Dyżurny oficer zapewnił ich, że radiowóz zjawi się za dziesięć minut. Było to jednak już dość dawno temu, a ponieważ Reece nie potrafił dokładnie określić miejsca, w którym wypadli z drogi, podejrzewali, że czeka ich dłuższe oczekiwanie.
– Kto to był? – spytała w końcu Taylor.
– Przypuszczam, że ten sam człowiek, który ukradł dokument. Nie zdążyłem mu się dokładnie przyjrzeć. Biały mężczyzna w średnim wieku. Miał kapelusz i podniesiony kołnierz, więc nie widziałem dobrze jego twarzy. Nie wiem nawet, jaki to był samochód. Zauważyłem tylko białą smugę.
– Przypadek?
– Nie wchodzi w rachubę. On celowo zepchnął nas z szosy.
– Kto z uczestników przyjęcia mógł wiedzieć o naszej obecności?
Reece wzruszył ramionami.
– Thom Sebastian, Dudley… I większość akolitów Claytona, z wyjątkiem Randy’ego Simmsa. – Zastanawiał się przez chwilę. – Myślę, że pora powiedzieć policji, co się stało. Wyznać im całą prawdę.
– Nie. – Taylor potrząsnęła głową.
– Nie przypuszczałem, że może do tego dojść, Taylor. Nigdy nie spodziewałem się aktów przemocy.
– Zabijanie nas nie miałoby sensu – odparła. – To sprowadziłoby do firmy policję, a on z pewnością tego nie chce… podobnie jak my. Nie wiedział, że wypadniemy z szosy. Chciał nas tylko przestraszyć.
Reece się zamyślił. Taylor przysunęła się do niego bliżej.
– Jesteśmy już blisko celu. Czuję to. Rozprawa ma się odbyć pojutrze. Poczekajmy jeszcze dwa dni. – Oburącz objęła jego głowę. – Zgoda?
– Sam nie wiem, co robić – odparł niepewnie.
– Tylko dwa dni – powtórzyła bardziej zdecydowanym tonem, widząc, że jego opór słabnie. Kiedy otworzył usta, pokręciła głową i położyła palec na jego wargach.
Pochylił się ku niej i mocno ją objął. Ich pocałunek był długi i namiętny.
Przerwały go światła kilku halogenowych reflektorów, wyławiających samochód z gęstego mroku. Odsunęli się od siebie gwałtownie i usłyszeli rozbawiony głos jednego z policjantów.
– Popatrz na ten samochód, Hank! Wygląda, jakby pływał po wodzie! Czy widziałeś kiedyś coś takiego?
– Nigdy w życiu – odpowiedział jego kolega.
W poniedziałek, na dzień przed rozprawą mającą zadecydować o losach banku New Amsterdam, Taylor Lockwood siedziała w nowojorskim pubie naprzeciw Johna Silberta Hemminga, który trzymał w ręku kufel.
Nie był tradycyjnym prywatnym detektywem, wychylającym podczas pracy mnóstwo whisky, ale przepadał za piwem. Skończył szósty kufel i zamówił trzy następne.
– One są bardzo małe – dodał tonem wyjaśnienia.
Taylor musiała przyznać mu rację, ale sama miała kłopot już z drugim. Wypiła u Claytona więcej wina, niż zamierzała, a z powodu kąpieli w zbiorniku – i obecności Reece’a w łóżku – nie spała tej nocy wiele.
Opowiedziała Hemmingowi o werdykcie Sądu Najwyższego, na mocy którego puby miały obowiązek obsługiwać kobiety. Przez wiele lat prawo bywania w nich mieli tylko mężczyźni.
– To wielkie osiągnięcie – mruknął Hemming, patrząc na poszczerbione drewniane stoły, kolekcję wyrobów z kości pokrytą grubą warstwą kurzu i grupę hałaśliwych młodych ludzi. Potem spojrzał z gniewem na jakiegoś pijanego studenta, który szedł w ich kierunku, rozlewając trzymane w ręku piwo. Chłopak dostrzegł jego wzrok i szybko zmienił kierunek.
– Czy nasze spotkanie ma charakter towarzyski? – spytał z ciekawością detektyw.
– Chyba nie.
– Ach, rozumiem – odparł, kiwając głową. – Jak wypadło zdjęcie odcisków palców?
– Nieźle. Wyślę ci pocztówkę.
– Kiedyś nauczę cię, jak się robi odciski stóp.
Taylor podała mu kartkę z informacjami, które znalazła w biurku Wendalla Claytona.
