Ot, paradoksy życia. Menchu i Julia przyglądały się teraz dziwnej kombinacji czerwieni i zieleni, ilustrującej wydumany tytuł Uczucia , która wyszła kilka tygodni wcześniej spod pędzla Sergia, najnowszego oblubieńca Cesara. Był to obraz, który antykwariusz sam im zarekomendował, aczkolwiek, trzeba przyznać, spuścił uczciwie wzrok, kiedy o nim mówił.
– Tak czy inaczej sprzedam go – westchnęła z rezygnacją Menchu, gdy już obydwie się nań napatrzyły. – W sumie wszystko da się sprzedać. Nie uwierzysz, co?
– Cesar jest ci bardzo wdzięczny – powiedziała Julia. – Ja też.
Menchu potarła z wyrzutem nos.
– To mnie właśnie denerwuje. Że jeszcze się wstawiasz za tą całą zgrają twojego antykwariusza. Ta stara ciota mogłaby się już nieco ustatkować.
Julia potrząsnęła zaciśniętą pięścią przed nosem przyjaciółki.
– Daj mu spokój. Wiesz dobrze, że Cesar to święty człowiek.
– Wiem, wiem. Ciągle nic, tylko Cesar to, tamto, siamto, od kiedy cię znam… – popatrzyła udręczona na obraz Sergia. – Powinniście oboje iść do psychoanalityka i zabić mu klina. Już was widzę razem na kozetce, jak nawijacie mu tę freudowską gadkę: “Widzi pan, panie doktorze, od dzieciństwa nie chciałam posuwać się z ojcem, wolałam tańczyć walca z antykwariuszem. Który notabene jest pędzlem, ale mnie uwielbia…” Zwątpiłby, dzidzia.
Julia patrzyła na przyjaciółkę, ale nie zdobyła się nawet na uśmiech.
– Jesteś bezczelna… Przecież wiesz, na czym polega nasza przyjaźń.
– A kto was tam wie…
– Idź do diabła. Wiesz aż za dobrze… – zamilkła i prychnęła, wściekła na samą siebie. – To jakiś absurd. Za każdym razem, kiedy mówisz o Cesarze, zaczynam się usprawiedliwiać.
– Bo jest w was coś nienormalnego. Przypomnij sobie, nawet jak byłaś z Alvarem…
– Zostaw Alvara. Zajmij się swoim Maxem.
– Mój Max przynajmniej daje mi to, czego mi trzeba… No właśnie, a co z tym szachistą, którego wyciągnęliście z kapelusza? Marzyłabym, żeby rzucić na niego okiem.
– Na Muńoza? – teraz Julia nie mogła powstrzymać uśmiechu. – Oj, rozczarowałby cię. Nie jest w twoim typie… Ani w moim – zamyśliła się. Nigdy nie sądziła, że będzie go musiała opisać. – Wygląda jak urzędnik z czarno-białych filmów.
– Ale van Huysa ci rozwiązał – Menchu zamrugała szelmowsko z szacunku dla szachisty. – Jakieś zdolności posiada.
– Na swój sposób potrafi być bardzo inteligentny… Ale nie zawsze. Czasem patrzysz i widzisz, że jest bardzo pewny siebie, że rozumuje jak maszyna, i nagle dosłownie gaśnie w oczach. Wtedy dostrzegasz wytarty kołnierzyk koszuli, prostackie rysy i podejrzewasz, że na pewno jedzie mu ze skarpetek.
– Żonę ma?
Julia wzruszyła ramionami. Patrzyła w dal, gdzieś poza wystawione w oknie obrazy i zdobne ceramiki.
– Nie wiem. Nie należy do tych, co ci się zwierzają – zastanowiła się nad własnymi słowami, bo zdała sobie sprawę, że to pytanie nie przyszło jej nawet do głowy. Muńoz interesował ją nie jako istota ludzka, lecz jako ktoś, kto przyda się przy rozwiązywaniu zagadki. Dopiero poprzedniego dnia, na krótko przedtem, nim znalazła fiszkę w domofonie, nim mieli pożegnać się na zawsze, zdołała co nieco poznać jego życie wewnętrzne. – Przypuszczam, że raczej ma żonę. Albo miał… Nosi jakieś rany, które tylko my, kobiety, potrafimy zadać.
– A co Cesar na niego?
– W porządku. Pewnie go trochę śmieszy. Cesar odnosi się do Muńoza z wielką galanterią, czasem podszytą ironią… Na przykład kiedy Muńoz w błyskotliwy sposób objaśnia jakieś posunięcie szachowe, Cesara jakby kłuła zazdrość. Ale kiedy tamten odwraca oczy od szachownicy, od razu kapcanieje, a Cesar się uspokaja.
