– Czterdzieści siedem! – zawołał Bill.
To był jej numer. Pozostałe dzieci jak zawsze krzyknęły podekscytowane. Ruszyła do szafy, zachowując tyle godności, na ile mogła, wiedząc, że Bill wskoczy tam za nią i będzie robił miny do kumpli. I znowu, jak sobie przypomniała, tak robili wszyscy pewni siebie chłopcy.
Właściwie to nie była szafa, tylko spiżarka, do której mama Kathy wstawiała przetwory. Patrzyli na słoje pełne pomidorów, papryki, brzoskwiń. Ten widok przywiódł jej na myśl pojemniki z horroru, mózgi pływające w formalinie w Młodym Frankensteinie. Abbie… Abbie Normalna! To byłoby całkiem dobre przybrane imię. Ciocia też kucharzyła, robiła wspaniałe dżemy i marynaty. Jabłka, brzoskwinie, śliwki, wiśnie… nie, nie myśl teraz o wiśniowym drzewie. Na podłodze stała duża chłodziarka, usiedli na niej, stykając się biodrami, zawstydzeni i niezręczni.
– Co chcesz zrobić? – zapytał Bill.
– Co chcesz zrobić? – odparła.
Wzruszył ramionami, jakby cała sytuacja go nudziła, jakby widział już i robił wszystko.
– Chcesz mnie pocałować? – zapytała nieśmiało.
– No, chyba tak.
Oddech chłopca smakował ciastem i chipsami, co było nawet przyjemne. Rozchylił wargi, ale nie próbował wsadzać Ruth języka do ust. I trzymał ręce przy sobie, jakby bał się jej dotknąć.
– To miłe – stwierdziła uprzejmie, ale także szczerze.
– Chcesz jeszcze?
– Jasne. – Przecież mieli całe pięć minut.
Tym razem wetknął między jej wargi sam koniuszek języka. Ledwie oddychał, jakby oczekiwał, że ona zaprotestuje albo go odepchnie. A ona musiała się raczej skupić na tym, by odruchowo nie otworzyć szerzej ust i nie wciągnąć reszty jego języka. Była już w tym nieźle wyćwiczona, stała się specjalistką od różnych technik, które należało opanować, aby szybko przejść przez nocną transakcję. Co zrobiłaby teraz Ruth, ta prawdziwa Ruth, gdyby nie spłonęła w pożarze, mając cztery lata? Co wiedziałaby, jak by postąpiła? Koniuszek języka Billa spoczął na jej dolnej wardze niczym kawałek jedzenia albo pasemko włosów, które chciałaby zsunąć. Ale pozwoliła mu zostać.
– Co jeszcze chcesz, żebym zrobił? – zapytał Bill, odsuwając się, aby nabrać oddechu.
Uświadomiła sobie, że on przecież nie wie. Nie ma pojęcia o rzeczach, jakie dałoby się zrobić, nawet w ciągu pięciu minut. Przez chwilę się zastanawiała, czy mu nie pokazać, ale to byłaby katastrofa. Kiedy wreszcie pięć minut w szafie-spiżarce dobiegło końca i inni zaczęli dobijać się do drzwi, wołając, by para wkładała ubrania, które nie były nawet potargane, Bill nadal trwał w niewiedzy, w jakiej ona chciałaby pozostać. Potem matka Kathy krzyknęła w dół schodów, że już czas do domu, dzięki czemu Ruth nie musiała wywoływać niczyjego numeru.
– Jak było na prywatce? – zapytał wujek.
– Nudy – odparła, mówiąc prawdę, ale taką, która mu się spodoba. Bo przecież jeśli prywatka okazałaby się nudna, to może dziewczynka nie będzie już chciała iść na następną. Martwił się, gdy pokazywała się wśród ludzi, niepilnowana przez nikogo z rodziny. Gdy wychodziła z domu, nie ufał jej do końca. Poza tym lubiła sprawiać, żeby czuł się zadowolony. Na swój dziwny sposób był po jej stronie, jak nikt inny w tym domu. Nawet psy, brutalne i paskudne, potrafiły tylko brudzić dywany i rwać jej rajstopy.
– Wyjdę sobie na dwór – powiedziała.
– Przecież jest zimno?
– Pochodzę tylko dookoła domu, nie za daleko.
Ruszyła do ogrodu, do drzewa wiśni. O tej porze roku ciężko było stwierdzić, czy rzeczywiście widać już pąki, czy tylko bardzo chce się je zobaczyć.
Marcowy zmierzch płatał takie figle – tworzył szarozielone cienie wyglądające jak obietnica nowego życia.
