– Czytuje pan kryminały?
– Nie. Chociaż to, co czytuję, trochę je przypomina.
– Co na przykład?
– Rzecz jasna, książki o szachach. I jeszcze o zabawach matematycznych, problemach logicznych… Takie rzeczy.
Przeszli przez opustoszałą aleję. Dotarłszy do przeciwległego chodnika, Julia znów ukradkiem popatrzyła na swojego rozmówcę. Nie wyglądał na kogoś o porażającej inteligencji. Poza tym raczej trudno było przypuszczać, żeby mu się w życiu wiodło. Gdy tak szedł z rękami w kieszeniach, w koszuli z pomiętym kołnierzykiem i z dużymi uszami sterczącymi ponad płaszczem, robił wrażenie dokładnie tego, kim był: posępnego urzędnika, który ze świata przeciętności mógł uciec tylko w świat kombinacji, zagadnień i ich rozwiązań, a znajdował go właśnie w szachach. Najdziwniejsze u niego było spojrzenie, które gasło z chwilą, gdy nie padało już na szachownicę. I jeszcze ten sposób przechylania głowy, jakby jakiś straszny ciężar uciskał mu kręgi szyjne. Może miało to sprawić, żeby świat zewnętrzny spływał po nim, dotykając go jak najmniej. Przypominał trochę jeńców wojennych z dawnych dokumentalnych filmów wojennych, co to maszerują ze spuszczonymi głowami. Można go było bez omyłki wziąć za pokonanego jeszcze przed bitwą, kogoś, kto budzi się co rano z klęską od razu wypisaną w oczach.
A przecież miał w sobie coś jeszcze. Kiedy objaśniał posunięcie w zagmatwanej partii, robił to z ulotną iskrą rzetelności, a nawet nieprzeciętnej inteligencji. Jak gdyby wewnątrz, pod pozorami lichej powierzchowności, krył się niezwykły talent logiczny, matematyczny czy jakiś inny, dzięki któremu jego słowa i postawa emanowały pewnością i niekwestionowanym autorytetem.
Dobrze byłoby poznać go bliżej. Zdała sobie sprawę, że niczego o nim nie wie poza tym, że gra w szachy i że jest buchalterem. Ale obudziła się za późno. Wykonał swoje zadanie, a na kolejne spotkanie szansę były marne.
– Dziwna ta nasza znajomość – powiedziała na głos.
Muńoz błądził przez parę sekund spojrzeniem wokół siebie, jakby szukał potwierdzenia dla tych słów.
– Typowa znajomość szachowa… – odrzekł. – Trwała dokładnie tyle, ile ciągnie się partia. – Znowu się uśmiechnął w ten dziwny sposób, który niczego nie oznaczał.
– Niech pani zadzwoni, jak zechce pani jeszcze raz pograć.
– Pan mnie peszy – odezwała się ni stąd, ni zowąd.
– Na serio.
Zatrzymał się i spojrzał na nią zdumiony. Już się nie uśmiechał.
– Nie rozumiem.
– Ja też nie, prawdę mówiąc. – Julia zawahała się, niepewna gruntu, po którym się porusza. – W panu są jakby dwie różne osoby. Czasem jest pan nieśmiały i zamknięty w sobie, wzruszająco niezdarny… Ale gdy tylko sytuacja zaczyna pachnieć szachami, nabiera pan oszałamiającej pewności siebie.
– No i? – Szachista beznamiętnie czekał na dalszy tok rozumowania.
– No i nic – zacukała się, trochę zawstydzona własnym brakiem taktu, by wreszcie z uśmieszkiem zadrwić z samej siebie. – Wyobrażam sobie, jak to absurdalnie brzmi o świcie. Przepraszam.
Stał przed nią z rękami w kieszeniach płaszcza, z wystającą, gładko wygoloną grdyką nad rozpiętym kołnierzykiem koszuli, z głową przechyloną w lewo, jakby przeżuwał usłyszane właśnie słowa. Ale już nie wyglądał na zbitego z tropu.
