Po jakichś piętnastu minutach pracy usłyszała od strony drzwi czyjś głos.
– Ach, więc tutaj jesteś…
Uniosła wzrok i ujrzała Wendalla Claytona.
Rozdział dwudziesty drugi
Odwróciła się i wstała, zrzucając plik papierów. Kartki rozsypały się po podłodze. Wendall Clayton stał na korytarzu, tuż za drzwiami i rozmawiał z kimś, kogo nie widziała. Korzystając z tego, że znajduje się poza zasięgiem jego wzroku, zaczęła zbierać papiery. Potem ponownie usłyszała jego głos.
– Wejdźmy na chwilę tutaj, dobrze?
Rozpaczliwym gestem wsunęła kartki pod biurko. Zniknęły z pola widzenia – wystawał tylko róg jakiegoś listu. Sięgnęła w jego kierunku, ale w tym momencie drzwi się otworzyły. Taylor wskoczyła za szafę. Przylgnęła do ściany, poczuła na policzku dotyk chłodnego tynku. Usłyszała i rozpoznała głos drugiego mężczyzny.
– O czym chcesz ze mną mówić, Wendall? – spytał Ralph Dudley.
Do jej uszu dotarł trzask zamykanych drzwi.
– Siadaj – poprosił Clayton.
– Czy coś się stało?
– Nie pamiętam, żebym zapalał tę lampę… – mruknął ze zdziwieniem Clayton.
Taylor jeszcze mocniej przylgnęła do ściany.
Cisza. Co oni robią? – pytała się w duchu. – Czy zauważyli czubki moich butów albo wystający spod biurka róg kartki papieru? Czyżby fotel, na którym siedziałam, nadal był ciepły?
– Ralph, chyba mogę powiedzieć, że należysz do starej gwardii, do weteranów naszej firmy.
– To prawda, pracuję w niej już od dawna.
– Zaczynałeś mniej więcej w tym samym czasie co Donald, prawda?
– A także Bill Stanley. I Lamar Fredericks.
– Widywałem cię często w klubie z Joe Wilkinsem i Porterem.
– Owszem, często tam bywamy. O co ci chodzi?
– Jak się dziś bawisz?
– Doskonale, Wendall. – W głosie starego prawnika pobrzmiewał lęk. Clayton zadawał życzliwe pytania z sadystyczną intonacją.
Cisza. Szmer przesuwających się po podłodze stóp.
– Jest tu dziś sporo młodych ludzi – ciągnął Clayton. – Czy to nie zabawne, Ralph? Kiedy byłem w ich wieku, zarabiałem… pięćdziesiąt, może siedemdziesiąt pięć dolarów tygodniowo. Ci smarkacze zgarniają dziewięćdziesiąt tysięcy rocznie. To zdumiewające.
– Wendall, czy czegoś ode mnie chcesz?
– Chcę, żebyś głosował we wtorek za fuzją. To wszystko.
Długa pauza.
– Nie mogę, Wendall – oznajmił w końcu drżącym głosem stary mężczyzna. – Wiesz o tym. Jeśli dojdzie do fuzji, stracę posadę. Podobnie jak Donald i wielu innych.
– Będziesz miał z czego żyć, Ralph. Dostaniesz wysoką odprawę.
– Nie mogę. Nie stać mnie na to, żeby przejść na emeryturę.
– Oczywiście, że nie. Masz duże wydatki.
– Zgadza się – przyznał Dudley, starannie ważąc słowa. – Mieszkanie w tym mieście jest bardzo kosztowne.
– Manhattan… to najdroższe miejsce na świecie.
– Przykro mi, Wendall. Będę musiał głosować przeciwko tej fuzji.
Znowu cisza. Taylor wyobrażała sobie gorączkowy bieg myśli Dudleya, usiłującego przewidzieć następny ruch Claytona. Ona sama domyślała się już żałosnego końca tej rozmowy.
– Czy mogę z tobą rozmawiać otwarcie? – spytał Clayton.
– Oczywiście. Doceniam szczerość i…
– Jeśli nie będziesz głosował za fuzją, podam do publicznej wiadomości twój romans z szesnastoletnią dziewczynką.
Zdławiony wybuch śmiechu nie ukrył rozpaczliwego lęku Ralpha.
– O czym ty mówisz?
– Ralph, cenię twoją inteligencję i mam nadzieję, że ty doceniasz moją. Pokazujesz się publicznie z tą małą kurewką i przedstawiasz ją jako swoją wnuczkę, co sprawia, że cała afera jest jeszcze bardziej obrzydliwa. Ty…
Taylor usłyszała odgłos uderzenia, potem śmiech najwyraźniej zaskoczonego Claytona i szuranie stóp szamoczących się mężczyzn. W końcu rozpaczliwy jęk Dudleya, nasycony bólem i bezradnością.
