– Przegrasz zakład, frajerze. Burdick do tego nie dopuści.
– Czy zdajesz sobie sprawę, że mają głosować już we wtorek? Pojutrze.
– Słyszałeś o tym detektywie, który bada sprawę rachunków Burdicka w bankach szwajcarskich?
– Czy wiesz, że Burdick kazał komuś przejrzeć artykuł Claytona, zamieszczony w czasopiśmie prawniczym, bo chce udowodnić, że jest to plagiat?
– To bzdura.
– Ta cała fuzja jest bzdurą. Nikt nie koncentruje się na pracy.
– Gdzie jest Donald?
– Nie musiał przychodzić. Przysłał Himmlera.
– Kogo?
– Swoją żonę. On potrafi tylko przekonywać, a Vera po prostu ucina ludziom jaja. Słyszałeś, co o niej opowiadają, prawda? To Lady Makbet.
Taylor zauważyła, że żony Burdicka nie ma już wśród gości.
Obejrzała długi stół, na którym niedawno piętrzyły się stosy kawioru, wołowiny, kurczaka i befsztyków tatarskich. Teraz zostały na nim tylko brokuły.
A ona nie znosiła brokułów.
Uderzona przez Eda Gliddicka piłka golfowa potoczyła się po pokrytym sztuczną trawą dachu hotelu Fleetwood w Miami Beach, ale nie wpadła do dołka.
– Cholera! – zaklął głośno, zerkając na stojącego obok szczupłego młodego mężczyznę.
– Wolę grać w tenisa niż w golfa – powiedział jego towarzysz.
Był nim Randall Simms III, protegowany Wendalla Claytona. To on wykorzystał prywatny odrzutowiec firmy Hubbard, White and Willis, by przybyć na Florydę przed Burdickiem i spotkać się z dyrektorami spółki kapitałowej McMillan Holdings.
Podczas gdy jego rywal tracił czas na rozmowy z zastępcą dyrektora, Steve’em Nordstromem, Simms spotkał się z Edem Gliddickiem, szefem rady nadzorczej i dyrektorem naczelnym.
Spółka McMillan, która sama niczego nie produkowała, była właścicielem wielu firm, wytwarzających części do maszyn i świadczących usługi na rzecz rozmaitych przedsiębiorstw, a także posiadała udziały w innych spółkach akcyjnych. Zawiłość tej struktury nie utrudniała Gliddickowi sprawnego zarządzania powierzonym mu majątkiem. Spółka McMillan Holdings regularnie pojawiała się na liście dwudziestu najbardziej dochodowych firm świata.
Sześćdziesięciopięcioletni Gliddick był nieco zgarbiony i dość tęgi. Spędził wiele lat na kortach tenisowych i polach golfowych całego świata, dlatego jego twarz była ogorzała i pomarszczona od słońca. Miał rzadkie, siwe włosy i duży nos.
– Wendall nie przyjechał do mnie osobiście, tylko przysłał pana – powiedział do swego gościa. – To może oznaczać tylko jedno. Jest pan człowiekiem od brudnej roboty.
– Wendall chciał zachować pewien dystans między swoją osobą a tym, co zamierzam panu powiedzieć – wyjaśnił Simms.
– Chodzi o tę pieprzoną fuzję, prawda?
– Proponuję, żebyśmy weszli do środka – oznajmił Simms. – Tutaj mógłby ktoś nas podsłuchać za pomocą mikrofonu kierunkowego. Takie urządzenia są naprawdę produkowane. Widuje się je nie tylko w filmach.
– Wiem o tym – mruknął Gliddick.
Wszedł pierwszy do pokoju, zamknął okno i zaciągnął zasłony. Simms przygotował dwa koktajle whisky sour. Gliddick zaczął się zastanawiać, skąd ten człowiek, którego nigdy dotąd nie spotkał, wiedział, że jest to jego ulubiony drink.
– Donald Burdick rozmawia w tej chwili ze Steve’em Nordstromem – oznajmił.
– Wiemy o tym – mruknął Simms.
My!
– Więc czego pan chce… to znaczy, czego chce Wendall?
– Chcemy, żeby dał pan do zrozumienia pracownikom obu firm – naszej i pana Perellego – że jesteście zwolennikami tej fuzji.
– Dlaczego nie mielibyśmy być jej zwolennikami?
– Dlatego że jeśli do niej dojdzie, Donald i jego zwolennicy będą musieli odejść – oznajmił obcesowo Simms.
– Aha… – Gliddick kiwnął głową. – Rozumiem.
