grzmiała muzyka wydobywająca się z kolumn, które wystarczyłyby pewnie do nagłośnienia koncertu rockowego na stadionie. Na ścianach i suficie odbijały się czerwone, niebieskie i purpurowe światła. Usiadłem z przodu naprzeciwko wybiegu, na którym dawała występ blondwłosa striptizerka. Dziewczyna, na oko pod dwudziestkę, była już rozebrana do majtek. Właśnie opuściła je o parę cali ku uciesze kilkunastu kierowców ciężarówek i motocyklistów. Mężczyźni kiwali, mrugali i uśmiechali się do niej. Potem striptizerka szybko podciągnęła majtki, aż napięły się w kroczu. Zerwała się burza oklasków.
– Co pan pije? – zagadnęła mnie pięćdziesięcioparoletnia kelnerka w obcisłych dżinsach i bluzce opinającej chude ciało.
Myślałem, żeby zamówić dietetyczną colę, ale tylko przez sekundę.
– Szkocką – odparłem. – Z lodem.
– Już się robi – rzuciła i ruszyła w stronę baru.
Striptizerka opuściła majtki do kostek, po czym zrobiła krok i strząsnęła je z siebie. Podeszła do mężczyzny siedzącego dwa miejsca ode mnie, który położył na mosiężnej barierce pięć banknotów jednodolarowych. Dziewczyna przegięła się do tyłu i szeroko rozwierając nogi, oparła na wyprostowanych rękach.
Kelnerka przyniosła mi szkocką. Zapłaciłem i uniosłem szklaneczkę, by obejrzeć bursztynową ciecz pod kolorowe światła. Jarzyła się rdzawoniebieskim, rdzawoczerwonym i rdzawo-purpurowym blaskiem. Magiczna tęcza zsyłająca spokój. Podniosłem szklaneczkę do ust i poczułem zapach ojca oraz jego gorący alkoholowy oddech. Następnie, wykręcając głowę, spojrzałem na striptizerkę i zauważyłem na jej brzuchu bliznę po cesarskim cięciu.
Część mnie gorąco pragnęła odrętwienia, chciała tak zaszyfrować przekazy niesione przez chemicznych posłańców w moim mózgu, by zamazać okrutne obrazy, które się w nim pojawiały. Były one zbyt wyraźne. Tak bardzo, że mogły wyrządzić poważną szkodę. Ale inna część mnie zaczynała się zastanawiać, gdzie teraz może być dziecko striptizerki. Z dziadkiem? Chłopakiem? Samo w domu? A może nie żyje? Gdy na nią spojrzałem, miała przekrzywioną głowę i zamknięte oczy. Chwyciła się za kolana i jeszcze szerzej rozwarła nogi.
Odstawiłem drinka, nie wypiwszy ani kropli.
– Zajebista dupa, co?! – zawołał do mnie ten facet od pięciu dolarów. Miał około czterdziestki i ciało ciężarowca. Ubrany był w bluzę z logo drużyny footballowej New England Patriots i czarną nylonową myckę.
– Bez dwóch zdań – przyznałem.
– Ma tyłek pierwsza klasa.
– Pierwsza klasa – zgodziłem się.
– Pracujesz jako spawacz?
W pewnym sensie tak, ale nie sądziłem, by chciał użyć tej eleganckiej metafory na określenie naprawiania pękniętej ludzkiej psychiki.
– Nie. Dlaczego pytasz?
– To nie ty spawałeś w liceum w Chelsea?
– Nie – odrzekłem. – Jestem psychiatrą.
Wybuchnął śmiechem.
– Akurat. Ja też. – Sięgnął do kieszeni i wyciągnął kolejne pięć dolarów, żeby je położyć na barierce.
Ująłem szklaneczkę w dłonie i spojrzałem na jej dno. Wciąż czułem zapach ojca i słyszałem metaliczny klik odpinanej klamry od pasa. Przypomniało mi się, jak tysiące razy chciałem go zabić. I zastanawiałem się, co mnie powstrzymywało. Dlaczego nie potrafiłem się do tego zmusić? Co powoduje, że człowiek przekracza w końcu tę linię? Czy właśnie pragnienie znalezienia odpowiedzi na to pytanie pchnęło mnie ku psychiatrii sądowej? Czy to nie ono – a nie prośby Northa Andersona – wciągnęło mnie z powrotem w świat zbrodni?