– Ralph, naprawdę… – Clayton ponownie się zaśmiał. – Czy nic ci nie jest? Usiądź… Czy coś cię boli?
– Nie dotykaj mnie – wyjąkał Dudley załamującym się głosem. Taylor dosłyszała jego szloch.
– Nie podchodźmy do tego zbyt emocjonalnie – powiedział pojednawczym tonem Clayton. – Nie mam powodu, by komukolwiek o tym mówić. Spróbujmy ze sobą negocjować. Uchodzisz za najbardziej czarującego człowieka w naszej firmie. Jesteś wytworny i elegancki. Można by cię nazwać reliktem czasów, w których maniery prawnika były równie ważne jak jego inteligencja. Więc proponuję ci układ. Ty i trzej twoi koledzy zmienicie front i będziecie głosować za fuzją, a ja zachowam twój sekret w tajemnicy.
– Trzej inni?
– Powiedzmy że Joe, Porter… sam wybierz trzeciego. A oto dobra wiadomość. Za każdego dodatkowego, przeciągniętego na moją stronę członka rady dorzucę pięćdziesiąt tysięcy dolarów do twojej odprawy. To powinno ci wystarczyć na zadawanie się z tą młodą kurewką jeszcze przez jakiś rok.
– Jesteś podły – wykrztusił Ralph.
– Bardziej podły niż ty? Nie jestem tego pewien. Głosowanie odbędzie się pojutrze, Ralph. Pomyśl o tym. Decyzja należy do ciebie. A teraz zejdź na dół i weź drinka. Odpręż się.
– Gdybyś potrafił zrozumieć…
– Och, przecież właśnie o to chodzi, Ralph. Ja nie potrafię cię zrozumieć. I nie zrozumie cię nikt inny.
Drzwi się otworzyły. Obaj mężczyźni wyszli. Jeden z nich był zrozpaczony, a drugi zadowolony z siebie. Ale odgłos ich kroków brzmiał tak samo.
Taylor nadal siedziała w gabinecie, wsłuchując się w jakiś cichy, rytmiczny dźwięk.
Po wyjściu obu prawników pozostała na miejscu, kryjąc się za szafą, gdyż Clayton nadal przebywał na górze. Usłyszała jego dochodzący z bliska głos.
Po jakichś pięciu minutach rozległ się ten dźwięk.
Co to jest – pytała się w myślach. – Czyjś śpiew? Prymitywna muzyka? A może… Nie, to niemożliwe…
Podeszła do ściany i przycisnęła do niej ucho. Dźwięk dochodził z drugiej strony – z sypialni Claytona.
Nagle zdała sobie sprawę, że słyszy głosy dwojga ludzi, i wszystko stało się dla niej jasne.
Nie była szczególnie zaskoczona, gdyż wiedziała już dobrze, co sądzić o Claytonie. Zdumiało ją jednak to, że drugim źródłem efektów dźwiękowych była Carrie Mason.
– Mocniej… tak… tak… jestem już blisko… Taak, taak, taak!
Carrie osiągnęła cel dość szybko, ale Claytonowi zabrało to więcej czasu. Tyle że Taylor zdążyła dokładnie przeszukać jego biurko. Dochodzące zza ściany odgłosy dawały jej poczucie bezkarności.
Znalazła tylko jeden interesujący dokument – rachunek firmy ochroniarskiej. Dotyczył on usług, które firma zaczęła świadczyć przed miesiącem. Ich zakres określony był dość enigmatycznie. „Zgodnie z życzeniem klienta”.
Miała ochotę zabrać rachunek ze sobą. Zastanawiała się, jak postąpiłby w takiej sytuacji jej znajomy detektyw, John Silbert Hemming. Doszła do wniosku, że posłużyłby się szpiegowskim aparatem fotograficznym. Wobec tego starannie przepisała wszystkie informacje i odłożyła kartkę na miejsce.
Kiedy zeszła na dół, stwierdziła, że wielu gości już wyszło. Pozostali tylko najbardziej doświadczeni bywalcy bankietów. Między innymi Thom Sebastian, który znów chciał ją uściskać. Kiedy zrobiła unik, pożegnał się z nią i ponownie zaproponował, by zjedli nazajutrz kolację. Taylor ruszyła w kierunku bufetu, słuchając strzępków stłumionych, często pijackich rozmów.
– On do tego doprowadzi. To pewne. W przyszłym miesiącu będziemy nazywać się Hubbard, White, Willis i Perelli.
Читать дальше