– John, czy słyszałeś kiedykolwiek o tej instytucji?
– „AAA Agencja Ochroniarska”? Nie ma takiej w Nowym Jorku ani w okolicach. Ale możemy założyć, że to jakaś szemrana firma.
– Dlaczego?
– Te trzy A to stary numer. Przybierają taką nazwę, żeby znaleźć się na pierwszym miejscu w książce telefonicznej. Czy chcesz, żebym ich sprawdził?
– A możesz to zrobić?
– Jasne. – Przechodzący kelner bez pytania postawił na ich stoliku jeszcze dwa piwa.
– Czy pracownik takiej szemranej firmy byłby gotów popełnić przestępstwo?
– Przejść przez ulicę w niedozwolonym miejscu?
– Chodzi o coś gorszego.
– Kradzież jabłek?
– Coś w tym rodzaju. Ale chodzi o coś cenniejszego niż owoce.
John pochylił się nad stołem.
– Jeśli idzie o duże firmy ochroniarskie, takie jak nasza, nie wchodzi to w rachubę. Jeśli popełniasz przestępstwo, tracisz licencję. Ale te małe agencje… – postukał palcem w kartkę papieru – nie zawsze odróżniają dobro od zła. Chcę powiedzieć, że ktoś musi instalować te podsłuchy, które znajduje moja firma, prawda? A zakładanie pluskiew jest nielegalne.
– A jeśli chodzi o brudne sztuczki?
– Terminologia mojego zawodu nie zna takiego określenia.
– Na przykład próba zepchnięcia kogoś z szosy.
– Zepchnięcia kogoś…
– …z szosy – dokończyła szeptem Taylor.
Hemming wahał się przez dłuższą chwilę.
– Tego rodzaju firma… trzy A… Tak, można by tam pewnie znaleźć kogoś, kto zechciałby to zrobić – powiedział w końcu. – A nawet coś gorszego.
Taylor dokończyła swoje piwo. Otworzyła torebkę, wyjęła dwudziestodolarowy banknot i gestem wezwała kelnera.
– Czy istnieje jakiś pan Lockwood? – spytał John.
– Tak, ale chyba nie polubiłbyś mojego ojca.
– Chodzi mi o narzeczonego albo przyjaciela. Wiesz, jednego z tych paskudnych facetów, którzy zawsze mnie uprzedzają.
– W gruncie rzeczy nie.
– Więc może zjadłabyś ze mną kolację?
– Nie mogę.
– Pozwoliłbym ci mnie zaprosić, żebyś mogła odpisać sobie koszty od podatku.
Taylor roześmiała się głośno.
– Mam inne plany na najbliższą przyszłość.
– Plany obowiązują tylko budowlańców i stoczniowców.
– Może innym razem? Mówię poważnie.
– Jasne – mruknął Hemming. Kiedy zaczęła wstawać, uniósł jeden palec, skłaniając ją do powrotu na miejsce. – Jeszcze jedno… Mam przyjaciela. Nosi odznakę i pracuje w komendzie policji. Może czas, żebyś do niego zadzwoniła? Tylko po to, żeby pogadać.
Taylor przypomniała sobie wczorajszy wypadek, zakończony kąpielą w zbiorniku i doszła do wniosku, że pomysł Hemminga jest doskonały.
Mimo to powiedziała:
– Nie.
Rozdział dwudziesty czwarty
Spacerowali razem po Battery Park.
Ralph Dudley patrzył na Statuę Wolności, wyrastającą nad zatoką jak siostra posągu ślepej sprawiedliwości. Junie szła obok niego w milczeniu. Miał ochotę wziąć ją za rękę, ale oczywiście nie zrobił tego. Wyglądali na turystów, którzy idą w kierunku posągu, by obejrzeć go z bliska.
Dudley zastanawiał się, ile osób w wieku Junie zna treść napisu wyrytego na cokole i wie, że jest on fragmentem poematu Emmy Lazarus, „Nowy kolos”.
Pokaż mi tych znużonych i ubogich,
Stłoczone masy, oddechu żądne,
Odpadki cuchnące przy twym brzegu…* [Przełożył Arkadiusz Nakoniecznik]
Chyba prawie nikt – pomyślał z zadumą. – A ilu prawników z Wall Street zna tekst tego wiersza? Też niezbyt wielu.
– Czy na promie będzie zimno?
– Możemy usiąść pod pokładem. Tam jest ciepło. Wypijemy gorącą czekoladę.
– Albo piwo – mruknęła dziewczyna.
Читать дальше