Odsunąłem szklaneczkę szkockiej, przywołałem kelnerkę i zamówiłem kawę oraz dietetyczną colę. Czekała mnie długa noc.
Wreszcie o trzeciej rano położyłem się do łóżka. Czułem się niebezpiecznie samotny na wielkim dwuosobowym materacu.
Oczywiście zawsze byłem samotny. Wyobcowany. Zagrożony. Ale teraz to niebezpieczeństwo wydawało się szczególnie realne. Nie potrafiłem bowiem zapomnieć o tym, co powiedział Carl Rossetti: Darwin Bishop mógł mi narobić wielkich kłopotów – większych niż jakiekolwiek, z którymi wcześniej miałem do czynienia. Ktoś, kto ma apetyt na miliard dolarów i potrafi zgromadzić tyle forsy, jest zdolny do wszystkiego. Przesunąłem się na skraj materaca i sięgnąłem po swojego browninga przymocowanego do ramy łóżka. Uspokojony dotykiem zimnej stali zapadłem w niespokojny sen.
Nie trwał on długo. Po dwóch godzinach obudził mnie dzwonek telefonu. Zmacałem słuchawkę, ale wypadła mi z ręki, w końcu jednak zdołałem ją dowlec do ucha i wykrztusić:
– Clevenger, słucham.
– Frank, mówi North.
Zerknąłem na budzik przy łóżku.
– Jest za dziesięć piąta – wymamrotałem.
– Wiem. Nie dzwoniłbym, gdyby sprawa nie była pilna.
Usiadłem na łóżku.
– Co się stało? – zapytałem.
– Dwie i pół godziny temu Billy uciekł z Payne Whitney.
Wyprostowałem się.
– Uciekł? Jak?
– Nie uwierzysz, ale po prostu wyszedł z izby przyjęć. Przez wiele godzin skarżył się na kaszel. Wysłali go z pielęgniarzem na dół na prześwietlenie. O ile wiem, facet stracił go z oczu.
Nietrudno mi było w to uwierzyć. Oddziały psychiatryczne w szpitalach nie są budowane z myślą o pacjentach podejrzanych o popełnienie przestępstwa i nie ma tam ustalonych reguł postępowania z nimi. Słyszałem o takich, co uciekli z „przerwy na papierosa”, gdy pozwolono im zapalić na dworze, i takich, co wyszli ze spotkania anonimowych alkoholików, które odbywało się w innym budynku, lub ze „strzeżonego” przejścia do sklepów z pamiątkami.
– Pewnie wszyscy policjanci z Manhattanu są już na nogach i mają rysopis Billy’ego. Mogą go zatrzymać na podstawie paragrafu dwunastego i skierować na przymusowy pobyt w szpitalu.
– Nie potrzebują paragrafu dwunastego. Billy idealnie wybrał czas ucieczki. Wczoraj o siódmej został wystawiony nakaz jego aresztowania. Tom Harrigan wszystko załatwił, łącznie z nakazem ekstradycji Billy’ego do Massachusetts. Billy miał być aresztowany o szóstej rano, a o siódmej trzydzieści w eskorcie dwóch funkcjonariuszy policji nowojorskiej odlecieć do Bostonu.
– Jestem dziś umówiony na lunch z Julią Bishop. Spróbuję się dowiedzieć, czy nie podejrzewa, dokąd Billy mógł uciec.
– Ty zadzwoniłeś do niej czy ona do ciebie?
– Ona do mnie.
– Powiedziała dlaczego?
– Nie, ale sprawiała wrażenie zdenerwowanej.
– Nie będzie mogła być na turnieju tenisowym z udziałem Garreta – zadrwił Anderson.
– Turnieju?
– Bishopowie sponsorują turniej tenisowy w klubie Brant Point Racket, z którego dochód idzie na cele charytatywne. Garret Bishop jest wśród dwudziestu najwyżej rozstawionych graczy w swojej grupie wiekowej. Według tego, co piszą w gazetach, ma bronić tytułu mistrza w singlu, który zdobył przed rokiem.
– Praca jak zwykle. Oto motto świata Darwina Bishopa – zauważyłem.
– Takich jak on nic nie powstrzyma – zgodził się Anderson i umilkł na chwilę. – Posłuchaj, nie wierzyłem, że Billy jest mordercą. Ale muszę ci powiedzieć, że bardzo martwię się tym, że jest na wolności. Bo jeśli to on zabił małą Brooke, nie ma nic do stracenia.
Читать дальше