– Być może chce pan być wobec niego lojalny…
– Jasne, że chcę być wobec niego lojalny.
– To zrozumiałe. Jesteście przyjaciółmi od lat. Ale odłożymy na chwilę ten temat i porozmawiajmy o tym, dlaczego powinien pan chcieć, aby nasze firmy się połączyły.
Bystry chłopak… podoba mi się… – pomyślał Gliddick, ale natychmiast porzucił zamiar nakłonienia Simmsa do podjęcia pracy w firmie McMillan. Wendall Clayton nie był człowiekiem, któremu można by podkupywać pracowników.
– Sprawdziliśmy wasze rachunki – ciągnął Simms. – Burdick was okrada. Wasze koszty wyniknęły się spod kontroli. Płacicie dwieście dolarów za godzinę pracy nowo zatrudnionego prawnika, który nie ma o niczym pojęcia. Płacicie za limuzyny, choć posłaniec mógłby skorzystać z komunikacji miejskiej. Płacicie wielkie premie za standardowe usługi prawnicze. Jeśli poprzecie tę fuzję, obniżymy wasze koszty o pięć milionów rocznie.
– Pięć?
– Pięć. A w dodatku Perelli przejmie wasze negocjacje ze związkami zawodowymi. Teraz prowadzi je kancelaria Maverna i Simpsona, którzy, prawdę mówiąc, są idiotami. Nie kiwnęli palcem, żeby powstrzymać związki od zakłócania waszych operacji w Oregonie i w stanie Waszyngton. Perelli jest najtwardszym specjalistą od prawa pracy w Nowym Jorku. Zrobi z waszymi związkami, co będzie chciał.
– Donald jest członkiem naszej rady nadzorczej od nie wiem jak dawna – powiedział Gliddick, kiwając głową. – Ma przyjaciół na wszystkich szczeblach spółki. Jeśli go sprzedamy, wielu ludzi będzie nam to miało za złe.
– Za złe? – powtórzył Simms takim tonem, jakby było to określenie zaczerpnięte z innego języka. – No cóż, lojalność jest ważna. Ale powinna obowiązywać obie strony. Na lojalność trzeba zasłużyć. Czy uważa pan, że prawnik, który przegapia próbę wrogiego przejęcia firmy swego klienta, zasługuje na jego lojalność?
– O czym pan mówi?
– Krążą różne pogłoski… Tylko pogłoski, ale Wendall i ja uważamy, że coś w nich jest.
– Stale słyszymy jakieś pogłoski. W zeszłym roku udaremniliśmy cztery próby przejęcia spółki. Wszyscy chcieliby nas kupić.
– Ale czy wszyscy kontaktują się za waszymi plecami z inwestorami?
Gliddick zastygł w bezruchu.
– O kogo chodzi?
– O firmę GCI z Toronto.
– To Weinraub, ten pieprzony żydowski palant. – Zerknął na Simmsa, by przekonać się, czy nie ma on semickich rysów, ale najwyraźniej uznał go za Aryjczyka. – Widziałem się z nim w Londynie zaledwie przed tygodniem. Niczego mi nie zdradził.
– Naszym zdaniem złożą ofertę za jakieś cztery miesiące. Obrona przed przejęciem będzie was kosztowała milion dolarów… może dwa. Perelli może udaremnić ich plany za jedną czwartą tej sumy. I potrafi to przeprowadzić w taki sposób, żeby wasi akcjonariusze i najważniejsi pracownicy nie wpadli w panikę i nie zaczęli się wycofywać. On to potrafi najlepiej.
– A Burdick o tym nie wie?
– Nie ma pojęcia. Dowiedzieliśmy się o tym za pośrednictwem Perellego.
Obaj skończyli swoje drinki. Simms napełnił szklanki.
– Randy, sam nie wiem, co robić. Nie mogę kwestionować tego, co mówisz, spierać się o liczby. To jest problem moralny. Nie lubię problemów moralnych. Może…
Rozległo się pukanie do drzwi. Stanęła w nich wysoka, młoda blondynka. Miała na sobie krótką, skórzaną spódniczkę mini i obcisłą białą bluzkę.
– Panie Simms, przyniosłam te akta, o które pan prosił.
– Dziękuję, Jean. – Wziął z jej rąk grubą tekturową teczkę. – Jean, to jest pan Gliddick.
Uścisnęli sobie ręce. Wzrok Gliddicka powędrował w kierunku widocznego pod cienką bluzką jedwabnego biustonosza.
Читать дальше