– Dzisiaj całowałam się z chłopakiem – oznajmiła drzewu, zmierzchowi, ziemi. Na żadnym z nich nie wywarło to wrażenia, ale to, co powiedziała, było takie normalne. Dlatego poczuła, że ona też kiedyś może być znowu normalna, jeszcze pójść swoją ścieżką i sprawić, aby wszystko się ułożyło. Kiedyś.
Teraz była Ruth z Bexley, jej cała rodzina spłonęła w pożarze. Ona, wtedy trzy – albo czteroletnia, skoczyła z okna na pierwszym piętrze i złamała sobie nogę w kostce. Dlatego uczyła się w niższej klasie niż powinna, bo długo leżała w szpitalu. Nie, wcale nie została na drugi rok. Po prostu przez pewien czas w ogóle nie chodziła do szkoły. A w Ohio szkoła była inna i dlatego właśnie nie wie różnych rzeczy, które powinna.
Tak, miała blizny, ale nie tam, gdzie dałoby się je dostrzec, nawet gdy miała na sobie tylko kostium kąpielowy.
Piątek
Nie mogę – powiedziała. – Po prostu nie mogę. To dziwne, jakie rzeczy zostają w głowie ze szkoły. Infante nie należał do grona najlepszych uczniów, ale lubił historię. A w szpitalnym pokoju Jane Doe, w ten piątkowy poranek… Ciągle zmuszał się, aby myśleć o tej kobiecie jako o Jane Doe, nikim innym. Właśnie w ten poranek przypomniał sobie, co kiedyś słyszał o Ludwiku XIV. A może o Ludwiku XVI? Niektórzy królowie kazali swoim sługom oglądać siebie, kiedy się ubierali, a to miało wzmocnić ich władzę. Ubierali się, kąpali i Bóg wie, co jeszcze robili w obecności swoich poddanych. Kiedy był czternastolatkiem z Massapequa, nic z tego nie kumał. No bo kto wygląda mniej władczo niż nagi facet albo taki stawiający właśnie klocka? Jednak teraz, kiedy ujrzał krzątającą się Jane Doe, przypomniał sobie właśnie tamtą opowieść.
Oczywiście nie chodziło o to, żeby się przed nim rozbierała. Wciąż jeszcze miała na sobie szpitalną piżamę, jaskrawy szal okrywał kościste ramiona. Rozkazywała jednak Glorii i pracownicy socjalnej; mówiła, co mają robić w jej imieniu, a czyniła to z królewską manierą, zachowując się, jakby Kevina nie było w pokoju. Gdyby nic o niej nie wiedział – i znowu ta myśl się go uczepiła – uznałby ją za bogatą dziwkę albo przynajmniej ukochaną córeczkę tatusia, przyzwyczajoną, że wszystko dzieje się tak, jak ona chce; osobę, której usługują zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Te dwie tutaj wręcz nadskakiwały, rywalizowały ze sobą o prawo służenia Jane Doe.
– Moje ubranie… – Spojrzał na przyniesione rzeczy, w których przyjmowano ją do szpitala.
Nawet Kevin zauważył, dlaczego nie chce ich znowu wkładać. Sportowe ciuchy, luźna bluza i legginsy marki Under Armor, gdzieniegdzie jeszcze bardzo modne. Pachniały stęchlizną. Nie ostrym, kwaśnym odorem potu, ale zapachem powstałym dlatego, że spano w nich i noszono je zbyt długo. Zastanowił się, ile kilometrów przejechała w nich przed wypadkiem. Całą drogę z Asheville? Ale jak kupiła benzynę, bez portfela, bez gotówki? Czy wyrzuciła portfel z auta? Gloria próbowała przedstawić wydarzenia po wypadku jako atak paniki, błędne decyzje spowodowane adrenaliną. Ale Kevin odparował, że wszystko mogło być wykalkulowane, że uciekła z miejsca wypadku, by dać sobie czas na ułożenie jakiejś historyjki.
Historii, która rozrastała się, aż pojawił się w niej policjant prześladowca, akurat kiedy kobieta dowiedziała się, że prokurator stanowy chce ją sądzić albo zamknąć pod kluczem. I oczywiście, on też dał się nabrać. Pozwolił zostać Jane Doe na wolności tak długo, jak tylko Gloria będzie mogła zaręczyć, że kobieta nie wyjedzie z Baltimore. Infante uważał, że trzeba być naprawdę niezłym twardzielem, by czmychnąć Glorii. Żmija ścigałaby delikwenta choćby tylko o zapłatę.
Читать дальше