Przerwała zaskoczona. Ciągle spoglądała przez szybę na ulicę i właśnie zobaczyła po drugiej stronie, przy krawężniku, dziwnie znajomy samochód. Gdzieś go przedtem już widziała…
Nadjechał autobus i zasłonił zaparkowany wóz. Miała lęk wypisany na twarzy, co zaniepokoiło Menchu.
– Coś się dzieje?
Pokręciła niepewnie głową. Za autobusem pojawił się dostawczak i zatrzymał na światłach, więc trudno było stwierdzić, czy tamten samochód ciągle stoi. Ale widziała go na pewno. To był ford.
– Ej, co jest?
Menchu popatrywała to na nią, to na ulicę, nic nie rozumiejąc. Julia poczuła pustkę w żołądku, niemiłe wrażenie, które ostatnio zdołała poznać aż za dobrze. Stała nieruchoma i skupiona, jakby umiała wysiłkiem woli przeniknąć wzrokiem przez blachę ciężarówki i sprawdzić, czy samochód jeszcze tam jest. Niebieski ford.
Bała się. Czuła, jak strach mrowi się po całym ciele, jak pulsuje w żyłach i w skroniach. W końcu – pomyślała – przecież ktoś może ją śledzić. I to od paru dni, od kiedy Alvaro i ona… Niebieski ford z zaciemnionymi szybami.
Nagle przypomniała sobie. Stał zaparkowany “na drugiego” przed agencją kurierską, przejechał za nimi na czerwonym świetle na bulwarze tego ranka, kiedy lało. Dostrzegała go z góry przez firanki mieszkania albo na ulicach tu i ówdzie… Przecież to mógł być ten sam samochód…
– Julio, dziecinko – Menchu była poważnie zdenerwowana – jesteś cała blada.
Dostawczak ciągle stał na światłach. Może to przypadek. Na świecie pełno jest niebieskich samochodów z ciemnymi szybami. Zrobiła krok w kierunku wystawy i wsunęła dłoń do kieszeni kurtki, którą przewiesiła sobie przez ramię. Alvaro w wannie z odkręconymi kranami. Grzebała na oślep, odsuwając na bok papierosy, zapalniczkę, puderniczkę. Trafiając na kolbę derringera, odczuła jakąś radosną pociechę, a jednocześnie patetyczną nienawiść wobec tego niewidocznego teraz wozu, symbolu jej nagiego lęku. Skurwysynu – pomyślała, a dłoń w kieszeni zaciśnięta na pistolecie zaczęła się trząść ze strachu i ze złości. – Skurwysynu, nie wiem, kim jesteś, i wprawdzie na razie jest ruch czarnych, ale ja ci pokażę szachy… Ku zdumieniu Menchu wyszła na ulicę z zaciętą miną, wpatrzona w ciężarówkę zasłaniającą tajemniczy samochód. W chwili kiedy znów zapaliło się zielone, minęła wozy zaparkowane na chodniku. Obskoczyła jakiś zderzak, puściła mimo uszu klakson za plecami i już, już miała wyszarpnąć z kieszeni derringera, żeby przepędzić ciężarówkę, kiedy, dotarłszy pośród spalin na drugą stronę jezdni, zobaczyła, jak niebieski ford z zaciemnionymi szybami, o numerach rejestracyjnych kończących się na TH, oddala się od niej, niknąc w ruchu ulicznym.
IX. Fosa przy Wrotach Wschodnich
ACHILLES: A co się dzieje, jeśli natrafi się na obraz
wewnątrz obrazu, w który już się weszło?
ŻÓŁW: Dokładnie to, czego się spodziewasz, panie:
wnika się w ten obraz w obrazie.
Douglas R. Hofstadter,
Godel, Escher, Bach – an Etemal Golden Braid
– …To już pewna przesada, kochanie. – Cesar nawijał spaghetti na widelec. – Wyobrażasz sobie…? Praworządny obywatel, prowadząc swój, przypadkowo niebieski, samochód staje równie przypadkowo na światłach i widzi, jak podchodzi do niego bazyliszek pod postacią ładnej dziewczyny i ni stąd, ni zowąd mierzy do niego z pistoletu. – Popatrzył na Muńoza, jakby rozsądek tego ostatniego mógł przyjść mu z odsieczą. -…Przecież każdy by chyba zmartwiał?
Szachista, który kręcił właśnie na obrusie kulkę z chleba, znieruchomiał, jednak nie podniósł wzroku.
– Ale nie udało jej się. To znaczy, nie strzeliła – odezwał się cicho. – Samochód zdążył odjechać.
Читать дальше