– Ach, tak – powiedział i ruchem podbródka dal jej do zrozumienia, że pojmuje, chociaż Julia nie za bardzo wiedziała, co pojmuje. Następnie spojrzał za jej plecy, może w nadziei, że ktoś podrzuci mu zapomniane słowo. I wreszcie zrobił coś, co później dziewczyna zawsze wspominała z najwyższym osłupieniem. Dokładnie tam, w tym momencie, w niespełna kilku zdaniach, tonem chłodnym i bezosobowym, jakby chodziło o kogoś innego, streścił jej swoje życie. Przynajmniej Julia tak to odebrała. Ku jej zaskoczeniu trwało to dosłownie chwilę, nie było żadnej pauzy czy szczególnej intonacji, za to przy zachowaniu absolutnej precyzji, z jaką Muńoz zazwyczaj tłumaczył ruchy w szachach. I dopiero kiedy skończył i znów zapadł w milczenie, na jego wargach zagościł na powrót uśmieszek, będący może rodzajem leciutkiej autoironii, kpiny z człowieka, którego właśnie opisał, a do którego szachista nie żywił w głębi duszy ani współczucia, ani pogardy, miał za to dla niego coś na kształt pozbawionej złudzeń, wyrozumiałej solidarności. A Julia dłuższą chwilę trwała przed nim nieruchomo, nie wiedząc, co powiedzieć, i zastanawiała się, jakim, u diabła, cudem ten człowiek, który nie zawraca sobie głowy słowami, potrafi opowiedzieć tak dużo tak trafnym językiem. Dowiedziała się o chłopcu, który grał w myślach w szachy, patrząc na sufit sypialni, kiedy ojciec karał go za opuszczanie się w nauce. Dowiedziała się o kobietach, które z zegarmistrzowską precyzją potrafią rozebrać mężczyznę na kółka i sprężynki. Dowiedziała się o samotności, będącej parawanem przed klęską i beznadzieją. Wszystko to zrozumiała naraz, nawet nie mając czasu się nad tym zastanowić, a pod koniec, który nastąpił zaraz po początku, wcale nie była pewna, jaką część z tego usłyszała z jego ust, a jaką wyobraziła sobie sama. Założywszy oczywiście, że Muńoz faktycznie zrobił coś ponad to, że wtulił nieco głowę w ramiona i uśmiechnął się jak zmęczony gladiator, obojętny na kierunek, który wskaże kciuk decydujący o jego losie. Kiedy zaś przestał w końcu mówić, o ile w ogóle zaczął, a szary brzask oświetlił mu pół twarzy, drugą połowę pozostawiając w mroku – Julia pojęła z całą wyrazistością, czym dla tego faceta jest maty skrawek płaszczyzny podzielony na sześćdziesiąt cztery białe i czarne kwadraty: miniaturowym polem bitwy, na którym rozgrywa się tajemnica życia, sukcesów i porażek, straszliwych, sekretnych sił, które rządzą ludzkim losem.
Poznała tę prawdę w ciągu niecałej minuty. A także naturę tego uśmiechu, który nigdy do końca nie zdołał zagościć na jego ustach. I powoli pochyliła trochę głowę, bo była dziewczyną inteligentną i wszystko zrozumiała. On zaś popatrzył w niebo i powiedział, że robi się zimno. Wtedy ona wyciągnęła paczkę papierosów, poczęstowała go, on wziął – i wówczas pierwszy i przedostatni raz widziała, jak Muńoz pali. Ruszyli w dalszą drogę, by zatrzymać się przed bramą domu Julii. Tutaj szachista miał nieodwołalnie wypaść z całej historii, więc wyciągnął rękę, zamierzając się pożegnać. Ale w tym momencie Julia zerknęła na domofon i zobaczyła niewielką kopertę wielkości wizytówki, złożoną i wciśniętą w szparkę koło jej dzwonka. A gdy otworzyła i wyjęła ze środka karteczkę, zrozumiała, że Muńoz w żadnym razie nie powinien odchodzić. I że zdarzy się jeszcze parę rzeczy, na pewno niedobrych, zanim ostatecznie pozwoli mu odejść.
– Nie podoba mi się – powiedział Cesar. Julia zauważyła, że palce obejmujące fifkę z kości słoniowej drżą nieznacznie. – Wcale mi się nie podoba, że jakiś wariat łazi sobie swobodnie i bawi się z tobą w Fantomasa.
Można było odnieść wrażenie, że słowa antykwariusza były sygnałem, na który wszystkie znajdujące się w sklepie zegary, jeden po drugim bądź jednogłośnie, różnymi tonami od słabego szmeru po ciężki brzęk zegarów ściennych, wybiły cztery kwadranse i godzinę dziewiątą. Ale mimo tego zbiegu okoliczności Julii nie było do śmiechu. Spoglądała na zamkniętą za szkłem Lucyndę Bustellego i czuła się tak samo krucha jak ona.
– Mnie się też nie podoba. Ale nie jestem pewna, czy mamy jakiś wybór.
Odwróciła się od porcelanowej lalki i popatrzyła na stół w stylu regencji, na którym Muńoz rozłożył już swoją małą kieszonkową szachownicę i ponownie ustawił bierki zgodnie z sytuacją namalowaną przez van Huysa.
Читать дальше